Stało się! Michaś rozpoczął pierwsze w swoim prawie siedmioletnim życiu ferie zimowe. Do szkoły nie chodzi co prawda zbyt długo, ale starsi koledzy bardzo dokładnie uświadomili go, jaką wartość mają ferie. Nie przewidzieli jednak, że Michałek ma matkę, która nie pozwoli mu się kitwasić w łóżku do południa, oglądać bajek przez pół dnia, jeść słodyczy i chipsów ani robić wielu innych, mało pożytecznych (w matki mniemaniu oczywiście), rzeczy.
Ponieważ Michaś kategorycznie odmówił wyjazdu na jakikolwiek obóz oraz uczestnictwa w zajęciach zorganizowanych w klubach sportowych czy domach kultury, zapowiedziałam mu, że będzie spędzał ferie aktywnie. Zaczęliśmy od dzisiaj - weekendu nie liczę, bo to normalne, że jest spędzany aktywnie.
Pawełek sprawdził rano jedynie słuszną i najdokładniejszą (według niego, ma się rozumieć) prognozę pogody i oświadczył, że chwilami mogą sie pojawić pojedyncze płatki śniegu, spadające z prawie bezchmurnego nieba. Jak się okazało, tym razem PRAWIE zrobiło sporą różnicę. Zobaczcie zresztą sami.
Zabrałam Michałka do koników. Wiedział, że pojedziemy na spacer w teren. Pierwszy raz na Feliksie, bez uwiązu dopiętego do innego konia, bez mamy biegającej za końmi "na butach" - tak całkiem sam z mamą na drugim koniu. Trochę się bał, trochę chciał... Suma sumarum - był podekscytowany NOWYM, które miało nadejść niebawem.
Nie było w stajni towarzystwa innych dzieci, więc nie było problemu z zaganianiem Michałka do czyszczenia Feliksa. Miział swojego konika szczotką i prowadził z nim rozmowy na temat tego, czego MUSZĄ razem dokonać. Dotychczas Michałek jeździł na Feliksiu za Żółtym, który był prowadzony na uwiązie i jeden raz jechał samodzielnie za Ramzesem dosiadanym przez Pawełka, ale ja szłam niedaleko na piechotę i mogłam w każdej chwili ratować sytuację.
Wyruszyliśmy. A niskich chmur (wg Pawełka miały być średnie) spadały pojedyncze płatki śniegu. Michałek, skupiony na kierowaniu konia za prowadzącym nawet nie zwrócił uwagi na to, że coś na niego sypie. Na pierwszy raz zabrałam Michałka na trasę prostą i dobrze znaną koniom. Tym samym szlakiem jechaliśmy kuligiem w ostatnią sobotę.
Kiedy zaczęły na niego spadać coraz gęstsze płatki śniegu, cieszył się, że będzie bardziej biało. Przejechaliśmy przez trzcinowe zarośla nad melioracyjnym rowem. Trzy sarenki wyskoczyły spod zwalonego drzewa, robiąc przy tym niezły hałas - obydwa konie tylko popatrzyły w tamta stronę, aby sprawdzić, co to było.
Pojechaliśmy dalej, a z chmur zaczęło sypać całkiem gęsto. Do tego dołączył wiatr, który musiał oczywiście wiać nam prosto w paszcze. Teraz już Michałek nie cieszył się z padających śnieżynek, które wciskały mu się w buzię. Pierwsza taka jazda i od razu eksttremalne warunki....
Śnieg przysłonił cały świat. Z dala widać było jedynie majaczące na polach kształty sarenek i dwóch zajączków, których obecność Michaś skomentował radosnymi okrzykami. Za chwilę już się nie odzywał, bo rozpętała się prawdziwa śnieżyca. Schowałam aparat i wracaliśmy (oczywiście pod wiatr) do stajni. Michałek siedział skulony, ale nic nie narzekał i jechał dzielnie do samego końca.
Kiedy wjeżdżaliśmy na podwórko, śnieg już tylko prószył - miał chwilową przerwę w intensywności działań. Michaś i Feliks wyglądali jak dwa bałwanki, ale obydwaj byli zadowoleni i dumni, że sobie poradzili.
Michałek po południu zdawał relację z jazdy Krzysiowi i tacie - zapamiętał ile widział sarenek i zajęcy, a zamieć śnieżną i swoją pierwszą taką jazdę skwitował krótko: "No, trochę emocji było."
:)
OdpowiedzUsuńWtym tygodniu już takich atrakcji nie powtórzymy, bo się Krzychu pochorował i co najmniej do soboty jesteśmy uziemieni.:(
Usuń