Tydzień temu uczyłam Żółtego i Feliksa ciągnięcia sanek.
Wykorzystaliśmy wtedy pierwszy tegoroczny śnieg, aby zorganizować
kameralny kulig. Po tamtym śniegu pozostało już tylko wspomnienie i
fotki - przez cały tydzień panowała odwilż, ale od piątku zrobiło się chłodniej i znowu poprószyło białym puchem, co umożliwiło zorganizowanie kolejnej kucykowo - saneczkowej wyprawy. Ale po kolei...
Kiedy przyjechaliśmy do koni, dzieci rzuciły się do zabawy i przerywanie im tarzania się w śniegu propozycją pójścia na spacer nie miało większych szans powodzenia. Dlatego też zaczęliśmy od innych czynności - Pawełek rozpalał ognisko, żeby było sie gdzie ogrzać i zrobić coś ciepłego do jedzenia, a ja czyściłam Latonę i Ramzesa, które wykorzystały odwilż, aby nałożyć na siebie sporą warstwę błotnej panierki.
Kiedy ognisko płonęło już wysokim płomieniem, a konie były osiodłane, zostawiliśmy dzieciarnię pod opieką cioci i pojechaliśmy z Pawełkiem na spacerek. Na horyzoncie pojawiały się jaśniejsze przebłyski i miałam nadzieję, że wbrew pogodowym przepowiedniom, zaświeci nam słoneczko.
Człapaliśmy sobie spokojnie, omijając naturalne przeszkody. Pawełek na żadne szaleństwa nie zezwolił, bo stwierdził, że jest fatalne podłoże, a Ramzes wchodzi Latonie "do tyłka" i na pewno zostanie skopany albo się przewróci, albo jeszcze coś innego się stanie.... Nic nam oczywiście nie groziło, bo podłoże nie było aż takie zabójcze, a na łąkach pokrytych warstwą śniegu można było spokojnie pogalopować. Nie sprzeczałam się jednak - chciał powoli, było powoli.:)
Kiedy wróciliśmy z terenu Michaś, Krzyś i Zosia byli już nieźle zmordowani i z entuzjazmem przyjęli propozycję wyjazdu na kucykowy kulig. Zaprzęgłam Żółtego i Feliksa tak samo jak poprzednio i ruszyliśmy.
Na propozycję, żeby jedno dziecko jechało w siodle, a na sankach po jednej sztuce, żadne się nie zgodziło - wszyscy chcieli na sankach. Krzychu nie chciał przyjąć Zosi na swoje sanki, a Michałek nie miał nic przeciwko ścieśnieniu się, więc wyruszyliśmy taką kawalkadą - ja, prowadzone przeze mnie Feliksio, za nim na sankach Michałek z Zosią; za nimi Ania prowadząca Żółtego z sankami obarczonymi Krzysiem i Pawełek.
Pawełek tuż po wyjściu ze stajennego podwórka dał Ani konika i pognał po kamerę. Krążył później wokół nas i kręcił. Jak zmonyuje film, zobaczycie, co z tego kręcenia wynikło.
Po dotarciu do końca długiej prostej dzieciaki stwierdziły, że to za krótko i nie chca jeszcze wracać. Ostrzegłam, że dalej już tak łatwo nie będzie, bo trzeba przejechać przez trzciny, nierówności, rów... Nie mieli nic przeciwko, więc ruszyliśmy na trudniejszy teren.
Wkroczyliśmy na teren porośnięty przez trzciny - ziemia jest tu bardzo "szorstka" - pełna niewielkich wzniesień i obniżeń, podziurawiona końskimi kopytami... Nie było tu już tak łatwo wysiedzieć na saneczkach, które gibały się na każdej nierówności, a dodatkowo suche badyle atakowały znienacka jadących pasażerów. Mimo takich utrudnień, nadal żadne dziecko nie chciało przesiąść się na siodło.
Po kolejnej wywrotce sanek ciągniętych przez Feliksa, Zosia dała się namówić, a właściwie to bardziej przekupić niż namówić, żeby odciążyć saneczki i pojechać trochę w siodle. Wsiadła na Żółtego, który jest większy i zdecydowanie silniejszy od Feliksa. Nawet nie zwrócił uwagi na dodatkowe obciążenie - cały czas był zajęty kombinowaniem jak by tu skubnąć garść wystającej spod śniegu trawy albo chociaż suchą trzcinę, żarłoczek jeden.:)
Pokonaliśmy ciężki odcinek i po przejechaniu kilkudziesięciu metrów wzdłuż drogi przeprawiliśmy się przez rów melioracyjny i znaleźliśmy się na płaskich łąkach. Towarzyszący nam piesek Zosi co chwilę startował w krzaki przeganiając zające i bażanty, na polach żerowały sarenki, a my szliśmy sobie spokojnie skrajem łąki. Kucyki są już tak obyte z terenem, że nie reagują na żaden nagły odgłos - samochody, zwierzęta czy ptaki nie robią na nich żadnego wrażenia - są całkowicie bezpieczne dla dzieciaków.:)
Pawełek krążył cały czas wokół nas i filmował - z przodu, z boku, z tyłu. Tymczasem na horyzoncie zamiast słoneczka pojawiły się czarne chmury. Szykowała się śnieżyca. Zosia zamieniła się miejscami z Krzychem, bo koniecznie chciała jeszcze pojechać na sankach, a Krzychu już nieco zmarzł i na koniu miał się rozgrzać.
Dobrze, że nie byliśmy daleko od stajni. Gęste, duże płaty śniegowe wirowały wokół nas przysłaniając świat. Od razu zrobiło się zimniej i nawet Michałek wyglądał na nieco zmarzniętego i wystraszonego atrakcjami, jakie przyszykowała dla nas zima.
Konie na padoku zobaczyły nas z daleka i wszystkie podeszły do ogrodzenia, aby zobaczyć co tym kucykom przyczepiliśmy za zadami.:)
Śnieżyca nie trwała długo. Chwilę po powrocie wyjrzało słoneczko, Żółty z Feliksem zabrały się za lizanie świeżego śniegu, a później zaczęły się bawić na swoim padoku.
Dwunożna menażeria, po ogrzaniu się gorącą herbatą, przystąpiła do ponownego rozpalenia ogniska, które zostało zgaszone przez śnieg.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz