Głównym zadaniem na dziś było spakowanie (i niezapomnienie o niczym) rzeczy, które będą niezbędne na wyjeździe na Mazury. Dlatego też nie planowaliśmy całodniowego wyjazdu, tylko wybraliśmy się na krótki spacer do lasku przylegającego do naszego osiedla. Pawełek poszedł sobie popracować, a ja z chłopakami ruszyliśmy po śniadaniu na spacer. Liczyłam na znalezienie jakiegoś żółciaka, bo zazwyczaj rosło ich tam sporo (a w tym roku tylko jednego z tego miejsca pozyskałam). Niestety, ostatnio burze nas omijają i zrobiło się sucho, a nawet bardzo sucho. Żółciaków co prawda nie było, ale kilka innych grzybków udało nam się wytropić.
Pierwszą ciekawostką, na którą trafiliśmy, był paździorek ciemny, który zasiedlił cały pieniek po ściętym drzewie. To Krzychu wypatrzył tego śluzowca i musiałam go niemal siłą powstrzymać od rozsiewania zarodników zaraz po znalezieniu, żeby zrobić jakieś fotki.
Kiedy obfociłam znalezisko, chłopcy przystąpili do wspomagania paździorkowego rozsiewu. W momencie pieniek i najbliższa okolica zostały spowite kurzawą z dojrzałych zarodników, a ręce chłopców również zmieniły kolor. Dopiero wtedy w Krzysiowej głowie zrodziło się pytanie, czy na jego dłoniach też wyrosną owocniki śluzowca. Ponieważ mnie rozśmieszył, odpowiedziałam, ze to bardzo prawdopodobne. Zaczął wtedy desperacko zlizywać z rąk zarodniki i zanim powstrzymałam go obietnicą użycia chusteczki, buzie miał również brązową.
Drugim gatunkiem, który wyrósł obficie, był próchnilec maczugowaty. Częściej spotyka się je, kiedy są już czarne i zdrewniałe; tym razem widzieliśmy je w młodzieńczej fazie wzrostu. Te najmniejsze, wielkości 2 - 3 milimetrów, identyfikowali chłopcy, bo ja bez okularów nie bardzo widziałam, co to rośnie.:( Te trochę wieksze rozpoznawałam bez trudu, więc nie jest ze mną jeszcze tak źle.:)
Z grzybków jadalnych znaleźliśmy tylko dwa drobnołuszczaki jelenie, zwane dawniej łuskowcami jelenimi. Były młode i z pewnością można byłoby je zjeść, ale stwierdziłam, że z pojedynczymi grzybkami się dzisiaj bawić nie będę, bo co innego mam do zrobienia. Zostały w lesie i moga cieszyć oczy tych wszystkich, którzy je zauważą.
W jednym punkcie natrafiliśmy na gromadkę pieczarek. Rosło ich sześć - młodziutkich i dorodnych. Moja pazerniacza dusza nakazywała pozysk; wtórował jej Krzyś, który zawył z rozpaczą, kiedy powiedziałam, że ich nie bierzemy. Pieczarki, podobnie jak łuskowce, zostały w lasku.
Oprócz przedstawionych powyżej gatunków widzieliśmy jeszcze lakownice i maślanki wiązkowe, które pełnią w lesie grzybowy dyżur niemal przez cały rok.
Las, który odwiedziliśmy jest powoli cywilizowany - ostatnio pojawiło się kilkanaście tablic edukacyjnych, z których dzisiaj skorzystaliśmy. Z jednej strony jest mi trochę przykro, że kolejny, trochę jeszcze dziewiczy kawałek przyrody (i to najbliższy mojego domu) zamienia się w park, ale z drugiej strony daje to nadzieję na ocalenie tego kawałka lasu przed zabudową. Przez ostatnie kilka lat powierzchnia zieleni zmniejszyła sie o połowę na rzecz bloków. Może reszta ocaleje.
Przeszła nad nami przed chwilą burza, idzie następna. Polało już konkretnie, a w chmurach drzemie nadzieja na jeszcze.:) Efekty tego deszczu sprawdzimy dopiero za dwa tygodnie - jutro wyjazd na mazurską wyprawę. Ciekawe czy czekają tam na nas jakieś grzybki?
No mam nadzieję, że na Mazurach grzybki są. Na Kujawach i ziemi chełmińskiej upały, które wszystkich cieszą (mnie nie i nie chodzi tu tylko o grzyby). Jak tak dalej pójdzie to powtórzy się tragiczna susza z zeszłego roku. Miłego "mazurowania", Inka
OdpowiedzUsuńTeż mam nadzieję, że grzybki będą, chociaż ilość opadów w tamtych rejonach nie była ostatnio obfita.
UsuńŻyczę deszczu! Wizja ubiegłorocznych upałów i suszy mnie przeraża, zarówno ze względu na grzyby,jak i konie, które znoszą gorąc znacznie gorzej od mrozu. Pozdrawiam serdecznie!
Wdziałam piękne żółciaki :) przez Ciebie. Miłego wyjazdu :)
OdpowiedzUsuńDzięki! Za chwilę ruszamy.:)
Usuń