Tegoroczny październik nas nie rozpieszcza - od początku miesiąca niewiele było dni ciepłych i słonecznych. Ciągle tylko chmury, mżawka na zmianę z mocniejszymi opadami, coraz krótszy dzień... I coraz trudniej nam się rano rozstać z ciepłą kołderką i wyjść do szkoły. Myślałam, że problem ze wstawaniem porannym dopadnie nas dopiero w listopadzie, ale październikowa aura zrobiła swoje.
Kiedy słoneczko wczesnym rankiem dobijało się do okien, Michaś z Krzychem byli gotowi do działania już od szóstej; zanim trzeba było wyjść do szkoły, zdążyli się pobawić, porysować, posprzeczać. Osobliwie, najwcześniej budzili się w dni wolne, ale to chyba większość dzieci w ich wieku tak już ma.
Teraz nie ma szans na dobudzenie chłopaków przed siódmą, a i to bywa trudne, zwłaszcza, w przypadku Krzysia, który musi mieć naprawdę konkretną motywację (np. w-f na pierwszej lekcji), żeby otworzyć oczy. Pól biedy, jeśli w danym dniu czas nas nie goni, ale to się za często nie zdarza. A im bardziej pospieszam towarzystwo, tym szybciej czas ucieka, a chłopcy potrafią zrobić wszystko, żeby uciekał jeszcze szybciej... Tak było chociażby wczoraj.
Michałek, z otwartymi już oczętami "kitwasił się" w pościeli i nawoływał, żebym przyszła na poranne przytulasy. Kończyłam robienie kanapek do szkoły, wiec powiedziałam mu, żeby obudził brata i "już" będziemy się przytulać. Po chwili słyszę: "Nie da się Krzysia obudzić! Sama go obudź i chodź wreszcie!"
Spakowałam śniadaniówki do plecaków szkolnych i poszłam walczyć z Krzysiowym snem - gadanie, łaskotki i poszturchiwania wywołały jedynie pomruki. Wytaskałam więc, wcale już nie leciutkiego Krzysia, spod kolorowej pościeli z Zygzakiem i wpakowałam się razem z nim do Michałka leżącego od dobrej chwili w mamowym łóżku. Proces budzenia Krzysia postępował powoli i mało skutecznie, ale po dziesięciu minutach budzenio - przytulania, udało mi się zostawić chłopców (przy głośnych protestach oczywiście) i pójść do kuchni w celu podgrzania mleczka na śniadanie - trzeba chłopakom cokolwiek zapodać do brzuszków, żeby przetrwali do przerwy śniadaniowej.
Ufff... Zabrali się za jedzenie. Szybko zaścieliłam łóżko i przygotowałam chłopakom ubranie (żeby było szybciej). Zjedli, poszli do łazienki. Krzyś wyszedł po minucie stwierdzając, że już się umył. Powąchałam go i stwierdziłam, że poranne mycie zaczął i zakończył na spryskaniu się tatowym dezodorantem. Pogoniłam go z powrotem do łazienki. Z obrażoną miną zabrał się za mycie zębów - wie, że ze mną nie ma żartów w kwestiach zasadniczych, a mycia zębów nie daruję nigdy.
Zaczęli się ubierać. Miałam nadzieję, że wkrótce opuścimy domowe pielesze. Ale nadzieja padła moment po tym, jak się zrodziła - Krzyś stwierdził, że Michałkowa bluzeczka nie pasuje do spodni. Musiałam więc przekonać obydwu, ze pasuje. Michaś się ubrał i zabrał za zabawę, a Krzyś położył się na środku łóżka i głosem nie znoszącym sprzeciwu, zawołał: "Ubierz mnie!" Zaczynałam gotować. W zasadzie jestem niezwykle spokojnym człowiekiem i mam spore pokłady cierpliwości, ale tego już było za wiele. Odpowiedziałam, że tylko wezmę pampersa i śpiworek, ubiorę dzidziusia i pojedziemy wózeczkiem do żłobka. Się Krzychu zeźlił na takie dictum i zaczął się samodzielnie ubierać.
"Te skarpetki nie pasują mi do majtek!" - oświadczył minutę później. Spojrzałam na zegarek i z rezygnacją wysłałam Krzycha na poszukiwania lepszych skarpetek w szufladzie "skarpetkowej". Po dziesięciu minutach, w czasie których przekopał pół szafy i pobawił sie samochodzikiem, stwierdził, że jednak najlepiej będą pasowały skarpetki, które matka wybrała... Zaczynałam puszczać dym uszami, a to znak dla chłopaków, że żarty naprawdę sie skończyły. Krzyś się ubrał.
Ponieważ bluzeczka z jednej strony wystawała ze spodni, z drugiej nie, wysłałam Krzycha przed lustro, żeby poprawił strój. Najwyraźniej był już obudzony zupełnie, bo zaczął przed lustrem tańczyć, a po chwili stwierdził: "Jestem najładniejszym człowiekiem na świecie." Rozbroił mnie zupełnie. Grunt to wysoka samoocena...
Wyszliśmy z domu, wpakowaliśmy się do samochodu. Michaś zapiął swój pas do Krzysiowej zapadki. Zaczęła się kłótnia, która obudziła we mnie rządzę mordu. Zatrzymałam się, pozapinałam chłopakom pasy, zagroziłam najgorszymi sankcjami w przypadku kolejnego rozpinania się (Michał Krzyśka, a Krzyś Michałka) i wreszcie udało się dojechać do szkoły. Z ulga porzuciłam moje kochane dzieci na pastwę nauczycieli. Byłam ponad pół godziny "w plecy", a czasem ma to spore znaczenie. Niech się zrobi jeszcze złota polska jesień, z porannym słońcem, bo więcej takich poranków wyczerpie do cna moją cierpliwość.;)
Też to kiedyś przeżywałam,ale bardzo dawno już.Ciebie czeka jeszcze wiele takich poranków Dorotka.Jestem najładniejszym człowiekiem na świecie.To było najlepsze.Życzę każdemu aby miał tak wysoką samoocenę.Dorota niedługo już wiosna będzie hii,miej moc a raz w miesiącu kochających swoich synków wystaw na allegro ,na parę godzin hii
OdpowiedzUsuńGorzej może być, kiedy ta wysoka samoocena zacznie się częściej zderzać z rzeczywistością. Na razie czekam na zmianę czasu na zimowy - może ta godzina dodana ułatwi sprawę. Muszę konto na Allegro założyć.;)
UsuńEwo! Z tym Allegro to jest genialne! Na razie nasze chłopaki zgodziły się, że pojadą na tygodniowy obóz w czasie ferii zimowych. Już odliczam dni i gorąco Cię pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńPaweł zwany tu Pawełkiem
Prawda? Jak twoje dziewczyny wychodzą, pewnie bywa podobnie.;)
OdpowiedzUsuń