Kiedy wychodziliśmy z gąskowego lasu, Michałek i Krzyś nie myśleli już o niczym innym niż spotkanie z Mają i Nelą. Dlatego też nie byli zachwyceni, kiedy wujek Paweł oznajmił, że podjedziemy jeszcze do jednego lasu, bo z drogi widział dzień wcześniej kanie rosnące na skarpie. A przecież kaniutkom odpuścić nie można.:) Zrobiło się ciepło, a nawet wręcz upalnie, więc chłopcy byli też nieco zmęczeni temperaturą, bo przecież już się zdążyliśmy przestawić na nieco chłodniejsze, jesienne dni. A tu się zrobiło gorąca jak w środku lata i gdyby nie kolorowe liście na drzewach, można byłoby zapomnieć jaką mamy porę roku.
Paweł wziął pusty koszyk i ruszyliśmy w pogoń za kotletami. Nie byliśmy w lesie sami i nawet pomyślałam, że pewnie już konkurencja "nasze" kanie pozbierała, ale Paweł uspokajał, że niekoniecznie, bo większość jaworzańskich grzybiarzy poszukuje zupełnie innych gatunków.
I miał rację. Dorodne czubajki kanie czekały na nas pochowane w trawie. Te, które były bardziej odsłonięte i wystawione na działanie promieni słonecznych, zdążyły już nieco podeschnąć. To jednak nie jest problem, bo wystarczy taką podsuszoną kanię zamoczyć na chwilę w mleku i już można robić kotlet, ja z całkiem jędrnej sztuki.
Każdy upolował po kilka kotletów na poniedziałkowy obiad i chłopakom zdecydowanie humory się poprawiły.
W pobliżu kań wytropiliśmy jeszcze dorodną czasznicę oczkowatą, która obecnie opisywana jest w atlasach pod nazwą purchawka oczkowata. Chłopcy oglądali ją z zainteresowaniem, bo zazwyczaj przedstawicielki tego gatunku spotykamy już w stadium zejściowym, najczęściej zimą lub wiosną, kiedy wysoka trawa nie zasłania widoku.
A ta była młodziutka i świeża. Posłużyła Pawłowi za aktorkę do kolejnego grzybowego filmu.
Padło hasło do powrotu na parking. Michaś i Krzyś darli przez las jak szaleńcy, nie zważając na gałęzie, pokrzywy i kolczaste gałęzie. Myśl o zabawie z koleżankami dodała im skrzydeł. Podrzuciliśmy chłopaków cioci Iwonce, a sami (ja, Paweł i Pawełek) pojechaliśmy na rydze.
Zanim doszliśmy do właściwych rydzowych miejscówek, na naszej drodze stanęły stada gąsówek fioletowawych. Większość z nich była już wyrośnięta i wyblakła. Wybrałam tylko trochę młodszych okazów o w miarę intensywnym zabarwieniu. Reszta została sobie w lesie.
A na rydzowisku królowały stada gąsek ognistych. Widząc ich setki na niewielkiej przestrzeni, trudno uwierzyć, że to rzadki gatunek, wpisany na Czerwoną Listę jako wymierający. Widocznie w innych rejonach nie rośnie im się tak dobrze, jak w Jaworznie.
To gatunek niejadalny, więc posłużył nam wyłącznie do nasycenia wzroku i zdjęć. A wyglądają pięknie - grube, masywne kapelusze o ognistym zabarwieniu wypychające się spod iglastej ściółki w czarcich kręgach i ciągach. Z wiekiem tracą pomarańczowe zabarwienie kapeluszy i robią się brązowe.
Po rydzowisku nie chodziło się zbyt wygodnie, bo nasadzone gęsto młode sosny zaczepiały dolnymi gałązkami przy każdym kroku. Pawełek szybko odpuścił sobie poszukiwania rydzów w takich warunkach i oświadczył, że zaczeka na drodze, podziwiając jesienne okoliczności przyrody.
Mnie się udało parę rydzów znaleźć, ale nie było ich zbyt wiele. Dołączyły do nich pojedyncze maślaki zwyczajne i pstre, dzięki czemu koszyczek, chociaż nie wypełniony po brzegi, wyglądał kolorowo.
A Pawełek dorwał przydrożną babeczkę (koźlarza babkę) i był bardzo z siebie dumny, że mimo piszczącego z głodu brzuszka, wypatrzył jeszcze jednego grzybka.
Głód Pawełka i wzywające nas telefonicznie dziewczyny, pogoniły do wychodzenia z lasu. Przy drodze rosło sporo gąsek ziemistoblaszkowych (ziemistych), których nie zbieraliśmy, bo mieliśmy bardzo dużo smaczniejszych gąsek niekształtnych.
Las pożegnał nas okazałym sromotnikiem smrodliwym prężącym się nieopodal samochodu.
Taki oto kolorowy koszyczek przyozdobiony jesiennymi listkami, wynieśliśmy z rydzowego lasu i pojechaliśmy po Iwonkę i dzieciaki, a następnie na późny obiad do Borowej Chaty.
Największą zaletą Borowej Chaty jest ogromny plac zabaw, z którego trudno zabrać rozbawione dzieci. Cała czwórka pognała tam natychmiast po opuszczeniu samochodu.
Obok placu zabaw, w trawie panoszyły się gromady uroczych czernidłaków kołpakowatych.
Okazało się, ze na jedzenie musimy dość długo poczekać, bo chętnych na posiłek było mnóstwo. Dobrze, że dzieci zdecydowały się na pizzę, bo z nią poszło zdecydowanie szybciej niż z daniami obiadowymi.
Dzieci pojadły, pobawiły się, dojadły to, czego nie zmieściły do brzuszków od razu, a my nadal czekaliśmy. nudno nie było, bo zawsze jest o czym pogadać. Była też sposobność do ustalenia planów na kolejne spotkania.:)
Wreszcie i dorośli mogli zaspokoić głód. A później trzeba było się zbierać do domu, co spotkało się z głośnymi protestami dzieciaków, które się świetnie bawiły. W efekcie do Krakowa dotarliśmy już w ciemnościach. Chłopcy mieli po drodze jeszcze jedną atrakcję - w Balicach udało się zatrzymać i obejrzeć lądowanie samolotu.
Bardzo fajne spacery,zbiór w koszyczku a jakże super,i zabawy i pizza i dziewczynki oj chłopaki mieli fajowo,pozdrawiam Menażerie i rodzinę Pawła
OdpowiedzUsuńDziękujemy i również pozdrawiamy! U nas nadal lato.:)
UsuńKanie z patelni to rarytas ,uwielbiam i nie przesadzę jak powiem ,że dla mnie lepsze jedzonko niż kawałek mięsa.Pojadłam w tym roku do oporu:)ale bywały też lata bez kani.Rydze jadłam bardzo dawno temu ,jakoś nie mam szczęścia żeby mi się pokazały w lesie,albo tam nie rosną gdzie bywam.Dobrze jak na grzybobranie przytrafi się fajna pogoda ,przyjemnie wtedy i zbierać i spacerować.Na gąski mówimy gołąbki w naszym regionie ale nie wiem dlaczego ja je omijam ,nigdy nie zbierałam ,nie umiem przyrządzić ,tyle jest ich gatunkow i chyba się boję ,że nie znając się na nich dobrze jakiś trujących nazbieram? sama nie wiem ,czasem takie zgrabne się trafiały wlaśnie fioletowe albo jakby czerwone.No lato mamy ,coś się poprzesuwało nam w atmosferze ale to dobra zmiana :) ciepłolubna jestem zdecydowanie.Ja dziś dżemy z dyni produkowalam ,ale na grzyby poleciała bym b.chętnie ale chętnych brak wśród bliskich.Pozdrawiam wieczorową porą :)
OdpowiedzUsuńJa też zdecydowanie ciepłolubna jestem. A tu moje chłopaki już mówią o Mikołaju, śniegu i sankach...
UsuńKanie w tym roku obrodziły cudownie. U nas wszyscy je bardzo lubią, więc po każdym wyjściu do lasu objadamy się kotletami, a nadmiar wkładam do słoików i zalewam zalewą octową. Takie panierowane i marynowane też są bardzo smaczne.:)
Gąski najlepiej na pierwszy raz zbierać z kimś, kto już ma doświadczenie w ich pozysku. Ma się wtedy komfort, ze ktoś oceni to, co uda nam się zebrać. JA właśnie tak zbierałam gąski po raz pierwszy, ładnych parę lat temu - znajomy pokazał mi je w lesie i później już poszło.:)
Pozdrawiam serdecznie o poranku.:)