Niedzielne, świąteczne śniadanie zapodaliśmy sobie jeszcze wcześniej, o 7.30. Co prawda gospodarz i inni goście patrzyli na nas, jakbyśmy spadli z kosmosu, ale popatrzyli tylko porozumiewawczo na siebie i umówili się na śniadanie wielkanocne dwie godziny później. Kiedy oni zasiadali do stołu, my byliśmy już w Adrspachach w Czechach. Miałam nadzieję, ze w związku z tak wczesnym rozpoczęciem dnia, zdążymy jeszcze zobaczyć Safari Park Dvůr Králové. Na to jednak dnia zabrakło, bo w skalnym mieście jest co robić przez ładnych parę godzin.
Kiedy dojechaliśmy na miejsce, okazało się, ze ani nie jesteśmy jedyni, ani pierwsi. Sporo miejsc na parkingu było zajętych, a do kasy zbliżały się liczne grupki chętnych do wejścia. Piękna pogoda zrobiła swoje - wygoniła ludzi zza suto zastawionych, świątecznych stołów. Zakupiliśmy bilet rodzinny za 320 koron czeskich i ruszyliśmy na trasę.
Chłopcy najlepiej pamiętali z poprzedniej bytności w Skalnym Mieście Jożina z Bażin i pływanie po wewnętrznym jeziorku. Jeszcze przed wyjazdem przypominali sobie tę atrakcję oglądając film nakręcony przez Pawełka dwa lata temu. Nie chcieli się zatrzymywać w innych pięknych miejscach, tylko jak najszybciej iść do najlepszego punktu wycieczki. Wtórował im Pawełek, który stwierdził, że za chwilę będzie tam tyle osób, że będziemy musieli stać w kolejce.
Nie oponowałam, bo nie miało to sensu. Gdybym ich ciągnęła na trasę odległą od ich wymarzonej atrakcji, miałabym cały czas marudzenie. Poszliśmy więc najkrótszą drogą do Jożina, zatrzymując się tylko na zdjęcia przy najciekawszych skałach.
Niektóre z nich mają swoje nazwy. Na przykład ta z powyższego zdjęcia to "Głowa cukru".
Inne są bezimienne, ale niezależnie od posiadania lub nie swojego imienia, są starannie podparte patyczkami. Krzyś też dokładał swoje podpórki, gdzie się tylko dało.
Na trasie były kolejno "Organy"
i "Rękawica".
Później wchodzi się do Mordoru.
A tam, przez niezbyt schudłe szczeliny dociera się do placów ogrodzonych ze wszystkich stron wysokimi skałami.
Największy z nich to "Rynek Słoni".
Kolejne metry trasy między blokami skalnymi i po prawej stronie wyłania się "Most Diabła".
Oto on:
Dla zrównoważenia diabelskich mocy, w ścianie u stóp mostu wydrążono kapliczkę, w której bozia przyjmuje datki. Michaś z Krzychem stwierdzili, że dobrze to ktoś wymyślił - turyści zostawiają kasę, a właściciel figurki przychodzi tylko co parę dni i zgarnia niezłą sumkę.:)
Jeszcze tylko rzut oka na skały, zakup biletów "do Jożina"...
...i można zacząć wspinaczkę po stromych schodach.
Najpierw wychodzi się do góry; po to tylko, żeby zaraz zejść w dół, gdzie czekał na nas Titanic 2 pod wodzą kaczuchy.
Zaczęło się oczekiwanie na innych chętnych do pływania. Z małą ilością osób nie opłaca się ani wypływać, ani tym bardziej zatapiać statku.;)
Po kilkunastu minutach łódź się zapełniła i ruszyliśmy w rejs.
Kapitan sterował i opowiadał o wszystkich cudach i stworach żyjących na brzegach jeziorka i na wyspie.
Był oczywiście Jożin z bażin.:)
Koło niego w gnieździe na jajkach siedziała kaczucha, która zupełnie nie przejmowała się tym, że codziennie setki ludzi przepływają koło jej gniazdka.
Z drugiej strony kaczuszki pilnowali krecik z Rumcajsem. Z taką obstawą nie bez powodu czuła się komfortowo.
Po opuszczeniu pokładu należało jeszcze wspomóc zbiórkę na paliwo dla kapitana i można było iść dalej.
Zapytałam Krzysia, czy teraz, po zaliczeniu pływania, jest już zadowolony. Smutno odparł, ze tak i oświadczył, ze teraz jest głodny... Uzyskanie pełni zadowolenia u całej trójki równocześnie jest po prostu niewykonalne.;)
Dalej były kolejne schody w górę i w dół i znowu w górę i w dół, a od czasu do czasu schudłe szczeliny.
I oczywiście przepiękne skały.
Tu "Kochankowie".
Kiedy Pawełek zobaczył kolejne strome schody, jęknął, a chłopcy zapytali, czy nie moglibyśmy iść po płaskim. Taka ewentualność też była, bo w Skalnym mieście jest również trasa dla niepełnosprawnych. Można ją w całości przejechać wóżkiem inwalidzkim.
Przeczytałam na tablicy informacyjnej, ze tam z góry rozciąga się "Wielka Panorama" i chłopaki nie mieli wyjścia - musieli zebrać siły i pokonać kolejnych kilkaset schodków.
Panorama byłaby lepiej widoczna, gdyby nie te drzewa, które wszystko zasłaniają.;)
Po obejrzeniu widoków z góry trzeba było znowu zejść na dół...
...i oglądać bloki skalne od dołu do góry.
Została nam jeszcze do pokonania "Mysia Norka". Wszyscy się zmieściliśmy, więc nie musimy się jeszcze odchudzać.;)
Na koniec okrążyliśmy jeszcze przepiękne jeziorko, które znajduje się zaraz ze wejściem do Skalnego Miasta. Tutaj trafiliśmy na prawdziwy tłum wielojęzyczny i z trudem udało się wybrać parę kadrów, w które nikt się nie wpakował. Zostało nam jeszcze zakupić pamiątki i zjeść czeskie lody. Po spełnieniu tego obowiązku trzeba juz było wracać do Polski, żeby nie spóźnić się na obiad.
Rewelacyjne widoki.Przyroda zachwyca,jak to się stało że tak wyrzeźbiła te skały.Niesamowite.A wyczytałam że jeszcze można zobaczyć Sfinksa, Niedźwiedzia Polarnego czy Psa oraz Świątynia, Skalna Kaplica oraz Wielki i Mały Plac Świątynny. To chyba trzeba byłoby dwa dni żeby to wszystko zobaczyć. Pamiętam film Pawełka,oczarowało mnie wtedy to jeziorko.Dorotka ale teraz zrobiłaś takie fantastyczne zdjęcia że nie mogę się napatrzeć.A zdjęcie jeziorka na końcu to cud miód. Dziękuję ze mogłam być z wami na wycieczce. Resztę doczytałam.Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńZdjęcia wyszły lepiej niż poprzednio, bo światło słoneczne było, a poza tym cały czas się uczę jak te lepsze zdjęcia zrobić. Żeby tak dokładnie obejść całe Skalne Miasto i przy każdej skałce się zatrzymać, to faktycznie trzeba byłoby na to ze dwa dni. A tu mamy raptem cztery całe dni na zobaczenie wszystkiego w okolicy. Jutro po śniadaniu jedziemy już do Krakowa. Dobrze, że za chwilę majówka, bo chłopaki marudzą już, że strasznie długo muszą do wakacji jeszcze czekać. Pogoda się zmienia - wieje i temperatura marniutka. Oby tylko nie sypnęło w nocy. Pozdrawiamy jeszcze świątecznie.:)
UsuńBardzo ciekawie to zostało opisane. Będę tu zaglądać.
OdpowiedzUsuńMiło mi bardzo! Zapraszam serdecznie na różne blogowe wyprawy.:)
Usuń