Podczas ubiegłorocznego wyjazdu na Mazury próbowałam wytropić jedno z dzikich stad koników polskich zamieszkujących lasy nad Bełdanami i wokół Popielna. Przeszłam po ich śladach sporo kilometrów i nie udało mi się ich spotkać. Wiedziałam, że w tym roku powtórzę moją tropicielską wyprawę, kiedy będziemy stacjonować we właściwym do wypadu porcie.
Nad Bełdanami zatrzymaliśmy się po pierwszym dniu pływania i wtedy, zostawiając menażerię na plaży, pierwszy raz wyruszyłam na spotkanie stada. Wczoraj, kiedy ponownie przycumowaliśmy do przyjaznego brzegu, poszłam odwiedzić koniki raz jeszcze.
Na powierzchni prawie 2000 ha ciągnących się od Bełdan do Popielna bytują cztery tabuny dzikich koników polskich. Są one przyzwyczajone do widoku ludzi i często same przychodzą do portu, żeby wyżebrać coś od żeglarzy. Słyszałam opowieści na ten temat od wielu osób, jednak mnie się nigdy taka sytuacja nie przytrafiła.
Koniki zostały do tych lasów wypuszczone przez pracowników stacji PAN w Popielnie już wiele lat temu. Świetnie się zaaklimatyzowały w mazurskim środowisku i stały się atrakcją turystyczną. W zimie koniki są dokarmiane sianem, natomiast latem wystarczającą dla nich paszą jest zielona trawa.
Przy leśnych duktach, w rejonie bytowania koników są ustawione tablice ostrzegawcze, mające uchronić ludzi przed zwierzętami, a koniki przed bezmyślnymi ludźmi. Nie zauważyłam jednak, żeby ktokolwiek przejmował się ostrzeżeniami, zwłaszcza punktem pierwszym.
Podczas pierwszego tegorocznego tropienia koników poszłam znaną mi już ścieżką nad brzegiem jeziora, do miejsca, w którym zimą wykładana jest pasza, a obecnie, najprawdopodobniej, stado ma tam sypialnię, o czym świadczą ślady - wyleżane miejsca, rozgrzebana ściółka, świeże odchody pozostawione w wyznaczonych miejscach. Na resztkach siana i okolicznych pieńkach znalazłam sporo grzybków, więc zatrzymałam się tam na dłużej.
Z konikowego noclegowiska (powierzchnia ok. pół hektara) odchodziło
kilka końskich szlaków, prowadzących w różnych kierunkach. Wybrałam jedną ze
ścieżek, na której wytropiłam świeże ślady. Po przedarciu się przez podrośnięty
młodnik i przeprawie przez głęboki rów, wypełniony częściowo wodą, zobaczyłam
rozciągającą się przede mną ogromną, leśną polanę. A na jej przeciwległym
krańcu majaczyły kształty mogące być konikami (bez okularów nie miałam
pewności, czy to aby na pewno te stwory, które tropię). Zaczęłam powoli iść w
ich stronę – w połowie łąki już miałam pewność, ze znalazłam to, czego
szukałam.
Ustawiłam aparat ma maksymalny zoom, żeby mieć jakąkolwiek
pamiątkę, gdyby koniki zamierzały przede mną uciekać. Zrobiłam sporo fotek
podchodząc w pobliże stada, które było w trakcie poobiedniej sjesty i wcale nie
miało zamiaru opuszczać swojej łąki. Byłam coraz bliżej, a one tylko zmieniły
nieznacznie swoje pozycje – dorosłe zwróciły się pyskami w moją stronę, a
źrebaki polegiwały nadal na trawie i w pyle leśnej drogi. Robiłam kolejne
zdjęcia, a one tylko stały i zdawały się mówić, żebym nie podchodziła bliżej,
bo będą zmuszone się ruszyć, chociaż wcale nie chce im się tego czynić.
Stwierdziłam, że nie będę im przerywać odpoczynku swoją
nachalnością i zaczęłam się wycofywać z odległości 20 metrów, jakie dzieliły
mnie od najbardziej skrajnych zwierzaków. Ogier, który dotychczas stał ze
skulonymi uszami, postawił je do góry i bacznie patrzył jak opuszczam jego
teren, z jego haremem i przychówkiem. W
tabunie, oprócz ogiera było pięć klaczy, pięć tegorocznych źrebaków i ponad
dwie roczne klaczki.
Opuściłam
tabun aż do kolejnej wizyty. Za drugim razem szłam jak po sznurku –
przez miejsce nocowania do wielkiej łąki. Nie myliłam się – były tam, gdzie
myślałam, że będą. Znowu ciche podchody, tym razem w lekkim deszczu, a nie w
słoneczku. (To był pierwszy deszcz od początku naszego mazurskiego rejsu.)
Stado częściowo odpoczywało, częściowo pasło się na zielonej trawce. Tym razem
podeszłam bliżej niż poprzednio, kucnęłam w wysokiej trawie i patrzyłam, co
będzie się działo.
Pierwsza ruszyła w moją stronę stara klacz, zostawiając
swoje dziecko w miejscu, które uznała za bezpieczne. Z rozszerzonymi chrapami
zwróconymi w moją stronę, ciągała do nozdrzy powietrze, które wiatr przyniósł w
jej stronę. Nie podeszła jednak bliżej, natomiast poruszył się ogier, który
wcale nie był zainteresowany moją osobą, natomiast bardzo interesowała go młoda
klaczka, która zdecydowanie nie była gotowa na jego zaloty. Kiedy zaczął ją
delikatnie podskubywać, ona zamiast
zachwytu, posunęła mu strzała z dwururki.
Ogier, nieco tylko speszony postanowił załatwić sprawę mniej
delikatnie, ale na pomoc młodej klaczce ruszyła matka, która pomogła jej w
ucieczce przed samczą nachalnością. W tej sytuacji w stadzie zapanowało
poruszenia i koniki właściwie przestały zwracać na mnie uwagę. Udało mi się
uchwycić na fotce moment, kiedy ogier goni młódkę, a starsza klacz pomaga jej w
pozbyciu się intruza. To była piękna akcja.:)
Pierwsza na odejście z polany była gotowa stara klacz z
ponad roczną, ocaloną od ogierzych zalotów klaczką i tegorocznym źróbkiem. To
ona rzuciła tabunowi hasło do odwrotu. Tuż za nimi podążył nabuzowany ogier.
Reszta stada ewidentnie nie miała ochoty opuszczać żerowiska – podskubywały jeszcze
trawę, źrebaki piły mleko… Jednak stado jest ważniejsze od własnych pragnień i
po chwili pozostałe koniki ruszyły dzikim galopem za swoimi poprzednikami
.Koniki szybko zniknęły za linią drzew. Miałam przez chwilę ochotę podążyć za
nimi, ale doszłam do wniosku, że widziałam wystarczająco dużo i nie powinnam im
więcej zakłócać spokoju.
Tym co widziałam, dziele się z Wami i mam nadzieję, że
poczujecie choć ułamek tych emocji, jakie towarzyszyły mi podczas tropienia i
odnalezienia dzikiego tabunu koników polskich nad Bełdanami.:)
A najciekawszy i najszczęśliwszy był powrót tropiciela - odkrywcy do łódki.... Najpierw pochmurne niebo nad plażą zaczęło się przejaśniać.Po chwili przyczyna zmiany pogody się wyjaśniła. Na polanę, przy której nasza łódka stała na "uwiązie" (to "końska" nazwa cumowania) wkroczyło SŁOŃCE. Buzia Dorotki promieniała tak jasno, że wszystkie chmury nie były w stanie temu przeszkodzić!
OdpowiedzUsuńChciałbym, aby codziennie znajdowała tabun dzikich koni. Życie byłoby wtedy jeszcze piękniejsze! :)
Pawełek Pawełkiem zwany
Fajna relacja, a zdjęcia i koniki THE BEST!!!
OdpowiedzUsuńBrzęczymucha :)
Dzięki Brzęczymucho!:)
UsuńTak mi się to rewelacyjnie czyta,koniki piękne i zazdroszczę tego co przeżyłaś widząc ten tabun koników
OdpowiedzUsuńTo było bardzo emocjonujące spotkanie. W tym roku nie udało mi się ich wytropić.
UsuńUwielbiam koniki polskie od kiedy opiekuję się jednym. :) Są niesamowite i jeśli w przyszłości będę mieć warunki na konie, to kilka koników polskich na pewno znajdzie u mnie miejsce. :) Wiesz, że kiedyś tarpany robiły się białe na zimę? W książce "Saga puszczy białowieskiej" Simony Kossak o tym przeczytałam.
OdpowiedzUsuńŻyczę Ci, żebyś mogła zrealizować swoje marzenie i mieć u siebie koniki. :) Nie czytałam "Sagi Puszczy Białowieskiej", ale skoro są w niej takie ciekawostki, to w najbliższym czasie po nią sięgnę.:)
UsuńPozdrawiam serdecznie!