Popielno to było jedno z niezmiennych miejsc na Mazurach. Odwiedzamy tę miejscowość co rok od 2007 roku - ten sam, płytki port, w którym trzeba rzucić kotwicę, żeby łódki nie wywiało, zawsze ci sami ludzie na stanowiskach - pani Kasia w muzeum, pan Rysiek oprowadzający wycieczki. Takie, można rzec, kultowe miejsce, do którego przybywa się nie po to, żeby zobaczyć coś nowego, lecz dlatego, żeby potwierdzić, że w gnającym naprzód świecie są takie punkty, które nie podlegają zmianom. Ale "dobra zmiana" dotarła również do Popielna.
Wiało dość konkretnie, kiedy wpływaliśmy do portu - kotwica przygotowana do rzucenia, pełna mobilizacja, żeby nie przywalić w brzeg, a tu patrzymy - zamontowane bojki do cumowania, dna nie widać... Zacumowaliśmy.
Okazało się, że port został pogłębiony. Wpływając do niego nie trzeba już podnosić miecza w łódce ani rzucać kotwicy. W związku z tą zmianą na lepsze, zmieniła się również cena cumowania - o 100%. W efekcie byliśmy jedynymi "przyjezdnymi" żeglarzami w porcie na tę noc. Pozostałe jachty stojące w porcie, to rezydenci, którzy mają tutaj macierzysty port.
Na szczęście nikt podczas modernizacji portu nie wpadł na to, żeby "oczyścić" brzeg jeziora z kamieni, które nadają temu miejscu wyjątkowy urok. To stąd pochodzi moje ulubione mazurskie zdjęcie.
Na dalszych kamerdolcach, jak zwykle, siedziały kormorany suszące skrzydła po polowaniu.
Poszliśmy się witać ze znajomymi miejscami na terenie stacji PAN. Pierwsze, co rzuciło nam się w oczy, to kawałek nowego ogrodzenia wokół pastwiska dla popielańskich koników polskich (na terenie stacji od ponad 60 lat prowadzona jest hodowla zachowawcza tej rasy). Ogrodzenie było zrobione tylko częściowo, a w wysokiej trawie nie pasł się żaden zwierzak. Poszliśmy dalej, na podwórko stacji.
Muzeum było zamknięte na kratę, na której wisiała przyczepiona kartka z numerem telefonu i informacją, żeby dzwonić, jakby ktoś chciał zwiedzać.
W stajniach stało sporo koników, które zamiast trawę na pastwiskach, przeżuwały siano w boksach. Wzdłuż kolejnych, nie dokończonych ogrodzeń maszerowaliśmy w stronę sklepu. W pewnym momencie minął nas samochód bez kierowcy. Dopiero po dogłębnym wpatrzeniu się we wnętrze auta, udało się za kierownicą zlokalizować czarnoskórego prowadzącego pojazd. Pawełek stał z rozdziawioną paszczą i nie mógł wyjść z szoku, że teraz w Popielnie goście z Afryki się po polnych drogach wożą.
Dotarliśmy do sklepu - centrum wiejskich spotkań i informacji. Tam też dorwaliśmy pana Ryśka, który mieszka tuz obok sklepu. I co się okazało? Nasi znajomi - pan Rysiek i pani Kasia już nie pracują. Nie ma już szans na wysłuchanie ich ciekawych opowieści o zwierzakach hodowanych w PAN-ie i prowadzonych tam eksperymentach hodowlanych... Nie ma tez szans na oglądnięcie dorosłego bobra trzymanego przez pana Ryśka na rękach, bo nikt inny nie potrafi dojść do porozumienia z tymi gryzoniami tak jak on... Teraz wycieczki oprowadzane są najczęściej przez pracowników biura, odrywanych na chwilę zza biurek.
Ale najlepsza informacja została na deser - czarnoskóry gość z Afryki jadący samochodem bez kierowcy to nowy szef stacji PAN. Mieszkańcy Popielna nie bardzo chcieli się na ten temat wypowiadać - poza informacją, że to nowy dyrektor, niewiele mówili.
Zielone pastwiska zostały częściowo zamienione w pola uprawne. Ogrodzenia padoków nie są dokończone, bo pracownicy musieli zająć się sianokosami. Jak zapoczątkowane w tym roku zmiany wpłyną na miejsce i mieszkających tam ludzi? Zobaczymy za rok, dwa, trzy. Na pewno odwiedzimy jeszcze Popielno, więc będziemy mogli zobaczyć efekty "dobrej zmiany".
Stację zwiedziliśmy w tym roku w towarzystwie przesympatycznej pani Oli (relacje wkrótce).
często dobre zmiany wprowadzają nieodwracalne spustoszenia w żyjącym swoim rytmem miejscach.
OdpowiedzUsuńOby nie za daleko zajść i nie głęboko.
Szkoda takich utrwalonych klimatów lepszych lub gorszych ale potwierdzających swoje miejsce na mapie.
Tak, ja też tak myślę. I odniosłam wrażenie, że tak właśnie myślą mieszkańcy Popielna, których nie ma zbyt wielu, ale od lat żyli sobie tak samo, choć niebogato, to niezmiennie. Nikt tego nie powiedział wprost, ale daje się wyczuć obawę w tym, co mówią.
UsuńSzkoda... Każdy człowiek, moim zdaniem, potrzebuje takiej "kotwicy" - punktu odniesienia - w naszym zwariowanym i pędzącym przed siebie świecie.
OdpowiedzUsuńSzkoda tym bardziej, że potencjał Półwyspu Popielańskiego jest przeogromny!
Przyroda i dobytek (choćby konie) mogą sprawić, że "eurosy" będą tam się "walać jak śmiecie". Miejscowi mieliby pracę o której marzą a młodzi nie wialiby z Popielna "bdzie pieprz rośnie" - byle dalej stamtąd...
Paweł zwany Pawełkiem
Pawełku, i tak będzie dobrze jak konie w ogóle tam będą, a nie zostaną zastąpione przez jakieś bawoły afrykańskie, strusie czy inne żyrafy.;)A nasza, polska młodzież wieje, żeby tyrać na wyspach na zmywaku...
Usuń