Na pożegnanie wiosny i powitanie lata, do grodu Kraka z całej Polski zjechało rycerstwo, rzemieślnicy rozmaici, a nawet kat ze swoimi narzędziami do wykonywania wyroków i wymuszania jedynie słusznych zeznań.
Takiej okazji przepuścić nie wypadało, szczególnie, że zostaliśmy na wiślane bulwary zaproszeni przez jednego z ciężkozbrojnych rycerzy, który uczestniczył w turnieju. Mimo kapryśnej pogody (na przemian deszcz i słońce, jakby to był marzec, a nie czerwiec), stawiliśmy się w południe na terenie jarmarku świętojańskiego.
Wśród płóciennych namiotów i chatynek krytych strzechą uwijał się tłum stworzony z mieszaniny współczesności ze średniowieczem, renesansem i barokiem. Krzychu rozglądał się za bronią wszelkiego rodzaju, Michałek wypatrywał rzemieślników, a Pawełek "rzucał oczami" w kierunku wystrojonych księżniczek i dam dworu i myślał sobie, że te wszystkie spojrzenia umkną mej uwadze. Nic bardziej mylnego Pawełku.:)
W drodze na miejsce pokazów walk rycerskich wstąpiliśmy do katowskiej siedziby, w której jakiś nieszczęśnik o herezję posądzony, na madejowym łożu był rozciągany. Kat z uśmiechem na paździapie (od razu zaznaczam, że paździapa, nie jest określeniem pejoratywnym, mającym kogoś obrazić) dokręcał drewniane śruby, naciągając członki skazanego do rozmiarów wykraczających poza normy.
Kacisko dobrotliwie zaproponowało Michałkowi i Krzychowi, że ich też może trochę naciągnąć, żeby byli więksi, ale chłopcy nie byli zachwyceni perspektywą zajęcia miejsca po heretyku i woleli ewakuować się na bezpieczną odległość. Powrócili dopiero w pobliże szafotu, na który kat wzywał tatę Pawełka. Wtedy Krzychu pokonał strach i dodając sobie odwagi głośnymi okrzykami, odciągał tatę od katowskiego topora.
Scenkę tortur obserwowało oczywiście sporo gapiów, którzy, mimo, że w strojach z epoki, nie mogli rozstać się z gadżetami współczesnego świata.
Zostawiliśmy kata i jego ofiary, aby pooglądać pokaz musztry halabardników. Przy dźwiękach "muzyki dawnej" mogliśmy podziwiać sprawność rycerską piechoty. Przygrywała węgierska orkiestra specjalizująca się w stylowych melodiach związanych z rycerskimi walkami.
Po halabardnikach wystąpili jeszcze muszkieterzy, którzy narobili sporo huku, ale nikogo nie uśmiercili na poważnie. Później na pole walki wjechały różne armaty, które hałasowały jeszcze bardziej. W czasie wystrzałów przeszła kolejna ulewa, w wyniku której niektóre machiny zawilgły i nie za bardzo miały ochotę strzelać. Dopiero interwencja kasztelana sandomierskiego przywołała je do porządku i odpaliły z należną im mocą.
W czasie, kiedy na bitewnym polu uwijała się piechota, ciężkozbrojny oddział rycerski szykował się do działania - siodłano konie, zakładano zbroje i sprawdzano ostatni raz przed turniejem broń, mającą dać zwycięstwo.
Krzyś, który jest miłośnikiem walk wszelkiego rodzaju, był tak onieśmielony widokiem przebranego znajomego, że nie zadał mu zaplanowanego wiele wcześniej pytania i tylko szeptał do mnie, żebym zapytała, czy rycerze będą zabijać się na "prawdziwo". Pytanie zadałam, a odpowiedź brzmiała:"Nie dziś".:) Krzyś, uspokojony, że wszyscy przeżyją, mógł iść oglądać przebieg turnieju. Poszliśmy i my.
Wreszcie na pole walki wjechali długo oczekiwani rycerze konni. Organizatorem turnieju był kasztelan sandomierski, który nakazał widzom wycofanie się za drugą linię "zachronki" odgradzającej gapiów od walczących. Cóż było robić - odsunęliśmy się, chociaż nie bardzo nam się ta oddalona perspektywa podobała.
Po prezentacji kolejnych uczestników turnieju nastąpiła zacięta rywalizacja.
Pierwszą konkurencją było zdejmowanie kopią kółek (pierścieni) zawieszonych na specjalnych stojakach. Konkurencja ta odbywała się w czterech etapach - rycerze pozyskiwali najpierw całkiem duże pierścienie, później mniejsze, a na końcu trzeba było zdobyć kółeczko niewiele większe od grubości kopii.
Przed wjechaniem w szranki rycerze zamykali przyłbice, a przez niewielki otworki na oczy tak naprawdę trudno jest coś zobaczyć, nie mówiąc już o założeniu konkursowych kółek na kopię.
Konkurencję pierścionkową wygrał nasz znajomy rycerz - pan Jacek, który jako jedyny zdołał pozyskać najmniejsze kółeczko. Udało mu się zapewne dzięki naszemu kibicowaniu.:)
Później było jeszcze celowanie kopią do drewnianego Saracena i szatkowanie kapuścianych głów za pomocą szabli. W tych konkurencjach wszyscy uczestnicy turnieju poradzili sobie rewelacyjnie.
Po skończonej rywalizacji rycerze opuścili miejsce rozgrywek i udali się na zasłużony odpoczynek.
My zaś udaliśmy się do rzemieślników, którzy pokazywali dawne technologie pozyskiwania różnorodnych produktów. Chłopców zainteresowała warzelnia soli - wypróbowali produkt końcowy, który miał zadowalający ich, słony smak.
Tuż obok Michałek wziął się do roboty i pod kierunkiem kupcowej ubijał grudki wydobytej w kopalni soli, aby uzyskać produkt przeznaczony na szlacheckie stoły.
Kawałek dalej dołączyliśmy do grupy produkującej papier czerpany. Proces jego produkcji bardzo zainteresował Michałka, który natychmiast przystąpił do działania - najpierw na ramkę nabrał z balii odpowiednią porcję włókien roślinnych, później zaciskał prasę, a na zakończenie mógł podziwiać stworzoną przez siebie kartkę papieru czerpanego.
Po odwiedzeniu rzemieślniczych stanowisk, poszliśmy jeszcze do punktów "jedzeniowych", gdzie chłopcy zaopatrzyli się w suszone owoce, a Pawełek w kromkę chleba ze smalcem i pora była wracać na osiedlowe podwórko, gdzie Michał z Krzychem zaplanowali sobie rowerowe szaleństwo. Po takich intensywnych przeżyciach zasnęli w tempie ekspresowym. Nocne wędrówki do "mamowego łóżka" zaczną sie dopiero po północy.:)
znam przecież i ja imć pana rycerza Jacka co konie pięknie podkuwać umie :)
OdpowiedzUsuńDokładnie. On ci jest we własnej osobie.:)
Usuń