Kolejne dni na orawskiej ziemi upływają nam na wędrówkach po szlakach, drogach i bezdrożach. Pilnujemy się, żeby nie podchodzić zbytnio do granicy, bo ponoć łapią. A jak złapią to klops, bo nie dość, ze trzeba mandat płacić, to jeszcze, co gorsze, zamknąć się na kwarantannie. Podobno parę osób dorwali na łąkach słowackich i im nie odpuścili. Tak dla nas trochę nieswojo jest spacerować po orawskiej ziemi i zwracać uwagę, czy jest się w Polsce, czy na Słowacji. Zawsze chodziło się tu i tu. Nawet jak granica była, ruch między przygranicznymi miejscowościami odbywał się normalnie. A teraz trzeba uważać, żeby nie wpaść w łapy mundurowych muszących wyrobić limit przechwyconych turystów, którzy zapomnieli na chwilę, ze granicy nie można przekroczyć.
Podczas tych naszych spacerów wypatrujemy oczywiście smardzów i innych wiosennych grzybów, ale strasznie z nimi kiepsko w tym roku. Za to widoki są chwilami powalające na kolana. I spotkań różnych ciekawych nie brakuje.