W szkole ciągle pojawiają się i znikają różne mody - na konkretne zainteresowania, zabawy, kolekcje, zabawki... Zupełnie tak samo jak było to 10, 20, 30 lat temu. Jedne mody są krótkotrwałe, szybko się nudzą (lub zostają zakazane przez nauczycieli), inne trwają długo, a po przerwie wracają nieraz wielokrotnie. Do takich powracających mód zaliczają się "Hot Weelsy" , czyli takie małe autka. Za moich szkolnych czasów takie samochodziki to były po prostu resorki, często kupowane w Pewexie i nie wszyscy je mieli. Teraz mają swoją nazwę firmową i nie ma wśród naszych znajomych chłopaka, który nie uległ modzie na ich posiadanie. Mają je również Michał i Krzyś. Przez ponad rok autka przeleżały spakowane do siatki i czekały na swój nowy czas. Kiedy nadszedł, odetchnęłam z ulgą, że nie wyniosłam ich do jakiegoś przedszkola, bo miałam już ze dwa razy tę siatkę z autami w rekach i zastanawiałam się, czy chłopcy jeszcze kiedyś po nie sięgną. Sięgnęli. I przez ponad tydzień trwajuż prawdziwe szaleństwo "Hot weelsowe". Do szkoły można nie spakować książek, zeszytów, a nawet piórnika, ale miejsce dla kilkunastu lub kilkudziesięciu samochodzików zawsze się w plecaku znajdzie. I w dodatku one wcale nie ciążą. No i oczywiście nie można zapomnieć o zabraniu ich do szkoły.:)
czwartek, 27 lutego 2020
wtorek, 25 lutego 2020
Kwiatowo i grzybowo w Dolinie Będkowskiej
Doroczny menażeryjny wypad do Doliny Będkowskiej został zrealizowany. To jeden z tych składników rzeczywistości, które przez lata nie ulegają zmianie - druga połowa lutego lub pierwsza połowa marca to czas na spacer w tym miejscu. Nigdy nie byliśmy w Dolinie Będkowskiej w innej porze roku (brak czasu) i nigdy nie zdarzyło się dwukrotnie w ciągu roku odwiedzić tego miejsca.
Ale raz, odkąd odkryliśmy tę dolinę, jesteśmy w niej obowiązkowo. wiele elementów spaceru jest niezmiennych, ale są i takie, które za każdym razem sprawiają, że wyjście jest inne od poprzednich. Tym razem, na przykład, mieliśmy pogodę taką jak nigdy. Zapowiadali co prawda ciągłe opady deszczu, ale kto by tam wierzył w takie zapowiedzi na niedzielę. Zwłaszcza, że o szóstej rano wcale nie padało, a padać miało od czwartej czy piątej.;)
piątek, 21 lutego 2020
Niedzielny kulig i koniec zimowego weekendu
Po całodziennych sobotnich harcach na śniegu, Michał i Krzyś pospali nieco dłużej, ale i tak bez rewelacji (co do długości ich spania). Mnie to wystarczyło, bo przecież w sobotę położyłam się do łóżeczka wcześniej niż oni, ale Pawełek był mocno niepocieszony. Zaplanowany na ten dzień kulig z Józkiem Kubikiem - Słowakiem z Rabczyc, miał być największą atrakcją weekendowego wyjazdu. Ale Kubik miał przyjechać dopiero na wpół do jedenastej, bo dzień wcześniej woził dzieci na imprezie po słowackiej stronie granicy; musiał odpocząć on i konie. Mieliśmy zatem ładnych parę godzin do zagospodarowania przed kuligiem. I nie przystaliśmy na sugestię Pawełka, żeby wykorzystać ten czas na spanie; my się wyspaliśmy.:)
wtorek, 18 lutego 2020
Zimowe popołudnie na granicy
Jak już się Michał z Krzychem do śniegu dorwali, to łatwo mu nie odpuścili i chcieli wykorzystać weekendowy czas na maksa. Po długim, porannym spacerze zjedli obiad i ponownie założyli śniegowe kombinezony. Wymyślili, ze trzeba iść na drogę, która od lipnickiej szkoły prowadzi do granicy, a następnie z tej drogi zjeżdżać, bijąc kolejne rekordy prędkości. Droga jest bowiem bardzo stroma i to właśnie na niej chłopcy mieli w lecie najwyższe osiągi na rowerze. Tata Pawełek z niedowierzaniem wysłuchał planów po czym poszedł spać... Ja tam z przyjemnością wyruszyłam na kolejny spacering, podczas którego mogłam odwiedzić moje ulubione miejsca i powiedzieć grzybkom, żeby spokojnie odpoczywały jeszcze pod śniegiem, a ja po nie przyjdę we właściwym czasie.
poniedziałek, 17 lutego 2020
W poszukiwaniu zimy
Ja tam zimy nie lubię i tegoroczna, bez tęgich mrozów i śniegu całkiem mi spasowała. Pierwszy raz od dawna nie cierpiałam okrutnie z powodu zimna (nie wiedzieć czemu, mnie nawet przy niedużym mrozie jest strasznie zimno) i nawet dałam się namówić, żeby wziąć udział w wyprawie, której celem było znalezienie prawdziwej zimy - takiej ze śniegiem, lodem i zaspami. To był cudowny walentynkowo - zimowy weekend, ale mam nadzieję, ze następna wizyta pod Babią będzie już okraszona krokusami i czarkami, a nie śniegiem. :)
Do Lipnicy przyjechaliśmy w piątek, natychmiast po ostatniej lekcji Michałka. On w piątki kończy najpóźniej i trzeba było poczekać z wyjazdem aż odpracuje swoja szkolną pańszczyznę. Po przyjeździe pod Babią chłopcy natychmiast założyli ortalionowe stroje i poszli pod Grapę, żeby jeździć, budować tor saneczkowy i znowu jeździć, jeździć i jeździć. I tak do późnej nocy. Z przerwą na jedzenie, którego wcale nie chcieli, bo szkoda było czasu marnować na posiłek. A my z Pawełkiem mieliśmy walentynkową kolację przy lipnickim grillu.;)
wtorek, 11 lutego 2020
Skończyły się zimowe ferie
Dwutygodniowe ferie zimowe minęły w okamgnieniu. W ciągu drugiego tygodnia radość z powodu niechodzenia do szkoły zaczęła się przeradzać w bunt przeciwko konieczności zakończenia beztroskiego życia nie obarczonego żadnymi obowiązkami i rozpoczęcia drugiego semestru nauki. Krytycznym momentem w końcowoferyjnych cierpieniach było piątkowe popołudnie. Jakoś weekendu chłopcy do ferii nie zaliczyli i tym sposobem stwierdzili, że to właśnie w piątek następuje KONIEC. Złość na szkołę i system edukacji, którego jedynym celem jest pastwienie się nad niewinnymi dzieciaczkami, została okraszona łzami i dotkliwym poczuciem niesprawiedliwości. Jak jeszcze spojrzeli w kalendarz i stwierdzili, że następne dłuższe wolne będzie dopiero w połowie kwietnia, to jeszcze dogłębniej odczuli ból istnienia.;)
Wcale nie jest łatwo ani przyjemnie znaleźć się na pierwszej linii ognia i zostać zbombardowanym tysiącem argumentów przemawiających za tym, że ferie powinny być dłuższe, żalem, złością, rozpaczą, rozgoryczeniem, łzami... Bo cóż zrobić - z jednej strony mi chłopaków żal, że tak strasznie im się nie chce iść po wolnym do szkoły, a z drugiej oddycham z ulgą, że już pójdą do swoich obowiązków, a ja zajmę się swoimi. Tłumaczenie, że w dorosłym życiu tego wolnego na zabawę będzie mniej, a obowiązków więcej, zupełnie do nich jeszcze nie docierają. Okazało się, ze najlepiej ich utulić jak malutkie dzieci i dobrze zagospodarować czas, żeby nie mieli kiedy nadmiernie rozpamiętywać swojego nieszczęsnego losu uczniowskiego.
niedziela, 9 lutego 2020
Takie cuda w Lasku Wolskim
W ciągu drugiego tygodnia ferii sporo padało deszczu i deszczu ze śniegiem. Prawdę mówiąc, aura nie zachęcała zbytnio do włóczenia się po lesie, więc w ramach uatrakcyjnienia Michałkowi i Krzysiowi wolnych dni, zaliczyliśmy dwukrotnie kino, lodowisko, park wodny... Las czekał do piątku. Zapowiedziałam chłopakom, ze musimy sprawdzić uszakowe miejscówki, bo po kilku wilgotnych dniach powinny się już były zapełnić. Poranek nie był zachwycający pogodowo, ale wbrew temu, co działo się za oknem - średnio intensywny opad deszczu ze śniegiem - prognozy informowały (tm razem zgodnie - moja i Pawełkowa), że od dziesiątej ma być już bez opadów, a w południe nawet zaświeci słońce. Trudno było uwierzyć w tę optymistyczną wersję, ale jak już plan był, to można go było tylko lekko zmodyfikować. Po drodze do lasu zatrzymaliśmy się na zakupy, zeby chłopcy wybrali sobie składniki do pizzy, którą mieliśmy rbić po południu. Dzięki temu zrobio się nieco później i deszcz faktycznie osłabł. Pojechaliśmy do Lasku Wolskiego, w okolice Kopca Kościuszki.
czwartek, 6 lutego 2020
Michałek i zimowisko
W tym roku Michał po raz pierwszy pojechał na zimowisko bez Krzysia. Było to nie lada wyzwanie, bo dotychczas, przez trzy lata z rzędu, to młodszy brat dbał o to, żeby Michałek niczego nie zgubił, o niczym nie zapomniał, a na wyjścia zakładał na siebie odpowiedni strój. A tu się Krzysiowi jesienią, kiedy były zapisy na zimowisko, ubzdurało, że będzie za mamą tęsknił, a poza tym na pewno zgubi jakąś skarpetkę, która będzie okrutnie samotna bez swojej siostrzanej duszy z drugiej stopy. Tak się przejął własnym cierpieniem z tęsknoty i losem rozdzielonej pary skarpetek, że ze łzami w oczach błagał, żebym go tylko na zimowisko nie zapisywała. Chciał też taki sam los zgotować swojemu starszemu bratu, który się jednak nie dał zmanipulować i stwierdziwszy, że na zimowisku jest fajnie, chciał pojechać. Moje starania mające na celu zmianę Krzysiowej decyzji nic nie dały. A tak mi zależało, żeby się ich obydwu na te całe sześć dni w roku pozbyć.;)
wtorek, 4 lutego 2020
Pierwsze grzyby lutego
Połowa zimowych ferii. W sobotę Michałek wrócił z zimowiska zachrypnięty, pociągający nosem i pokasłujący. Stwierdziłam, że najlepszym lekarstwem na takie dolegliwości będzie solidny spacer po lesie, podczas którego można się doskonale przewentylować i wytłuc wszelkie wirusy i bakterie. A pogoda do spacerów była cudowna, bardziej wiosenna niż zimowa. Przedstawiłam chłopakom plan wycieczkowy - chciałam podjechać do Kornatki i iść w innym kierunku niż chadzaliśmy dotychczas, żeby wypatrzeć kolejne potencjalne miejscówki na pozyskowe gatunki grzybów. Lasu w Kornatce praktycznie nie znamy, bo pierwszy raz byliśmy w nim niespełna rok temu, więc przeprowadzenie rozpoznania w terenie może być bardzo przydatne na przyszłość. Pawełek co prawda wieszczył, ze będzie padać w nocy, rano i przez cały dzień, ale wbrew jego zapowiedziom, po porannym pokropku, nie tylko przestało padać, ale i zaświeciło słońce. Pojechaliśmy prosto w jego promienie.
Subskrybuj:
Posty (Atom)