Kiedy już wróci się z poranno - przedpołudniowego grzybobrania, Michaś z Krzychem mają zajęcia podwórkowe. Ja często im proponuję jeszcze jakąś wycieczkę czy inne atrakcje, ale oni uważają, że spacerową pańszczyznę odrabiają przed obiadem, a później to należy im się już totalna wolność podwórkowa i nie chcą realizować "drugiego wyjścia". Przy panujących ostatnio temperaturach największym powodzeniem cieszy się basen. A woda w nim jest zimna albo nawet lodowata, wlewana wprost ze studni. Nawet przy najgorętszej pogodzie mozna w nim nieźle zmarznąć. Oczywiście dzieciakom to nie przeszkadza, a wręcz przeciwnie - jest wyjątkowo atrakcyjne.
niedziela, 30 czerwca 2019
sobota, 29 czerwca 2019
Borowiki z Babiej Góry
Przez dwa dni temperatura zrobiła się przyjaźniejsza spacerom i poszukiwaniom grzybów. Michaś i Krzyś na początku wakacji jeszcze się cieszą z możliwości codziennego łazikowania po lasach, więc nie marudzili, kiedy proponowałam, ze pójdziemy jeszcze tu i tam. Tak mniej więcej od połowy wakacji to różnie to bywa - u chłopaków następuje zmęczenie materiału i chętnie odwoływaliby spacery. Dzięki emu przesytowi z przyjemnością wracają do szkoły, a po tygodniu z niecierpliwością czekają na weekendowe wyjście.:) Teraz, jeszcze z werwą początkowowakacyjną przemierzali kolejne kilometry babiogórskiego lasu. Widać w nim, z jakim impetem miejscami przetaczała się woda w czasie majowych ulew - naniesione sterty gałęzi i mułu pozostaną w takim ułożeniu aż do następnego porządnego deszczu. Teraz mają konsystencję betonowych okopów. Z majowej wilgoci niewiele zostało. Ściółka trzeszczy pod nogami, ale niektóre grzybki dają radę.:)
czwartek, 27 czerwca 2019
Pierwsza wakacyjna inspekcja pod Babią
Pierwszy wakacyjny raport grzybowy spod Babiej Góry z jednodniowym opóźnieniem - wczoraj wieczorem padłam, a dziś, wstyd się przyznać, zaspałam. Wstałam równo z chłopakami, a nawet trochę później od Michałka, który obudził mnie latając wagonikiem roller coastera po pokoju.
Wczoraj, w dniu naszego wyjazdu na wakacje, upał był niemiłosierny. Wiedziałam, że tak ma być, więc poganiałam chłopaków, żeby wyjechać jak najwcześniej rano, zanim skwar będzie nie do zniesienia. W efekcie w Lipnicy byliśmy już parę minut po ósmej. Prażyło już okrutnie. Wpakowaliśmy prowiant do lodówki, resztę bagaży zrzuciliśmy byle jak i poszliśmy od razu na nasz pierwszy spacer do lasu na granicy. Chciałam wrócić przed godzinami południowymi, kiedy najmocniej grzeje.
wtorek, 25 czerwca 2019
Wakacje o zapachu poziomek i borowików
Rok szkolny zakończony, wakacje rozpoczęte. Pawełek dopiero co wrócił z mazurskiego rejsu, a już musiał pruć do roboty do Gdańska. W związku z tym nieco nam się plany wyjazdowe na wakacje lipnickie pokomplikowały. Mieliśmy w sobotę jechać wszyscy, żeby zawieźć rowery Michałka i Krzysia, a później 26 czerwca, w środę, tez mieliśmy jechać wszyscy razem i Pawełek miał zostać z nami do końca weekendu, żeby trochę z rodziną pobyć. Ale wyszło jak wyszło, Pawełek w sobotę pracował i w środę też z nami nie pojedzie. Miałam jeden jedyny dzień, w którym mogłam wziąć duzy samochód, żeby przewieźć większe gabarytowo rzeczy. Zapakowałam rowery, trochę garów, trochę słoików i z dzieciakami pomknęliśmy do Lipnicy, pozwalając Pawełkowi na jeden dzień nacieszenia się warsztatem. My mogliśmy się cieszyć urokami i darami lasu.:)
sobota, 22 czerwca 2019
Upragnione wakacje wystartowały!
Wreszcie i u nas rok szkolny się zakończył. Nieco później niż w większości szkół, ale skutecznie. Ten rok szkolny był szczególny - pierwszy w nowej szkole, dla Michałka pierwszy w klasach starszych, a dla Krzysia ostatni w młodszych. Atmosfera od rana była napięta, bo w okolicy Krakowa krążyły burze i duchota panowała niesamowita, a Michałek i Krzyś przed burzą zachowują się jak najprawdziwsi górale - najchętniej wyjęliby tomahawki spod łóżek i wybili się do nogi. Nawet wspólnego zdjęcia nie dali sobie zrobić, bo skakali sobie do oczu. Wbicie ich w mundurki galowe wiązało się z pyskówką i groźbami, ze na pewno się usmażą. Na szczęście sala była z klimatyzacją, dzięki czemu przeżyli bez uszczerbku na zdrowiu.
piątek, 21 czerwca 2019
Dzieci rządzą, czyli święto na koniec szkoły
Wycieczka do Energylandii w okolicach zakończenia roku szkolnego była obiecana od dawna. W trakcie omawiania planu tego wyjazdu pojawiła się nawet bardzo korzystna dla mnie opcja nie zabierania mojej osoby i podarowanie mi dnia wolnego od rodziny. Kiedy jednak widziałam, że ustalenia końcowe dotyczące wyjazdu zostały odsunięte na najbliższą pięciolatkę,a chłopaki snują już dalekosiężne plany, sama ustaliłam termin, zgarnęłam towarzystwo i było jak było.
Michaś jest fanem roller coasterów od ubiegłego roku,kiedy był w Energylandii po raz pierwszy. Jego obecne plany zawodowe są sprecyzowane i związane z parkami rozrywki - zamierza być projektantem tego typu urządzeń, a właściwie to mógłby nim być już teraz, bo temat zagadnień technicznych związanych z roller coasterami nie jest mu obcy.;) Zanim jednak zacznie trzepać kasę na budowaniu tych diabelskich urządzeń, matka musi tej kasy trochę wydać, zeby się mógł powozić.
Granicą wzrostową umożliwiającą korzystanie ze wszystkich urządzeń w Energylandii jest 140 cm. Michaś jest na granicy - coś między 139, a 140. W związku z tym do przygotowań przed wyjazdem podszedł bardzo poważnie - przez ostatnie dwa miesiące naciągał się codziennie o poranku, mierzył się trzy razy dziennie, a na wyjazd założył grube skarpetki i buty z wysoką podeszwą. Żeby tylko mieć 140 wzrostu.
wtorek, 18 czerwca 2019
Miał być sosik kurkowy
Marzyła mi się ucieczka od miejskiego upału, a tuż za tym marzeniem podążało kolejne - sosik z kurek. Taki z dodatkiem cebulki i z kwaśną śmietaną. Zamrażarka już opróżniona czeka na nowe zapasy, więc jedyną opcją był pozysk świeżyzny. Myślę, że do wizji pysznego żarcia przyczynił się termin; w ubiegłym roku właśnie w połowie czerwca zapełniliśmy mały koszyczek drobnym jeszcze ptactwem. Pamiętałam dobrze, ale dopiero teraz popatrzyłam na zdjęcia sprzed roku i uświadomiłam sobie, ze wtedy były już dojrzałe poziomki i borówki. Ale w niedzielę rano zupełnie o tym nie pamiętałam, więc wierząc w nasze menażeryjne szczęście, byłam pewna, że tych kurek nazbieram, a wieczorem zjem wymarzony sosik.:)
Na popołudnie zapowiadali porządne burze, więc zapowiedziałam chłopakom wczesną pobudkę i wyjazd. Po sobotnich atrakcjach nie było tak łatwo dobudzić towarzystwo, ale jakoś się udało i o wpół do siódmej pomknęliśmy pustą zakopianką w kierunku Orawki.
sobota, 15 czerwca 2019
Wycisk w afykanelskim skwarze
Afrykanelskie upały trwają już ponad tydzień. Wszystkie burze omijały nas szerokim łukiem, więc nawet na chwilę się nie schłodziło. Termometry pokazywały nieustannie od 30 stopni w górę, a wyświetlacze przy ulicach, mierzące temperaturę przy powierzchni drogi szalały wskazując +59, +60, a nawet raz +63. Wiadomo jak się funkcjonuje w takiej temperaturze - wszystko działa na zwolnionych obrotach, a tu jak na złość trzeba się było mocno sprężać, bo oprócz standardowych zajęć, których jest sporo, doszły zebrania w szkole i spotkania indywidualne z nauczycielami, rozrzucone w różne dni o godzinach, których nijak nie udało się dopasować tak, by następowały po sobie. I jeszcze wizyta u ortodonty, po której trzeba było ekspresowo dostarczyć chłopaków do szkoły, żeby zdążyli na klasowe wyjścia do kina... No i konie trzeba było jak najczęściej chłodzić, żeby jakoś przetrwały bez uszczerbku na zdrowiu. Tylko Pawełek wygrał pogodę na mazurski rejs. Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek na żeglarski wyjazd miał taką bezdeszczową aurę. On sobie pływa w jeziornej wodzie, a ja pływam we własnym pocie. Pożaliłam się już wystarczająco? ;) Po takim tygodniu najchętniej połaziłabym po chłodniejszym od miasta lesie, ale jeszcze do jutra musze na to poczekać. Dzisiaj był dzień piłkowy i trzeba było mężnie towarzyszyć Krzychowi.
wtorek, 11 czerwca 2019
Przedsmak wakacji, czyli co słychać na Orawie
Kiedy w piątek chłopcy wrócili z zielonej szkoły, jedno z pierwszych pytań Krzysia dotyczyło grzybów - pytał, czy przez ten czas, kiedy oni bawili się w Charsznicy, ja byłam gdzieś na grzybach. Musiałam się przyznać, że tak, że byłam u Zibiego w Busku i nakosiliśmy borowików usiatkowanych. Pokazałam Krzysiowi zdjęcia. Aż zapiszczał i błagalnym głosem prosił, żeby w niedzielę jechać do wujka Zibiego. A ja miałam na niedzielę zupełnie inny plan. Tłumaczyłam Krzysiowi, że większość z usiatków jest bardzo robaczywych i nic się z nich nie da zrobić, a ceglasie spod Babiej na pewno będą zdecydowanie zdrowsze. Padł więc szereg pytań, czy na pewno będą, czy będzie dużo, czy ja jemu, temu Krzysiowi, mogę zagwarantować, że on tych poćców nazbiera. Z takim gwarantowaniem to ja jestem bardzo ostrożna, bo przecież grzyby są nieprzewidywalne, ale w końcu zagwarantowałam. Miały być i już.
czwartek, 6 czerwca 2019
Czerwcowe borowiki z Ponidzia
Trzecia nad ranem albo, jak kto woli, trzecia w środku nocy.;) Okna i drzwi balkonowe mam pootwierane na oścież, bo wieczór był upalny, a noc niewiele chłodniejsza. Z zewnętrza zaczynają dobiegać przeraźliwe jazgoty pierzastych, które nie wiedzieć czemu, wiosną budzą się tak wcześnie, a zimą odsypiają te poranne zrywki. Patrzę na zegar. No, bez jaj! Wiem, że mam jechać na grzyby, ale bez przesady, jeszcze prawie całkiem ciemno. Próbuję zasnąć na pół godziny jeszcze, ale ptaszęta się uparły, żebym już wstawała. Poleżałam do piętnaście po i poczłapałam do łazienki. Ledwie zaczęłam czynności łazienkowe, rozdarł się telefon. Powiedziałam brzydnie słowo przygryzając szczoteczkę do zębów i pognałam do kuchni. Odbieram, a w telefonie głos skowronka: "Cześć Dorotka ! Prujesz już?" Zibi jest rozbrajający, więc zamiast warknąć do słuchawki (albo zasyczeć jak żmija kąsata), zaśmiałam się i odpowiedziałam, że poczekam z pruciem, aż się trochę rozwidni.
Zbierałam się powoli, bo to już nie te czasy, kiedy wyskakiwało się z łóżka i można było gnać od razu. Teraz muszę zrobić gimnastykę, żeby kości nie trzeszczały zbytnio i nie straszyły grzybów, kawę wypić w domu i dopiero pruć. Wyjechałam kwadrans po czwartej, nakarmiłam Robala (mój grzybowóz) na najbliższej stacji i pojechałam. Jak tylko słońce zaczęło wznosić się nad horyzontem, pożałowałam, ze nie pojechałam przed świtem. Tak mnie oślepiało, że chwilami nic nie widziałam i miejscami jechałam poniżej dopuszczalnej prędkości, co nieczęsto mi się zdarza. Przejeżdżałam przez Kazimierzę Wielką, gdzie zobaczyłam pozostałości po niedawnej powodzi - tamy z tysięcy worków z piaskiem, resztki mułu na drodze, chodnikach i fasadach domów. Niewesoło tam musiało być. Więcej ciekawych rzeczy po drodze nie odnotowałam. W Busku zameldowałam się o szóstej.
poniedziałek, 3 czerwca 2019
Wyprawa do Kornatki
W lesie w Kornatce byliśmy dopiero po raz drugi w naszej menażeryjnej historii. Pierwszy raz odwiedziliśmy ten las wczesną wiosną, w marcu i bardzo nam się tam spodobało. Teraz jest jeszcze piękniej, a jak w przyszłości poznamy lepiej teren i odkryjemy własne miejscówki, będzie zapewne jeszcze piękniej.:) Na razie jesteśmy po czerwcowym rekonesansie i już parę miejsc grzybowych mam w mózgownicy zapisanych.
Subskrybuj:
Posty (Atom)