Ostatni weekend października. Podobno ostatni taki piękny złotopolskojesienny. Marzył mi się wyjazd na moją ukochaną Orawę. To wyprawa na cały dzień, bez szans na zmieszczenie w nim jakiejś imprezy urodzinowej czy piłkarskiego turnieju (ostatnio ciągle coś w weekendowe dni wypadało i na las było najwyżej pół dnia) i w dodatku najlepiej byłoby wcześnie wstać i wcześnie wyjechać, żeby jak najlepiej wykorzystać ten dzień ograniczony porannymi i popołudniowymi ciemnościami. Myślałam, że się moi panowie (zwłaszcza ten największy) będą buntować, ale o dziwo przystali na pomysł. Co prawda rano nie obeszło się bez marudzenia, ale o szóstej udało nam się wyjechać z Krakowa.
wtorek, 29 października 2019
piątek, 25 października 2019
W podgrzybkowych lasach Ponidzia
Po napełnieniu borowcami karty w aparacie, a maślakami koszyka, pojechaliśmy za Zibiego przewodem na podgrzybki. Dla grzybiarzy z centralnej i północnej Polski jest to gatunek mało atrakcyjny, bo podgrzybki rosną tam masowo, ale u nas nie ma ich za wiele. Co rok jeżdżę po nie właśnie na Ponidzie. Zibi, jak to Zibi, malował przed moimi oczami wizję tysięcy pięknych podgrzybasów, które stoją szeregami i tylko proszą:"Weź mnie! Weź mnie do koszyka!" A ze mnie już taki jest marzyciel, że natychmiast wierzę w każde grzybowe słowo, zamiast odwołać się do doświadczeń życiowych i wizję taką uszczuplić w zarodku.;)
czwartek, 24 października 2019
Ponidziańskie złoto
Wyjazd na uwiecznianie borowców dętych, zwanych po nowemu borowiczakami dętymi, został ustalony, kiedy zaczęły rosnąć dwa tygodnie temu. Chętnie pofociłabym młodsze okazy, ale tak się wszystko poskładało, że albo ja, albo Zibi nie mógł wcześniej. Na wycieczkę zabrałam brata i kwadrans przed szóstą ruszyliśmy w kierunku Buska. Najpierw trzeba się było przebić przez Kraków, a to nie takie proste, nawet wczesnym rankiem. Ruch co prawda mały, ale światła na pustych drogach niezmiennie czerwone. Dojechaliśmy do granic miasta i początkowo szła dobrze jazda wzdłuż sznura samochodów jadących do Krakowa. Później trafiały nam się pasma mgły, w których trzeba było znacząco zwolnić, a jakieś 25 kilometrów przed Buskiem wpadliśmy w mgłę nieustającą. Ukoronowaniem opóźnień (Zibi już czekał w umówionym miejscu) w jeździe była L-ka, za którą jechaliśmy blisko Kilkanaście kilometrów z prędkością 20-30 na godzinę. Wyprzedzić się nie dało, bo między L-ką, a nami jeszcze dwa samochody były, a mgła taka, ze na pięć metrów świata nie widać. Za nami zebrało się z 50 kolejnych samochodów. Mijały nas, kiedy zjechałam na pobocze w miejscu spotkania z naszym gospodarzem.
poniedziałek, 21 października 2019
Wielką bandą w Puszczy
Z taką liczną bandą od dawna w lesie nie byłam. A stało się wszystko za sprawką Moniki, która nas na urodzinki Mikołaja i Nikodema prosiła. Natychmiast jej powiedziałam, że zaproszenie z przyjemnością przyjmujemy, ale imprezę trzeba uatrakcyjnić spacerem w lesie. Pomysł spotkał się z ogólną aprobatą, więc zaczęliśmy urodzinowanie od rana. Wszyscy chętni do spaceringu zameldowali się w Woli Batorskiej przed dziewiątą i za moim przewodem pojechaliśmy na jeden z mniej uczęszczanych szlaków do Puszczy Niepołomickiej. Tam jest taki malutki, dobrze schowany parking pod starymi dębami i najczęściej nikt na nim nie stoi. Tym razem samochodów już parę było i nasze trzy weszły na wcisk. Zaraz wysypała się dziatwa. Krzyś odstawił cyrkowisko pod hasłem - nie ubiorę gumowców, bo w nich się źle chodzi po drzewach. Argument o błotnistych bagienkach i rowach zupełnie do niego nie przemawiał, podobnie jak widok wszystkich pozostałych dzieciaków obutych w gumowce. Musiałam zagrozić, że w ogóle nigdzie nie pójdzie jak będzie przy swoim obstawał. Wkrótce okazało się, że kalosze nie stanowią żadnej przeszkody we wspinaniu się na drzewa...
czwartek, 17 października 2019
Wielkie opieńkobranie
To już drugi październikowy wtorek, który udało mi się przeznaczyć na pazerniactwo. Tym razem kierunek przeciwny niż tydzień wcześniej - na północ od Krakowa, aż za Miechów, do lasu, w którym od ładnych paru lat nie byłam jesienią. Zabrałam na wycieczkę brata i pomknęliśmy w ciemność, żeby przedostać się przez Kraków zanim zacznie się poranny ruch. Przejechaliśmy przez miasto w tempie niebywałym i ruszyliśmy dalej trasą warszawską. Przez następne 30 kilometrów jechaliśmy wzdłuż sznura samochodów ciągnących się do Krakowa. I jak w mieście ma nie być korków, skoro oprócz rdzennych mieszkańców, studenckiego elementu napływowego, codziennie wjeżdżają do Krakowa tysiące aut tych, którzy mieszkają sobie na wsi, ale całe dnie spędzają w robocie... Wreszcie ciąg samochodowych świateł się skończył, na wschodzie niebo zrobiło się pomarańczowe, a za chwilę wszystko skryła mgła. Zaparkowaliśmy na leśnym parkingu i stwierdziliśmy, ze na razie to wiele nie widać.
poniedziałek, 14 października 2019
Grzybobranie z dodatkowymi pomocnikami
W niedzielę była taka jesień, jaką kochamy najbardziej - bez porannego mrozu, mżawki i ciemnych chmur zakrywających niebo. Bezchmurny błękit nad coraz bardziej kolorowymi lasami towarzyszył nam w drodze do Kornatki. Z tym lasem zapoznaliśmy się dopiero w tym roku na wiosnę i bardzo chciałam zobaczyć jak wygląda teraz, jesienią. Oczywiście liczyłam na napełnienie koszyków, których cały zestaw został upchnięty w bagażniku. A Krzyś zabrał na wycieczkę trzy ludziki lego, zwane fachowo minifigurkami - bliźniaków i seledynowego Krisa. Mieli zażyć rozkoszy jesiennego spaceringu i pomóc w pozysku.:)
sobota, 12 października 2019
Kontrolnie przed weekendem
Jak to miło, kiedy jeszcze przed weekendem udaje się wpaść na chwilę do lasu. W tym tygodniu udało mi się przeprowadzić szybką inspekcję w Lesie Bronaczowa. A wszystko przez moją koleżankę, kusicielkę, która w środę dała znać, ze ma rano ze dwie - trzy godziny czasu i zamierza poszukiwać grzybów we wspomnianym lesie. Dodała, że miło byłoby mieć towarzystwo... Mój zapał do piątkowego tyrania wyparował w momencie na rzecz chęci dotrzymania towarzystwa koleżance. Nie dałam jej pozytywnej odpowiedzi, bo najpierw musiałam załatwić z Pawełkiem, żeby dostarczył chłopaków do szkoły. A to delikatna sprawa, zważywszy, ze już w tym tygodniu we wtorek wychodzili z domu beze mnie, bo pojechałam na grzyby na Orawę. W czwartek wszystko załatwiłam po mojej myśli i mogłam w piątek bladym świtem wypruć do pobliskiego lasu.
czwartek, 10 października 2019
Czy to już końcówka?
Koleżanka już dawno prosiła mnie, żebym ją zabrała na grzyby, ale nie takie byle jakie typu muchomory, lejkowce czy inne wynalazki, ale na prawdziwki, czerwone, ewentualnie podgrzybki. W pierwszym tygodniu października nie było szans, bo Pawełek był w rozjazdach i nie miał mi kto odstawić dzieciaków do szkoły, a kiedy sama ich rano odprowadzam, to za mało czasu zostaje, żeby gdzieś na dłużej niż godzinkę wyskoczyć. Co się odwlekło, to nie uciekło - poumawiałyśmy się na ósmego października. Wcześniej przeprowadziłam skrupulatne rozeznanie bojowe, żeby wybrać właściwy kierunek. Padło na Orawę. Udział w wyjeździe zaproponowałam jeszcze mojemu bratu i w ten sposób było nas troje, cały bagażnik koszyków plus jeszcze jeden na tylnym siedzeniu oraz mróz, który pobielił cały świat.
poniedziałek, 7 października 2019
Wiele tego nie było, ale coś się nakosiło
Po całym tygodniu leśno-grzybowo-pazerniaczego postu chciałoby się wpaść do lasu i brać koszami jego dary. Szczególnie, że dzień w dzień ludzie pokazują w necie ile nakosili. Na weekend pogoda się zrobiła mocno jesienna, a Krzysia dopadło przeziębienie z bólem gardła. W piątek po południu miał nawet podwyższoną temperaturę i nie wiadomo było jak to się dalej rozwinie. Na szczęście w niedzielę czuł się już na tyle dobrze, żeby pochodzić po lesie. Nie chcieliśmy się wybierać gdzieś dalej, na cały dzień, tylko na taki niezbyt długi spacerek. Znowu dałam Krzysiowi wybór lasu - Kornatka albo Bochnia. Pojechaliśmy w okolice Bochni:)
środa, 2 października 2019
Grzybowo-imprezowy weekend orawski
Ostatni weekend września został zaplanowany już dawno, dawno temu, kiedy na Orawie rosły smardze. Podczas majówki Pawełek zarezerwował miejsca na urodzinową imprezę, którą od kilku lat organizuje właśnie w Lipnicy. Nie jest jedynym świętującym wtedy jubilatem, bo dzień wcześniej urodziny obchodzi Iwonka z Jaworzna. Wzorem lat ubiegłych uczciliśmy te dwie okazje w jednym miejscu i czasie. Do imprezy tłumnie dołączyły grzyby, więc było wszystko, co do szczęścia jest potrzebne.
W piątek zgarnęliśmy Michałka i Krzysia prosto ze szkoły, żeby być na miejscu jak najwcześniej. Spieszyłam się, bo zależało mi na wpadnięciu do lasu już zaraz, natentychmiast po przyjeździe, zanim zacznie się ściemniać. Z tych spidów przy wypakowaniu bagaży schowałam sobie tak dobrze aparat, że nie udało mi się go znaleźć przed wyjściem do lasu i stwierdziłam nawet, że przy pakowaniu włożyłam go do niewłaściwego plecaka i został w Krakowie. Miałam co prawda drugi, ale do focenia grzybów wolę ten, którego nie znalazłam w bagażach. Popędziłam do lasu na Grapie. Miałam tylko dwie godziny jasności na poszukiwania. Wykorzystałam je najlepiej jak się dało i przyniosłam cały duży kosz koźlarzy czerwonych i borowików szlachetnych. Ten pierwszy weekendowy pozysk był doskonałym wstępem do dalszego pazerniactwa. Zanim jednak ono nastąpiło, poimprezowaliśmy urodzinowo.
Subskrybuj:
Posty (Atom)