Znowu mam do nadrobienia zaległości. Tydzień temu wróciliśmy ze zlotu w Borach Tucholskich, a ja jeszcze nie zdążyłam napisać o ostatnim dniu naszego pobytu na Kaszubach. A był nieco inny, niż wcześniejsze, bo zamiast grzybów było zwiedzanie. Niedzielę zaplanowali chłopcy - chcieli odwiedzić Szymbark z jego atrakcjami. W związku z tym, po śniadaniu i pożegnaniu zlotowiczów, którzy już rozjeżdżali się do swoich domów, pojechaliśmy do Szymbarku.
poniedziałek, 30 września 2019
czwartek, 26 września 2019
Jeszcze kilka migawek ze zlotu w Garczynie
To już trzeci zlot grupy "grzyby, grzybiarze, grzybobranie". Po raz kolejny wszystko było świetnie zorganizowane, ośrodek wybrany idealnie dla potrzeb zagrzybionego towarzystwa, Piękne lasy i grzyby,które znowu dopisały. To niesamowite, że trzy razy z rzędu, przez trzy kolejne lata, udało się utrafić na duże ilości grzybów podczas zlotów. Pierwsze spotkanie na Mazurach sypnęło tak grzybem, że można było przez godzinę nie wstawać z kola, tylko kosić i kosić. Rok temu, w Bieszczadach, trzeba było się trochę bardziej pomęczyć, bo to góry, więc konieczne było pokonanie wzniesienia za ośrodkiem. Grzybów było nie do wyniesienia. A teraz Bory Tucholskie, które według doniesień sprzed zlotu, były całkowicie bezgrzybowe. W sam raz na przyjazd grzybiarzy wszystkie gatunki eksplodowały niemal równocześnie. Znowu nie miałam czasu na imprezowanie,bo trzeba się było zajmować pozyskiem.:) Zdjęć też za wiele nie mam, ale te, które są, oddają zlotowy klimat.
wtorek, 24 września 2019
Dzieci morze ujrzały i oszalały :)
Kiedy wyprawiliśmy się w okolice Łeby na poszukiwania i pozysk borowików wysmukłych, jednym z punktów planu była wizyta na plaży. Perspektywa zobaczenia morza pobudziła Michałka i Krzysia do szybkiego marszu w kierunku nieustannego szumu. Marzyło im się zobaczenie tej wielkiej wody, której nie widzieli już od ładnych paru lat. Krzyś stwierdził nawet, że nigdy w życiu morza nie widział, co nie jest prawdą. Kiedy chłopcy byli młodsi i jeszcze nie musieli realizować nudnego obowiązku szkolnego, nad Bałtykiem bywali często, bo zabieraliśmy ich przy okazji służbowych wyjazdów. Teraz już się nie da robić im ciągle dodatkowego wolnego od szkoły, więc morza nie oglądają zbyt często. Teraz nadarzyła się ku temu okazja.
niedziela, 22 września 2019
Pierwsze w życiu amerykańce
Będąc w Garczynie na grzybiarskim zlocie, grzechem byłoby nie wykorzystać okazji na wizytę w nadmorskich lasach i próbę znalezienia w naturze borowika wysmukłego, zwanego też borowikiem wrzosowym lub amerykańskim. Powszechne jest wśród grzybiarzy nazywanie tego gatunku po prostu amerykańcami. Ta nazwa zdecydowanie najbardziej nam przypasowała, więc w piątek postanowiliśmy ruszyć nad morze, żeby powalczyć z inwazją amerykańców.:) W celu lepszego trafienia na miejsce, wzięliśmy namiary od tych uczestników zlotu, którzy bywają w tutejszych lasach. Wyjechaliśmy przed śniadaniem (godzina dziewiąta to zdecydowanie za późno dla grzybiarzy, którzy muszą dojechać prawie 100 km do lasu i chcą pochodzić sporo). Jechaliśmy przez piękne Kaszuby, korzystając z wszelkich "udogodnień" dla podróżnych, typu wahadełka czy objazdy.
czwartek, 19 września 2019
Pierwszy dzień na zlocie w Borach Tucholskich
Pobudka w środku nocy, szybkie kanapki na drogę, mocna kawusia i juz pora budzić chłopaków. Pawełek wymamrotał pytanie, która to godzina i po odpowiedzi stwierdził, że pora wstawać. Krzyś zerwał się sam o czwartej i obudził Michałka. Ostatnie bagaże w łapy i schodzimy do garażu. O 4:30 wyruszamy w drogę na trzeci zlot grupy Grzyby, grzybiarze, grzybobranie. Tym razem w Borach Tucholskich. Mamy informacje od osób, które już są na miejscu, że z grzybami słabiutko. Krzyś komentuje te rewelacje jednoznacznie - to nie grzybów nie ma, tylko oni nie umieją ich znaleźć. Uzgadniamy, że przed dojazdem na miejsce wpadniemy do jakiegoś lasu i nakosimy tyle, że wszystkim szczęki opadną. Jestem za, chociaż w efekt wow tym razem nie bardzo wierzę. Najpierw trzeba dojechać, a to nie tak szybko...
niedziela, 15 września 2019
Jeden zamiast pięciu
Moje piątkowe znaleziska wywołały do tablicy wyobraźnię, która natychmiast stworzyła wizję weekendowego mega pazerniactwa nie tylko u mnie, ale i u Krzysia, który zarządził, że zabierzemy na leśną wyprawę pięć koszyków. No dobrze, mamy ich na tyle, żeby wybrać pięć tych najpojemniejszych i jechać na pozysk. Ale gdzie jechać? Ponieważ czasem warto polegać na Krzysiowej intuicji, podałam mu kilka lokalizacji, spośród których wybrał las na północ od Krakowa, w okolicach Skały. Liczyłam w duchu na inny wybór Krzysia, bo zdążyłam się już stęsknić za Orawą i najchętniej wyskoczyłabym na jeden dzień do Lipnicy. Ale skoro dałam młodemu prawo wyboru, to nie wypadało zmieniać jego typu. Przecież tamten las za Skałą jest piękny i wielokrotnie pozwolił nam napełnić koszyki. Pawełek wymiksował się z weekendowego grzybobrania, stwierdzając, że przecież już w środę ma jechać na zlot grzybowy, gdzie będzie przez kilka dni szukał grzybów, więc przez sobotę i niedzielę sobie popracuje. Zostaliśmy więc w trójkę z tymi pięcioma koszykami.
piątek, 13 września 2019
Cuda w piątek trzynastego
Pewnie nawet bym nie była świadoma, że dzisiaj jest trzynasty i to w piątek, gdyby dzień wcześniej Krzyś nie oświadczył, ze nie będzie się uczył do kartkówki z angielskiego, bo przecież jest piątek trzynastego , więc i tak dostanie jedynkę, niezależnie od tego czy się będzie uczył, czy nie. I tak mi ten trzynasty utkwił w mózgownicy, że przez chwilę zastanawiałam się, czy warto w ogóle iść do lasu, w którym pewnie nic nie będzie grzybowego, a przy tym z okazji trzynastego spotka mnie jakoweś nieszczęście. Ale powiedziałam sobie - głupia ty! Jakże można zmarnować taką okazję, kiedy Pawełek może odstawić dzieci do szkoły, a ja o poranku mogę śmignąć do jakiegoś pobliskiego lasu. Wybrałam Las Bronaczowa. Za dwadzieścia minut byłam na parkingu.
wtorek, 10 września 2019
Michaś i Krzyś na trasie leśnej
W grzybowym szaleństwie ostatnich dwóch tygodni wakacji trzeba było jeszcze znaleźć czas na wizyty w parku linowym "Wypasiona Dolina". Obiecałam chłopakom, że na koniec pobytu w Lipnicy jeszcze tam pójdziemy, a obietnic zawsze dotrzymuję. W Wypasionej Dolinie jest tylko jedna trasa dostosowana do wzrostu Michałka i Krzysia - trasa bacy. Chłopcy chodzili po niej już tyle razy, że przemykali po kolejnych etapach biegiem. I marudzili, że nie mogą pójść na trudniejsze trasy. Poszłam więc do sympatycznej pani instruktorki i zapytałam czy chłopcy nie poradziliby sobie na "poważniejszej" trasie linowej. Ponieważ Michał i Krzyś byli już kilkakrotnie w tym parku linowym, instruktorzy ich rozpoznawali i widzieli, że chłopaki są sprawne i niczego się nie boją.:) Pani odpowiedziała mi, że z przejściem nie powinni mieć problemu, ale są na trasie takie trzy miejsca, w których nie dosięgną do liny, żeby zapiąć zabezpieczenia. Dodała też, że jeżeli byłaby wystarczająca ilość instruktorów, to można im wykupić przejście z instruktorem. Jak to Michałek usłyszał, nie było już uproś... Dopytałam więc w jaki dzień tygodnia i w jakich godzinach jest na tyle mały ruch, żeby któryś instruktor był wolny i poszedł z chłopakami na trasę leśną. W ten sposób wybraliśmy wtorek w ostatnim tygodniu wakacji.
poniedziałek, 9 września 2019
Kolejne koszyki siedzuniowe
Niedzielne wstawanie na grzyby przebiegało bardzo powoli, bo sobotni wieczór spędziliśmy na imprezie urodzinowej koleżanki Michałka i Krzysia w Ogrodzie Doświadczeń. Podstawową atrakcją dla dzieciaków była możliwość zabawy "po ciemności". Z tej ciemności zrobiła się północ i chłopcy do łóżek dotarli na zasilaniu awaryjnym, stwierdzając, ze przecież można rano umyć zęby dwa razy, żeby tylko nie myć ich już teraz.;) Nie ukrywam, że ja już przysypiałam na imprezie od 22 i marzyłam o spaniu na równi z chłopakami albo i bardziej. Pokłosiem późnego zaśnięcia było opóźnienie w niedzielnym wyjściu do lasu. Na dodatek rano padał deszcz, który, jak wiadomo, jest doskonałym wydłużaczem porannego spania. Dobrze, że grzyb nie zając i czasem poczeka nawet na śpiochów. Pojechaliśmy do lasu koło Brzeska, licząc przede wszystkim na siedzunie sosnowe.
sobota, 7 września 2019
Jak Renia na obiad i kolację zapracowała
Kiedy Renia napomknęła, że marzy jej się jakaś grzybowa potrawka i aż się jej pysie rozpromieniły na samą myśl o zapachu rozchodzącym się z gara, zaistniał powód do wykombinowania chwili czasu na pozysk. Nie ma to - tamto - jak za kimś chodzą grzyby w garze, to trzeba jechać do lasu.:) Okazja nadarzyła się w piątek - trzeba było jechać za Kraków, żeby w miejsce docelowe dowieźć niezbyt lekkie elementy. Stwierdziłam szybko, że muszę się trochę oszczędzać i wezmę sobie Renię do pomocy w noszeniu tych ciężarów. Została już przeszkolona w pozysku uszaków, więc pora najwyższa, żeby zobaczyła jak się zbiera siedzunie vel szmaciaki. A wiadomo nie od dziś, że delegacja za Krakowem zawsze prowadzi do lasu. No bo cóż zrobić, jak las sam na drodze staje?
piątek, 6 września 2019
Wakacyjne prace Krzysia
Podczas dwumiesięcznych wakacji lipnickich Krzychu przede wszystkim doskonalił się w fachu grzybiarskim, ale nie tylko. Co prawda, poza chodzeniem do lasu, zbieraniem grzybów i obróbką, najważniejsza była zabawa, ale oprócz niej Krzyś wyszkolił się w paru typowo męskich czynnościach. Wykonywał prace, którymi Michaś nie był kompletnie zainteresowany, bo wymagały zbyt dużego wysiłku fizycznego. A Michałek, jak wiadomo, woli pracować swoją ponadprzeciętną mózgownicą niż rączkami czy nóżkami.
środa, 4 września 2019
Warsztaty z szamanem lipnickim
Wakacje się skończyły, Michaś i Krzyś poszli do szkoły, ja już nie zbieram codziennie grzybów, więc jest trochę czasu, żeby powrócić do wakacyjnych wydarzeń, których w ferworze grzybokoszenia nie było czasu zaprezentować. A przecież popołudnia, które ja poświęcałam na obróbkę zbiorów, chłopcy mieli wolne i działali wielokierunkowo na podwórku i nie tylko. W te wakacje, w sąsiedniej agroturystyce, w piątki prowadzone były warsztaty dla dzieci. A prowadzącym był szaman - postać kultowa w Lipnicy.
poniedziałek, 2 września 2019
Pożegnanie wakacji
Wszystko jest kiedyś ostatnie - ostatni dzień wakacji, ostatnia noc w Lipnicy i ostatni spacer grzybowy. Końcówka wakacji była cudownie grzybowa i w szale pozysku spokojnie można było zapomnieć, ze to już za parę dni trzeba będzie odmoczyć chłopaków z letniego brudu (ach, te czarne pazury!) i wbić ich w galowe mundurki... Tylko od czasu do czasu przypominało im się o "głupiej szkole", ale w ferworze codziennych zajęć, szybko się o tym zapominało. Nieubłaganie nadszedł jednak ostatni dzień sierpnia, dzień przed powrotem. Pawełek podrzucił mnie do lasu w połowie drogi między lipnickim domkiem, a bacówką, a chłopaków zabrał do bacówki. Ja chciałam odwiedzić sporo moich tajnych miejscówek, a chłopcy niekoniecznie mieli na to ochotę.
Subskrybuj:
Posty (Atom)