Drugi dzień smardzowej majówki zapowiadał się znowu słonecznie, chociaz ranek był bardzo rześki. Chłopcy założyli ubrania warstwowo i pojechaliśmy do takiej słowackiej dolinki, gdzie przez ostatnie dwa lata nikt oprócz nas smardzów nie zbierał. Pawełkowi i Krzysiowi jawiło się, że grzybki będą na nas czekać, tak jak się z nimi umówiliśmy i bez trudu napełnimy koszyki. Ja miałam niejasne przeczucie, ze tak pięknie to nie będzie i jeszcze przed wyjściem z domu studziłam nieco bojowy zapał. Najgorszy jest bowiem zawód powstający ze zderzenia rzeczywistości z wyobrażeniami zrodzonymi z marzeń. Wiem, że kiedy Pawełek nastawi się na mega pozysk i nie udaje mu się tego dokonać, nie może się w pełni cieszyć spacerem, a Krzyś robi się marudny i wyrzeka na cały świat, że to nie jest sprawiedliwe. No bo cóż to za sprawiedliwość, kiedy on, Krzyś, król wszystkich grzybobrań, chce napełnić koszyk, a tu nie ma czym. Ja oczywiście też zawsze chcę ten koszyk napełnić, ale jak grzybków nie ma, to przyjmuję to z pokorą i cieszę się widokami, kwiatkami i czym tam popadnie.
niedziela, 29 kwietnia 2018
sobota, 28 kwietnia 2018
Kontrolnie na orawskich smardzowiskach
Jak było zaplanowane, tak się stało. To znaczy, nie planowałam, że nie będę spać od czwartej z powodu trudności z doczekaniem się na wyjazd, ale to tylko drobny szczegół. I tak nie mogłam wyruszyć wcześniej niż wtedy, kiedy chłopcy się obudzili i byli gotowi do wyjścia. A trochę to trwało... W końcu wszystkie bety i my wszyscy siedzieliśmy w samochodzie i mogliśmy w końcu wyruszyć na tegoroczną majówkę. Przed dojazdem na kwaterę chcieliśmy "obskoczyć" parę miejscówek, które znajdują się prawie po drodze. Chodziło przede wszystkim o zorientowanie się, gdzie w tym roku można się spodziewać znalezienia smardzów. Nie mogliśmy za długo buszować po lasach, bo bagażnik był wyładowany wszelkim dobrem, którego nie chcielibyśmy stracić z powodu włamania na parkingu. Ponadto trzeba było włożyć do lodówki prowiant, który nie powinien zbyt długo przebywać w warunkach samochodowych.
środa, 25 kwietnia 2018
Grzybowy mix dodatkiem do smardzowatych
Najważniejsze podczas niedzielnego wypadu do kolejnych lasów były oczywiście smardze i ich krewniaczki, ale jak się cały dzień wędruje po grzybnych lasach, to nawet przy tej suszy, jaka panuje, trafia się również na inne grzybki. Grzybowego bogactwa, do jakiego przyzwyczaiły nas tamte rejony, nie było, ale kilka ciekawych gatunków wpadło w obiektyw. Zobaczcie, co nam się jeszcze dało znaleźć.
poniedziałek, 23 kwietnia 2018
Smardzowate w promieniach palącego słońca
Od początku upalnej wiosny wiadomo było, że tegoroczne smardzowate będa miały poważne problemy zgotowane im przez naturę i trudno im będzie przezwyciężyć suszę. Ale takie trudności, to przecież nie powód, żeby zrezygnować z ich szukania. Dawno już nie było tak kiepściutko, żebym w drugiej połowie kwietnia miała na koncie znalezienie zaledwie pięciu smardzówek - czterech w Krakowie i jednej w cisiowym lesie! Postanowiłam sobie, że muszę te smardzowe zaległości nadrobić i w niedzielę wyprawiliśmy się do smardzowego raju. Zapowiedziałam chłopakom, ze będziemy łazić po lasach do upadłego, przez cały dzień, żywiąc się kanapkami. Nawet nie kręcili nosami, bo też już byli spragnieni widoku smardzów, smardzówek i innych wiosennych grzybków.
sobota, 21 kwietnia 2018
Wpis na Michałkowe zamówienie
Na ostatni spacer chłopcy zabrali swoje jaszczurki. Jeszcze przed wyjściem z domu Michaś zamówił sobie u mnie sesję zdjęciową dla jaszczurek, a jakby tego było mało, uznał, że oprócz zdjęć powinien powstać wpis opowiadający o jaszczurkach i jego, Michałkowej wycieczce do Warszawy. "I o tym, jak do ciebie zadzwoniłem i powiedziałem o niespodziance, i o pociągu, i jak się wykluły z jajek..." Michaś szybko wyliczał, co powinno znaleźć się w tej opowieści. No proszę! Trafił mi się temat na zamówienie! Powiedziałam Michałkowi, że o wycieczce do Warszawy, to powinien napisać sam, bo mnie na tej wycieczce nie było. Chwilę przetwarzał w mózgu tę propozycję, zapewne licząc ile czasu by mu to pisanie zajęło i oświadczył: "Ale ja ci mamusiu nie chcę odbierać przyjemności z pisania, bo ty tak lubisz te zdania układać, a ja ci mogę opowiedzieć!" Jeszcze próbowałam nakłonić Michałka w ciągu tygodnia do "odebrania mi tej przyjemności", ale nic z tego nie wyszło i w końcu zasiadłam do napisania o jaszczurkach.
środa, 18 kwietnia 2018
Dalsza wędrówka po cisiowym lesie
Kiedy już skończyliśmy poszukiwania smardzówek, ruszyliśmy na spacer po pięknym wiosennym lesie. Na jakieś wyjątkowe znaleziska grzybowe nie miałam już żadnej nadziei, ale przecież las to nie tylko grzyby - kwitną kwiaty, śpiewają ptaki i jest mnóstwo okazji do zabawy. Można tak chodzić przez cały dzień po zielono - kwitnącej ściółce.
poniedziałek, 16 kwietnia 2018
Wyprawa na smardzowki do cisiowego lasu
Smardzówki znalezione w Krakowie stały się impulsem do wyboru lasu na niedzielny spacer leśno - grzybowy. Zaraz po śniadaniu ruszyliśmy przez Kraków, w kierunku Kielc i Warszawy. To na tej trasie jest cisiowy las, w którym powinny czekać na nas setki, a może nawet tysiące pięknych smardzówek. Śniły mi się w nocy, jak stoją równymi szeregami, a ja mam problem z podjęciem decyzji, którą uwiecznić najpierw, a którą później. Nie mogłam spać już od czwartej rano i czekałam, kiedy wreszcie obudzą się te moje śpiochy. Już w sobotę naładowaliśmy baterie w aparatach i byliśmy gotowi do łapania grzybków na karty pamięci. Tym razem również Pawełek szykował się do zrobienia uroczych fotek. Miejscówkę smardzówkową w cisiowym lesie zlokalizowaliśmy rok temu. Zastaliśmy tam wówczas wielkie bogactwo grzybowe. Przecież teraz też powinno tak być!
sobota, 14 kwietnia 2018
Doczekałam się na krakowskie smardzówki
Już myślałam, ze na mojej krakowskiej miejscówce smardzówkowej nie zobaczę w tym roku ani jednego grzybka, bo już dawno powinnam wytropić jakieś maluchy. Tymczasem od powrotu ze świątecznego wyjazdu zaglądałam w te miejsca niemal co drugi dzień i ciągle nic i nic nie było. Nie dawało mi to spokoju, bo odkąd pierwszy raz znalazłam ten gatunek w Krakowie, nie zdarzyła się taka wiosna, żeby nie było ani jednej sztuki. Owszem, nie zawsze wyrastały setki, ale w słabszych latach po parę owocników i tak znajdowałam. W najbardziej ubogim roku znalazłam zaledwie trzy sztuki, ale przynajmniej te trzy były! A teraz już niemal straciłam nadzieję.
W piątek po południu Pawełek był umówiony z chłopakami na męski wyjazd do sklepu po klocki. W związku z tym wrócił wcześniej do domu i po zjedzeniu obiadu zabrał dzieci, a ja miałam wolne popołudnie! Dobrze je wykorzystałam.:)
piątek, 13 kwietnia 2018
Gwałtowny wybuch wiosny
Upragniona wiosna nadeszła ze słońcem i upałami. Po zatrzymaniu wegetacji przez mrozy, wszystko eksplodowało na raz. Mam pewien niedosyt, bo zabrakło powolnego odkrywania kolejnych wiosennych cudów - podbiałów, krokusów, nieco później przylaszczek, miodunek, zawilców i kokoryczy. W tym roku wszystko zerwało się do życia równocześnie, ekspresowo zakwitło i równie szybko odchodzi w przeszłość. Wiadomo, że się cieszę jak małe dziecko z tych wszystkich kwiatuszków, ale chyba po raz pierwszy w życiu odnoszę wrażenie, ze to wszystko dzieje się za szybko, że nie zdążę celebrować pojawienia się każdego kolejnego gatunku, że one wszystkie za chwilę przekwitną i trzeba będzie na nie czekać cały rok. Zatrzymuję na zdjęciach trochę tej wiosny, ale nawet z fotkami nie mogę za wszystkim nadążyć.
środa, 11 kwietnia 2018
W poszukiwaniu pierwszego orawskiego smardza
Po zwiedzeniu krokusowej łączki i przylegających do niej krzaczorów bogatych w czarki, wsiedliśmy do samochodu i przejechaliśmy parę kilometrów dalej do jednej ze smardzowych dolinek słowackich. Nazywamy ją Zimową Dolinką od czasu, kiedy lata temu, gdy na świecie nie było jeszcze Krzycha i Michałka, byliśmy tam z Pawełkiem. U wejścia do dolinki panoszyła się wiosna, a po pierwszym zakręcie drogi wiodącej od końca do końca doliny, wpadliśmy w śnieżną zawieruchę, która była tylko tam. Po spacerze w śnieżnej zawierusze wróciliśmy wtedy do innego świata - na zewnątrz wciąż była słoneczna wiosna! Tak diametralnie odmiennych warunków pogodowych w tym miejscu nigdy więcej nie odnotowaliśmy, ale raz nadana nazwa na zawsze przylgnęła do tego miejsca.
W niedzielę, mimo pięknej i wręcz upalnej aury, za pierwszym zakrętem dolinkowej drogi też dało się odczuć powiew zimy; zrobiło się zdecydowanie chłodniej. Zanim jednak do tego zakrętu doszliśmy, spenetrowaliśmy bardzo dokładnie nagrzane, smardzowe miejsca na wejściu. Obiecałam chłopakom po dysze za każdego wypatrzonego smardza, więc zaangażowanie było ogromne. Nie zdajecie sobie nawet sprawy jak bardzo wierzyłam w ich młode, w pełni sprawne oczęta. Chodziliśmy w trójkę na czworakach usiłując wypatrzeć choćby milimetrowego smardzyka. I nic nie wypatrzyliśmy. Jedynym efektem tego etapu spaceru były mokre i obklejone błotem spodnie na kolanach. Trzeba było porzucić te beznadziejne poszukiwania i gonić Pawełka, którego rozsądek gnał do przodu i nie dawał cienia nadziei na pierwszego smardzyka. No cóż... Ja tam w kwestii grzybów nigdy rozsądkiem nie grzeszyłam i szłam za głosem serca, który od zawsze nakazuje szukanie nawet w zupełnie beznadziejnych okolicznościach.:)
poniedziałek, 9 kwietnia 2018
Orawskie krokusy 2018
Doroczny wyjazd na krokusy, połączony oczywiście z poszukiwaniem wiosennych grzybków, jest na stałe wpisany w harmonogram kwietniowych wycieczek. Odkąd prowadzę zapiski na blogu, mogę dodatkowo porównać sobie terminy kwitnięcia krokusów i warunki atmosferyczne w kolejnych latach - 12 kwietnia 2015, 11 kwietnia 2016, 1 kwietnia 2017. I właśnie jak teraz spojrzałam na daty, to stwierdziłam z pewnym zaskoczeniem, że to rok temu krokusy kwitły wcześniej, a standard z ostatnich lat to właśnie okolice 10 kwietnia. A wydawało się, ze wszystko jest tak strasznie opóźnione. I już drugi rok z rzędu mieliśmy cudowną, ciepłą i słoneczną pogodę na krokusomanię.
Z Krakowa wyjechaliśmy przed siódmą, żeby mieć jak najwięcej czasu na obcowanie z orawską wiosną. Mimo wczesnej pory, ruch w stronę Zakopanego był duży. Dopiero w Rabce niemal wszyscy pojechali prosto do Doliny Chochołowskiej, a my odbiliśmy w prawo, na Chyżne. Na drodze był luz i na krokusowych polankach też; nikogo oprócz nas nie było. Wieczorem oglądałam w necie relację z Doliny Chochołowskiej, gdzie niektórzy parkowali samochody na krokusach, tylko po to, żeby iść parę metrów dalej i je podziwiać. A my mieliśmy parking pusty i nikt nam po piętach nie deptał. Krokusów nieco mniej niż w Tatrach, ale równie piękne. Zobaczcie zresztą sami.
piątek, 6 kwietnia 2018
Ostatni spacer w Szczawnicy
Do pełnego cyklu relacji ze szczawnickich wycieczek brakuje tylko śmigusowo-dyngusowego spaceru, organizowanego trochę na łapu - capu. Powodem takiego nieprzygotowania trasy była poranna pogoda i związana z nią zmiana planów. W poniedziałek byliśmy z Pawełkiem umówienie na konne wędrowanie po okolicznych szlakach. Michaś i Krzyś mieli się w tym czasie bawić na placu zabaw przy ośrodku, z którego mieliśmy wziąć konie. Rano jednak pogoda kontynuowała swoje szaleństwo niedzielne - wiał wiatr i sypało śniegiem. Jak sobie pomyślałam, że chłopcy przez dwie godziny z hakiem mają się bawić stacjonarnie na podwórku, to już widziałam ich telepiących się z zimna i płaczących, że ich porzuciliśmy na pastwę okrutnej pogody. Opcja zostawienia ich na ten czas w ciepłym domku odpadała, bo Krzyś się boi zostawać bez mamy i taty, więc narażanie go na taki stres nie miało sensu. Odwołaliśmy zatem jazdę konną i na szybko wymyśliliśmy, że zrobimy spacer wzdłuż Dunajca, dojdziemy do słowackiej Leśnicy i dalej zobaczy się, co zrobimy, w zależności od pogody, chęci i menażeryjnej weny twórczej.
wtorek, 3 kwietnia 2018
Niedzielny atak zimy
Padać zaczęło w sobotę po południu. Później już nie padało tylko lało. Przez całą noc mocne podmuchy wiatru rozbijały deszczowe krople o dach. W niedzielny poranek nic się w sytuacji pogodowej nie zmieniło - lało i wiało, a widoczność ograniczała mgła. Gospodyni zaserwowała wypasione śniadanie z okazji świąt, więc nam zeszło na jedzeniu dłużej niż zwykle, bo Pawełkowi trudno się było oderwać od domowych szynek, kiełbas i pasztetów. W końcu jednak nawet Pawełkowy brzuszek nie miał wolnego miejsca i trzeba było wstać od stołu. Michaś i Krzyś zaczęli coś przebąkiwać, że pada i trzeba zrobić krótki spacer. Obiecałam, ze na pewno będzie krótszy niż dwa poprzednie, ale zastrzegłam, że na całkowitą rezygnację z wyjścia nie mają co liczyć. Nie przyjechaliśmy tu przecież po to, żeby siedzieć w domku! Pawełek liczył naiwnie na to, że deszcz przejdzie i radził poczekać. Dobrze! Nie ma sprawy! Poczekać możemy, nie spieszy nam się dzisiaj. Poczekaliśmy zatem aż deszcz przeszedł w deszcz ze śniegiem.:)
poniedziałek, 2 kwietnia 2018
Sobotnie wędrowanie
Po pierwszej nocy przespanej na wyjeździe Krzyś i Michałek obudzili się przed szóstą (to taka w sam raz, świąteczna godzina) i gdyby nie konieczność czekania na śniadanie do dziewiątej, można byłoby wypruć w trasę zaraz po obowiązkowych, porannych czynnościach. Na zewnętrzu trochę mżyło, ale temperatura była przyjazna życiu. Pawełek przeanalizował wszelkie dostępne modele pogodowe i stwierdził, że śniadanie o dziewiątej jest opcją optymalną, bo później opady mają zanikać i pojawiać się tylko od czasu do czasu. Doczekaliśmy zatem do tego śniadania, chociaż nie było łatwo, bo młodym się trochę nudziło i chcieli już działać. Trasa była opracowana i omówiona ze szczegółami, a omówienie zostało powtórzone Michałkowi, który, zajęty własnymi myślami,nie dosłyszał pierwszego wykładu.
niedziela, 1 kwietnia 2018
Zaczarkowałam się :)
W piątkowe popołudnie do lasu pognała mnie przede wszystkim myśl, że ja tu, do tej Szczawnicy przyjeżdżam na grzybowe święta i grzyby powinny ścielić mi się do stóp od pierwszego spaceru, a tu żaden wiosenny gatunek nie raczył mnie zaszczycić swoją obecnością. Poczucie niedosytu i lekkiego rozżalenia towarzyszyło mi już od połowy spaceru w Białej Wodzie. Zamiast się bardziej litować nad swym nieszczęsnym losem, wzięłam tyłek w troki i poszłam do lasu porastającego zbocze po drugiej stronie drogi w stosunku do naszej kwatery. Miałam do tego lasu wyskoczyć już podczas grudniowego pobytu w Szczawnicy, ale dzień wtedy krótki i nie udało się czasu pozyskać na tyle, żeby go spenetrować. Był w nim natomiast Paweł z Jaworzna i przyniósł stamtąd dwie kieszenie wypchane uszakami. Wiedziałam więc na wstępie, że zimowe grzyby na pewno można tam spotkać.
Subskrybuj:
Posty (Atom)