Od ubiegłej niedzieli, przez cały tydzień darzy nam się grzybowo - codziennie wracamy z leśnego spaceru z jednym, dwoma lub trzema koszykami. Równocześnie ludzie "we wsi" mówią, ze grzybów nie ma, bo nie rosną masowo borowiki szlachetne, zwane na Orawie białkami. A inne grzyby, to nie grzyby.;) A w lasach robi się coraz bardziej kolorowo od kapelusików rozmaitego grzybowego tałatajstwa, które tylko czekało, żeby zająć swoje miejsce w szeregu. A co z koszykowcami? Najwięcej rośnie borowików ceglastoporych i to one stanowią podstawę wsadu naszych koszyków. Wcale mnie nie martwi ich spora ilość, bo dla mnie są równie wartościowe jak szlachetniaki.
poniedziałek, 31 lipca 2017
piątek, 28 lipca 2017
Borowiki szlachetne w odwrocie, ale innych ciekawostek nie brakuje
Kiedy idziemy na grzybowy spacer do dobrze znanego lasu, sztandarowym punktem programu jest obskoczenie znanych miejscówek, czyli punktów, w których kiedyś znaleźliśmy grzyby konkretnych gatunków. Wydawałoby się, ze skoro sprawdzamy te miejsca dokładnie w czasie, kiedy rosną oczekiwane przez nas grzybki, nie ma możliwości, aby którykolwiek z nich umknął naszej uwadze. Po czasie okazuje się jednak, że sporo z tych grzybków zostaje w lesie mimo naszego skrupulatnego penetrowania miejsc ich wstępowania. Tak właśnie teraz mamy na Orawie - kończy się pierwszy tegoroczny "rzut" borowików szlachetnych. Nie był zbyt obfity, a grzybki, nawet młodziutkie, w większości były zaatakowane przez leśne robale. Wyposzczeni po prawie bezgrzybowym okresie, szukaliśmy bardzo dokładnie, a teraz okazuje się, jak wiele grzybów przegapiliśmy.
czwartek, 27 lipca 2017
Grzyb spod ziemi i cała masa borowików
Środowy poranek był bardzo chłodny, wręcz zimny, bardziej późnosierpniowy niż jeszcze lipcowy. Brakowało tylko mgiełek porannych, a czułabym się tak, jakby to już miała być końcówka wakacji. Chłopcy budzili się powoli i nie bardzo chcieli opuszczać ciepłe, mamowe łóżko. W końcu jednak udało ich się wygonić z pościeli, nakarmić, ubrać warstwowo - koszulka, bluza, kurtka i wyjść. Myślałam, że w trakcie grzybobrania ociepli się na tyle, że część ubrania można będzie wpakować do plecaka. Myliłam się jednak; do południa niewiele temperatury przybyło i do końca chodziliśmy w pełnym rynsztunku ubraniowym. Pojechaliśmy do lasu sąsiadującego z miejscami, gdzie w niedzielę zaskoczyła nas wielka grzybowa obfitość. Liczyliśmy na porządne zbiory.
wtorek, 25 lipca 2017
W jednym lesie pustki, w drugim żniwa
Ten rok jest przedziwny pod względem grzybowym - jedne gatunki pojawiły się wcześniej niż zwykle, inne ze sporym opóźnieniem, a niektóre nie wyrosły w ogóle. Teraz grzyby zaskoczyły nas jeszcze czym innym. Zazwyczaj we wszystkich orawskich lasach poziom zagrzybienia pod względem ilościowym, gatunkowym i jakościowym był podobny, co nie dziwi, gdyż lasy tutejsze są podobne do siebie - rosną na podobnym podłożu i drzewostan jest do siebie zbliżony. A teraz zaobserwowałam coś dziwnego. W sobotę, po piątkowym lenistwie, pogoniłam chłopaków do lasu. Znajdowaliśmy pojedyncze borowiki szlachetne, górskie i sporadycznie ceglasie. Było tego niewiele i z trudem udało na się przykryć dna koszyków. Pawełek oczywiście marudził, że on tu na grzyby przyszedł, a nie spacerować, a w związku z tym, że grzybów nie ma, to nie warto było iść...
niedziela, 23 lipca 2017
Pierwsze borowiki usiatkowane na Orawie
Borowiki usiatkowane na Orawie nie są często spotykane, ale przez lata włóczęg po lasach wokół Babiej Góry udało mi się namierzyć kilkanaście miejscówek,w których ten gatunek borowików występuje. Wspominałam o nich pisząc o jadalnych borowikach z Orawy, jakie co rok udaje mi się spotkać i zasilić nimi moje grzybowe zapasy. Dzisiaj po raz pierwszy w tym roku na jednym ze znanych miejsc spotkałam te urokliwe borowiki i w związku z tym chcę się podzielić kilkoma spostrzeżeniami z wieloletnich już obserwacji dotyczących pory występowania tego gatunku w "moich" lasach i jakości owocników.
piątek, 21 lipca 2017
Borowiki i śliczna lakownica
Po kilku zimnych dniach zrobiło się upalnie, więc maleńkie borowiczki, kulące się w ściółce, w końcu wystartowały osiągając rozmiary pozyskowe. Niestety, wraz z nimi wystartowało całe stado wygłodzonych amatorów grzybów... Po wyjątkowo gorącym czwartku, który dzieciarnia spędziła głównie w basenie, nastał piątkowy poranek, z powietrzem gęstym od ciepła i naładowanym elektrycznością. Pawełek przyjechał w tym tygodniu już w czwartek wieczorem, bo na piątek zaplanował sobie pływanie po Jeziorze Orawskim na kajaku i umówił się z kolegą. Wieczorem pobiesiadowali, więc zanim rano udało im się zebrać na to pływanie, ja zdążyłam obskoczyć jeden las.:)
Rosy na trawie nie było, co wróżyło nadejście deszczu. Mimo iż był wczesny poranek, zgrzałam się okrutnie idąc pod górkę przez łąki, które odgradzają las od domostwa. Wreszcie dotarłam między drzewa, ale i tam panował okrutny zaduch i nie było czym odetchnąć.
środa, 19 lipca 2017
Wzmocniony skład Menażerii
Dzisiaj poziom zadziecienia Menażerii wzrósł o 100% - na spacer do lasu, oprócz Michałka i Krzysia, zabrałam wnuków mojego grzybowego przyjaciela - Zibiego. Miłosz i Klara wybrali menażeryjne grzybobranie zamiast wyjazdu na cotygodniowy jarmark w Jabłonce. Żeby zapakować całe towarzystwo do mojego wozidła, musiałam jeden fotelik wrzucić do bagażnika, dzięki czemu udało się upchać do auta całą czwórkę, a nawet pozapinać ich pasami. Na zbiórkę o 7.45 wszyscy stawili się przed czasem, więc wyruszyliśmy do "Lasu pod Małpą" zgodnie z planem.
poniedziałek, 17 lipca 2017
Sobotni reset w samotności i niedzielne odzyskanie zguby
Pewnie trudno Wam będzie uwierzyć, ale poprzedni wakacyjny tydzień strasznie mnie zmęczył. Najbardziej zmordowana byłam towarzystwem moich ssskarbów - Michałka i Krzycha, którzy wyjątkowo się starali, żeby mi uprzyjemnić każdy dzień swoimi kłótniami i bójkami. Opanowała ich chyba jakaś zła moc powodująca dziesiątki konfliktów każdego dnia. Nieustanne łagodzenie napięcia międzydziecięcego, rozstrzyganie sporów i wysłuchiwanie oskarżeń "tego drugiego", który jest winny w połączeniu z tyradami o własnej niewinności nawet świętego doprowadziłyby do roztroju nerwowego. Ja jestem człowiek spokojny i opanowany, ale miałam serdecznie dość moich dzieci i najchętniej wysłałabym je na jakiś czas w kosmos. Ponieważ taki plan był nierealny, wykorzystałam weekendową obecność Pawełka i się ewakuowałam do lasu jeszcze przed sobotnim świtem.
sobota, 15 lipca 2017
Szatany z Małej Lipnicy
Wybraliśmy się z Michałkiem i Krzysiem do Małej Lipnicy, żeby sprawdzić co w tamtejszym lesie słychać. Oprócz standardowego szukania jadalniaków chciałam sprawdzić miejscówkę rzadkiego gatunku - dwupierścieniaka cesarskiego. Grzybki te pojawiały się w poprzednich latach w czasie, kiedy zaczynał się wysyp borowików szlachetnych, a właśnie w tym tygodniu w ściółce pojawiły się w końcu pierwsze malutkie szlachetniaki. Kiedy dojechaliśmy do leśnego parkingu, paru grzybiarzy wracało już do swoich samochodów. Widząc, że szykujemy się do wyruszenia w las, poinformowali nas, że nie ma po co iść, bo w lesie tylko szatany rosną. Nie chciałam tracić czasu na dyskusje na temat szataństwa, więc grzecznie podziękowałam za informacje i oświadczyłam, że w takim razie idziemy na spotkanie z szatanami.
środa, 12 lipca 2017
Między nocną, a poranną burzą
Jeszcze przed wyjazdem na wakacje, ustaliłam z chłopakami, że raz w tygodniu zrobimy sobie dzień samodzielności - matka pogna o świcie do lasu, a dzieciaki będą się musiały same obudzić, umyć, ubrać i zjeść śniadanie przygotowane i zostawione na stole. Lipnica jest doskonałym miejscem do takich "pierwszych samodzielności", bo u gospodarzy zawsze ktoś jest w domu, a poza ty są inni wczasowicze, w większości znajomi. W razie jakichkolwiek problemów, chłopcy wiedzą, że mogą liczyć na pomoc. W mieście, w bloku nie mamy takich zaprzyjaźnionych sąsiadów.
poniedziałek, 10 lipca 2017
Krzyś dorwał swojego szlachetniaka
Sobotnie przedpołudnie spędziłam na samotnym poszukiwaniu kurek i zbieraniu poziomek, bo chłopcy, pod wodzą taty Pawełka, jeździli koleją parową i zwiedzali skansen w Chabówce. Ja, w przeciwieństwie do Pawełka, pociągów nie kocham, więc odkąd Michaś i Krzyś są w miarę samodzielni, jeżdżą sobie "na pociągi" sami. Nie zrobiłam w sobotę ani jednego zdjęcia, bo kompletnie nie miałam weny do fotografowania - przedburzowa duchota kazała ślepakom przypuszczać takie dzikie ataki na moją osobę, że ręce miałam cały czas zajęte tłuczeniem ich na moich nogach i nie chciało mi się nawet aparatu wyciągać. Możecie więc jedynie na słowo uwierzyć, że udało mi się uskubać koło kilograma kureczek.
W niedzielę, po burzy, było czym oddychać i tym razem już rodzinnie pojechaliśmy do lasu "za bacówkę". Trochę się obawiałam, że będzie duże błoto i gdzieś się po drodze zakopiemy, ale daliśmy radę.:)
sobota, 8 lipca 2017
Siatkolisty rosną!
Jedne z najładniejszych i najbardziej fotogenicznych grzybów - fioletowo - liliowe siatkolisty maczugowate, według nowego nazewnictwa - siatkoblaszki maczugowate. Wypatrywaliśmy ich od przyjazdu na wakacje do Lipnicy, ale dopiero wczoraj udało się je spotkać. Wyrosły w jednej ze znanych nam od lat miejscówek.
czwartek, 6 lipca 2017
Już tydzień po deszczu, a efekty mizerne
Pierwszy po okresie suszy deszcz spadł tydzień temu. Od ubiegłego czwartku polewa nam regularnie. Wydawałoby się, że grzyby w lasach powinny zacząć rosnąć jak na drożdżach, a tymczasem one ciągle śpią.:( Oczywiście na spacery chodzimy codziennie i korzystamy z leśnych uroków, ale miło byłoby wreszcie napełnić jakiś koszyk po brzegi. Zobaczcie co pojawiło się po deszczu w orawskich lasach.
wtorek, 4 lipca 2017
Pasterskie Święto 2017 i pierwszy szlachetniak orawski
Festyn z okazji Pasterskiego Święta jest co roku jednym z najważniejszych wydarzeń wśród mieszkańców Lipnicy. W sumie trudno się dziwić, skoro atrakcji tu niewiele, a takie święto to występy zespołów ludowych, parę konkursów dla dzieci i jarmarczno - odpustowe stragany z kolorową chińszczyzną najniższego sortu. Moi chłopcy też, jak co rok, nie zgodzili się na odpuszczenie wizyty na babiogórskiej polanie. Pierwszy w szeregu był Pawełek, od tygodnia wspominający smak domowej roboty winka. Zaraz za nim Krzyś, szykujący się na zakupy z resztą swoich oszczędności i mlaskający na wspomnienie kolorowej waty cukrowej. Najmniej palił się Michałek, który już w poprzednich latach przekonał się, że na festynie są tylko badziewne zabawki, w które nie warto inwestować.
Przed drugą, kiedy miały wystartować pierwsze atrakcje, deszcz przestał padać, więc po obiedzie wpakowaliśmy się do samochodu i pojechaliśmy w stronę Babiej. Nie dojeżdżaliśmy na najbliższy imprezie parking, tylko zatrzymaliśmy się kilometr wcześniej, żeby później bez trudu wydostać się z miejsca świętowania.
poniedziałek, 3 lipca 2017
Niedzielne przedpołudnie
Organizacja niedzielnego czasu została podporządkowana popołudniowemu wyjściu na festyn z okazji 43 Święta Pasterskiego. Ponieważ grzybów w lasach niewiele, stwierdziłam, że zamiast porannego wyjścia na grzybobranie, zrobimy sobie z chłopakami uroczyste śniadanie, a później, zamiast standardowego szukania grzybów, zrobię sobie dłuższy wypad w teren na Latonie; tak, żeby koło południa wrócić, dać chłopakom obiad i wyszykować ich na wiejski festyn.
Pogoda dla koni była idealna - pełne zachmurzenie, spora wilgotność powietrza, a co z tym związane - żadnych much, bąków, meszek innych stworzeń uprzykrzających latem końskie życie.
niedziela, 2 lipca 2017
Kurki z deszczowego lasu
Jeszcze przed wyjazdem na wakacje chłopcy ustalili, że w soboty będą sobie robić dni lenia - wylegiwać się w wyrkach (łóżko po orawsku), bawić w domu, siedzieć przy komputerze i tabletach - jednym słowem robić to wszystko, od czego matka odgania i wyrzuca dzieci "do pola".
W piątek wieczorem cała trójka przypominała mi o "ustaleniach" w kwestii leniuchowania. Pamiętałam i szykowałam się na wyjazd do lasu i samotne grzybobranie. Pawełek sprawdził prognozę pogody i oznajmił, że jutro od wczesnego ranka będzie padał deszcz. Jak zwykle stwierdziłam, że nie wierzę prognozom, ale przygotowałam sobie kurtkę przeciwdeszczową i ubranie na zmianę, na wypadek przemoknięcia.
Subskrybuj:
Posty (Atom)