Od ubiegłej niedzieli, przez cały tydzień darzy nam się grzybowo - codziennie wracamy z leśnego spaceru z jednym, dwoma lub trzema koszykami. Równocześnie ludzie "we wsi" mówią, ze grzybów nie ma, bo nie rosną masowo borowiki szlachetne, zwane na Orawie białkami. A inne grzyby, to nie grzyby.;) A w lasach robi się coraz bardziej kolorowo od kapelusików rozmaitego grzybowego tałatajstwa, które tylko czekało, żeby zająć swoje miejsce w szeregu. A co z koszykowcami? Najwięcej rośnie borowików ceglastoporych i to one stanowią podstawę wsadu naszych koszyków. Wcale mnie nie martwi ich spora ilość, bo dla mnie są równie wartościowe jak szlachetniaki.
Ceglasie rosną cudownie - rzadko znajdujemy ostatnio pojedyncze sztuki, najczęściej grzybki tworzą wielopokoleniowe rodzinki, w których najstarsze egzemplarze pokryte są siwizną pleśni, a najmłodsze ledwie wychylają łebki spod ziemi. Nie jest trudno je znaleźć i po trafieniu na kilkanaście takich gromadek, bez trudu można zapełnić koszyk.
Wydawałoby się, że takie grzybobranie to spełnienie marzeń każdego pozyskiwacza. A mnie zaczęło w ciągu tego, trochę monotonnego tygodnia, brakować jakiegoś urozmaicenia. Złapałam się wczoraj na tym, że bardziej rozglądam się po lesie za jakimiś ciekawostkami niż za borowikami ceglastopormi, które spod nóg co jakiś czas wyjmowali mi chłopcy, śmiejąc się, że mama nic nie widzi.
Krzyś znalazł nawet poćka rosnącego na kamieniu! Kamyk był tak mocno przyrośnięty do trzonu, że musiałam użyć nożyka, aby je rozdzielić.
W towarzystwie rodzin ceglasiowych mozna spotkać pojedynczych krewniaków - borowiki górskie, które z braku towarzyszy własnego gatunku, dołączają do kuzynów.;)
W jednym miejscu zbieranie rodzinki ceglasiowej może zająć chwilę. Kiedy Pawełek i Krzyś pozyskują, Michałek myśli. Znajdowanie grzybów Michałka cieszy (a ostatnio sporo ich znajduje, bo jest co znajdować), ale wymyślanie projektów bije na głowę chęć poszukiwań i zbierania.
W lesie pojawiło się też sporo muchomorków czerwieniejących - są dorodne, grube i mięsiste. Niestety, niemal wszystkie zostały znalezione i wewnętrznie zjedzone wcześniej, niż stanęły na naszej drodze.
Wczoraj, w czasie ceglasiobrania, wypatrzyłam w znajomej miejscówce cała rodzinę wilgotnic czerniejących. Sprawdzałam tę mijescówkę od miesiąca, bo zazwyczaj pierwsze grzybki pojawiały się w niej już w pierwszej połowie lipca. W tym roku wyrosły dopiero teraz, ale za to na bogato - na niewielkiej przestrzeni usadowiło się kilkadziesiąt owocników. Ucieszyły mnie te grzybki ogromnie. Obfociłam je dokładnie, a później pastwił fotograficznie się nad ich uwiecznieniem Pawełek.
Liczę na to, że nie zostaną przez nikogo zadeptane i będę jeszcze miała okazję je pofocić za parę dni.:)
Na koniec odwiedziłam znajomego siedzunia jodłowego. Podrósł od ostatniego spotkania.
Witajcie chłopaki i Dorotko.Piękny ten siedzuń jodłowy,nie widziałam takiego nigdy.Teraz to się cieszę że chociaż raz w życiu widziałam siedzunia sosnowego.Dostałam kawałeczek tego grzybka i ugotowałam litr zupy,była fantastyczna,orzechowa.No i to był pierwszy i ostatni raz. Wilgotnice też są piękne.Ja coraz bardziej żałuję że nie mogę pochodzić po lesie bo też teraz może bym znalazła jakieś niejadalne piękne grzybki.Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńWitaj Ewo! Może wcale nie ostatni raz próbowałaś siedzunia sosnowego. Może i w tym roku ktoś Ci podrzuci jakiegoś i będziesz miała okazję znowu go popróbować.:) Pozdrawiamy serdecznie!
Usuńgrzybki pokazaŁy się gratulacje
OdpowiedzUsuńUpały przyszły.:( Z grzybkami koniec.
Usuńpiękne grzybki
OdpowiedzUsuńpozdrowienia dla ciebie i młodych
OdpowiedzUsuńPozdrowienia dla Ciebie i Natalki!
Usuń