Od dłuższego czasu Michałek gromadzi w domu coraz liczniejszą flotyllę powietrzną, a po mieszkaniu ciągle latają mniej lub bardziej profesjonalnie wykonane modele. Na początku roku Pawełek obiecał Michasiowi wyjście do sklepu modelarskiego i zakup jakiegoś super latającego egzemplarza. Ciągle jednak coś stawało na przeszkodzie i nie mogli do tego sklepu dotrzeć. Ponieważ Michałek co jakiś czas sobie przypominał o tatowej obietnicy, stwierdziłam, że trzeba go do tego sklepu w końcu zaprowadzić, bo niespełnione obiecanki nie są miłe dla nikogo, a dla dziecka w szczególności. Korzystając z faktu, że po zwiedzeniu Historylandu byliśmy w centrum miasta, poszliśmy do Modelarni (tak nazywa się ten sklep z modelami).
poniedziałek, 26 lutego 2018
sobota, 24 lutego 2018
Jak wyglądamy od środka?
Od drugiego lutego w Krakowie można oglądać słynną chyba na całym świecie wystawę Body Worlds Vital. Michał i Krzyś widzieli rozwieszone w mieście plakaty reklamujące tę wystawę i już jakiś czas temu pytali, czy na nią pójdziemy. Ja nie byłam przekonana, czy są na tyle poważni, żeby taką ekspozycję oglądać, ale skoro sprzedawane są szkolne bilety, a chłopcy chca, to poszliśmy oglądać ludzkie ciała w ostatni feryjny piątek.
Największym minusem wystawy jest jej umiejscowienie - w galerii handlowej. Nie cierpię tych wielkich sklepów z zatłoczonymi parkingami i tłumem szukającym w sztucznym świecie swojego szczęścia. Bywam w takich miejscach wyjątkowo i tylko z konieczności. Kiedy ostatnio byliśmy w Bonarce na imprezie urodzinowej koleżanki Michałka, przez pół godziny krążyłam po parkingu w poszukiwaniu wolnego miejsca, żeby zostawić wozidło. Tym razem mieliśmy więcej szczęścia - wolne miejsce parkingowe wypatrzyliśmy tuż przy wjeździe. Pierwszy sukces był za nami. Teraz trzeba było znaleźć wystawę. Dobrze, że były wywieszone plakaty, bo moglibyśmy długo szukać, zwłaszcza, że na stronie internetowej wskazówką do trafienia na miejsce była informacja, ze wystawa znajduje się koło sklepu Zary. A skąd ja mam wiedzieć, gdzie jest ten sklep, skoro w nim w życiu nie byłam? Okazało się, że jesteśmy dobrymi tropicielami i nawet w wielkim sklepie potrafimy znaleźć to, czego szukamy.Na wystawę trafiliśmy bez większych trudności.
piątek, 23 lutego 2018
Klocki Lego i historia dla dzieciaków
Kolejny dzień kultury i edukacji w wielkim mieście.:) Śniegu nie ma, mróz trzyma, więc nie ma opcji korzystania z sanek czy długich spacerów. Wykorzystujemy więc ten drugi tydzień ferii na odwiedzanie kolejnych ciekawych miejsc w Krakowie. Na czwartek wybór padł na HistoryLand. O tym miejscu zbudowanym z klocków Lego słyszałam od znajomych same pochlebne opinie, tylko wcześniej jakoś nie było okazji, żeby tam dotrzeć. Bilety zarezerwowaliśmy przez internet, bo kiedy zerknęłam na stronę, żeby sprawdzić ceny biletów, okazało się, że na niektóre godziny już nie ma wolnych miejsc. A nie byłoby miło, gdyby okazało się na miejscu, że nie możemy wejść, bo już jest wyczerpana pula biletów. Mieliśmy więc zapewnione wejściówki, wpakowaliśmy się do tramwaju i dojechaliśmy na miejsce.
czwartek, 22 lutego 2018
Poszliśmy na dno z Titanicem
Dwa, trzy lata temu, kiedy Michałek interesował się Titanicem i zgłębiał jego tajemnice, ta wystawa z pewnością zrobiłaby większe wrażenie, ale i teraz było sporo emocji. Zapraszam na rejs zakończony na dnie oceanu.
środa, 21 lutego 2018
Zimowy biznes i spacer z Żółtym
Kolejny dzień ferii spędziliśmy z konikami. Mróz, po słonecznym poniedziałku, ścisnął w nocy dość mocno i kiedy wychodziliśmy z domu, na termometrze było jeszcze dziesięć stopni poniżej zera. Na szczęście wyjrzało słońce i powolutku robiło się trochę cieplej. Kiedy dotarliśmy do stajni, w nasłonecznionych miejscach lód i ziemia zaczęły nawet rozmarzać. Chłopcy natychmiast rzucili się do rozbijania lodu na kałużach, a ja do czyszczenia rumaków.
wtorek, 20 lutego 2018
Miś Paddington i wiosna
Pierwszy dzień drugiego tygodnia naszych ferii był najpiękniejszy od dobrych dwóch (albo i więcej) miesięcy - od rana świeciło słoneczko, a niebo było błękitne. Trochę byłam zła, że na ten dzień obiecałam chłopakom wyjście do kina, bo przecież taką piękną pogodę można byłoby spożytkować zupełnie inaczej. Spaceru jednak przy takiej pogodzie odmówić sobie nie mogliśmy - do kina poszliśmy na własnych nogach i tak też wracaliśmy, korzystając z jednej z moich tras prowadzących do domu "na skróty".
poniedziałek, 19 lutego 2018
Wiosna nie może się przebić
Michałek i Krzyś wrócili z zimowiska późnym popołudniem w sobotę. Przyjechali stęsknieni, zadowoleni, ale strasznie zmordowani i jeszcze bardziej głodni (od obiadu upłynęło sporo godzin). Kiedy dojechaliśmy do domu, zabrałam się za szybkie gotowanie makaronu do rosołku, który już był gotowy, a chłopcy wypakowywali pamiątki. W tym roku hitem pamiątkowym były spinnery - takie małe w plastikowych kulkach z automatu. Pozostawiłam bez komentarza ilość i jakość przywiezionych gadżetów, bo dla nich to przecież takie kolorowe cudeńka warte kasy, jaką na nie przeznaczyli. Dostałam też dwie laurki walentynkowe i pachnące mydełka, które robili na warsztatach - Krzyś obdarował mnie dwiema sztukami, a Michaś dał mi małe serduszkowe mydełko, a duże schował z przeznaczeniem dla swojej dziewczyny.:) Makaron się ugotował, chłopcy zjedli po kopiastym talerzu rosołu z dużą jego ilością, w paru słowach opowiedzieli o zimowisku i padli. Oczywiście do mamowego łóżka, bo zarządzili powitalne spanie z "kochaną mamusią".
W niedzielę Michałek obudził się i zabrał za zabawę, a Krzyś spał i spał... Nadrabiał widać wszystkie zasypiania "o dużej godzinie". Myślałam już, że nigdy się nie obudzi, ale na pomoc przyszedł głód - przez noc Krzysiowy brzuszek strawił wszystko i upominał się o śniadanie. Na śniadanie wchłonął takie ilości, że zaczęłam się obawiać, że rozejdzie się w szwach. Szybko przekonałam się, ze byłby to wariant optymistyczny, a tu zamiast rozpęknięcia brzucha, nastąpiła eksplozja energii. Dała znać o sobie już w samochodzie - oprócz słowotoku towarzyszyło jej podskakiwanie w foteliku, machanie odnóżami i energiczne wyrzuty całego ciała skrępowanego pasami. Dojechaliśmy do Lasku Wolskiego i rakieta odpaliła.
piątek, 16 lutego 2018
Czym się skończyło szukanie czyrenia dębowego
Wczoraj po południu miałam ambitny plan poszukiwań wśród starych zdjęć fotek czyrenia dębowego z Bosutowskiego Lasu, którego ostatni portret pochodzi z 13 lutego. Wywlokłam dysk zewnętrzny leżący na co dzień w szafce, podłączyłam go do komputera i zaczęłam przegląd zdjęć od 2006 roku, kiedy to weszłam w posiadanie pierwszego cyfrowego aparatu. Jakoś tak wyszło, ze szybko przeskoczyłam na 2009 rok i zdjęcia funkiel nówki Michałka. Zapomniałam o czyreniu i wszystkich grzybach świata. Zapomniałam nawet o przygotowaniu kolacji dla Pawełka... Zamiast planowanej godziny, jaką chciałam przeznaczyć na szukanie czyrenia, przesiedziałam przy zdjęciach dzieci aż do przyjścia Pawełka. W dodatku nawrzucałam sobie na komputer całkiem sporo tych wspomnieniowych zdjęć i wyciągnęłam szereg wniosków. Po pierwsze, zamiast się rozkoszować kilkudniowym brakiem dzieci, łapię się na tym, ze ciągle o nich myślę. Może do tęsknoty mi jeszcze paru dni brakuje, niemniej cały czas, gdzieś w zakamarkach mózgu siedzą myśli o tym, co robią, czy się dobrze bawią, czy zjedli obiadek... Po drugie, to mam już bardzo stare dzieci i nie wiem nawet, kiedy mi się tak zestarzały, bo dopiero co były maleńkie. A po trzecie, to już nie są takie rozkoszne maluchy z okrągłymi buźkami, tylko chłopaki o wyraźnych rysach twarzy. I jeszcze jedno - robią się coraz bardziej podobni do siebie. Zobaczcie parę fotek z przeszłości.
środa, 14 lutego 2018
Dzień bez dzieciaków
Poranek bez tupotu małych stópek, grzania mleka do płatków, robienia kanapek, gorączkowego poszukiwania dziecinnych ubrań... No po prostu bajka! Gdyby jeszcze za oknem nie wisiała szaro-bura zawiesina mglisto-smogowa, byłoby naprawdę cudownie. Moje wewnętrzne zachwyty nad spokojem poranka bez dzieci przerwał Pawełek, zastanawiający się, czy Michaś z Krzysiem już się na zimowisku obudzili. Nie da się jak widać przełączyć zupełnie na tryb braku dzieci, bo mimo fizycznej nieobecności, wciąż są w myślach. Stwierdziłam, że na pewno już się pobudzili, bo z ubiegłorocznych relacji zimowiskowych doskonale zapamiętałam, że chłopcy "chodzili spać o dużej godzinie, a wstawali o małej godzinie". A przecież siódma, która właśnie wybiła, to taka w sam raz "mała godzina" na rozpoczęcie drugiego dnia zimowego wypoczynku. Później przeczytaliśmy jeszcze szczegółowy plan dnia chłopaków i po stwierdzeniu, że na pewno nie będą się nudzić, można było o nich zapomnieć.;)
Widząc, co się dzieje za oknem, zerknęłam na stronę z monitoringiem powietrza, na której zobaczyłam czarną, prawie trupią czachę i przeczytałam, że stężenie pyłów przekroczyło normę o 500 procent. W sumie taka krakowska norma.
niedziela, 11 lutego 2018
Zaczynamy zimowe ferie!
Małopolskie ferie zimowe są w tym roku na szarym końcu i już od dobrego tygodnia dzieciaki nie mogły się doczekać aż się wreszcie zaczną. Michałek i Krzyś lubią chodzić do szkoły, ale byli już naprawdę zmęczeni ostatnim okresem nauki - niby już trochę na luzie ta nauka była, ale co parę dni jakiś sprawdzian semestralny, to jakiś test, wypracowanie i omawianie kolejnej lektury. Tak naprawdę to dzieciaki bardzo ciężko pracują w szkolnych ławach i potrzebują urlopu wypoczynkowego równie bardzo jak my, dorośli. Piątkowe popołudnie było pełne euforii i planów na najbliższe dwa tygodnie. Pozwoliłam chłopakom dłużej posiedzieć wieczorem i więcej niż zwykle pograć na tabletach, co równało się pełni szczęścia. Ale prawdziwa inauguracja ferii nastapiła w sobotę.
Standardowo sobota jest przeznaczona na koniowanie, ale w tym tygodniu zrobiliśmy wyjątek od reguły. Kopytniaczki miały w piątek zrobiony koński manicure, więc i tak na zmarznięte podłoże z obciążeniem by w sobotę nie poszły, żeby sobie nie narobić odgniotów na świeżo wystruganych kopytkach. Dostały wolne od sobotniej roboty, a my wybraliśmy się do Puszczy Niepołomickiej.
piątek, 9 lutego 2018
Michaś, Krzyś i szkolna TABLICA MOCY
Panie w szkole Michałka i Krzysia stwierdziły, że dzieciaki maja problem ze wskazaniem swoich mocnych stron, mniej lub bardziej wybitnych osiągnięć, umiejętności i sukcesów. W ten sposób powstał plan stworzenia szkolnej tablicy mocy, na której każdy uczeń mógłby się pochwalić swoimi, nie tylko szkolnymi osiągnięciami oraz samodzielnie napisać o sobie i swoich umiejętnościach i zdolnościach. Krótko mówiąc, chodziło o pozytywne wzmocnienie samooceny każdego dziecka. Kontynuacją wpisów na tablicy mocy był szkolny pokaz talentów, w czasie którego wszyscy chętni mogli wystąpić i zaprezentować swoje umiejętności.
poniedziałek, 5 lutego 2018
Rekonwalescenci na niedzielnym spacerze
Niedzielny spacerek miał być na miarę naszych sił i ograniczonych możliwości - nie za długi, nie za krótki, ale taki w sam raz, żeby się po raz pierwszy po tygodniowym chorowaniu przejść, trochę poczłapać, a zbytnio nie forsować osłabionych ciał. Pogoda wcale nie zachęcała - za oknem snuła się mgła pomieszana z szarymi chmurami, z których wysypywały się pojedyncze płatki śniegu. Największą niechęcią do opuszczenia nagrzanego domu wykazał się Michałek, który jako jedyny z menażerii okazał się na tyle odporny, że nie dał się dopaść żadnym mocniejszym objawom poza katarem. Reszta, mimo kaszlów i katarów, gotowa była wyruszyć na wietrzenie się w powietrzu o zerowej temperaturze.
niedziela, 4 lutego 2018
Wreszcie u kopytniaczków
Przez to wstrętne chorowanie nie byłam u moich czworonożnych dzieci przez ponad tydzień. Stęskniłam się już strasznie za tymi brudasami. One pewnie mniej, bo jak mnie nie ma, to i tak mają doskonałą opiekę, a przy tym nikt nie psuje ich błotnego wizerunku i nie zmusza do robienia czegokolwiek więcej poza jedzeniem i produkcją obornika. Są jednak również minusy nieobecności pani - nie ma kto podrapać za uchem, pogłaskać, a przede wszystkim dać coś wyjątkowo dobbrego do zjedzenia.
W piątek już cały dzień byłam na delikatnym chodzie i oświadczyłam Pawełkowi, że musi zająć się dziećmi, bo ja jadę do koni. Trochę pobiadolił, że zapylę się przy czyszczeniu i będę jeszcze gorzej kaszleć, zmarznę i w ogóle spotka mnie sto tysięcy nieszczęść, które sprawią, ze będę chorować jeszcze przez najbliższy tydzień. Wiedział, że takie gadanie i tak nic nie zmieni, ale co sobie pogadał, to jego.;) Został zatem Pawełek na dyżurze pediatrycznym w domu (Krzyś jeszcze się nie nadaje do biegania po polu), a ja pojechałam do moich kopytniaków.
Subskrybuj:
Posty (Atom)