Niedzielny spacerek miał być na miarę naszych sił i ograniczonych możliwości - nie za długi, nie za krótki, ale taki w sam raz, żeby się po raz pierwszy po tygodniowym chorowaniu przejść, trochę poczłapać, a zbytnio nie forsować osłabionych ciał. Pogoda wcale nie zachęcała - za oknem snuła się mgła pomieszana z szarymi chmurami, z których wysypywały się pojedyncze płatki śniegu. Największą niechęcią do opuszczenia nagrzanego domu wykazał się Michałek, który jako jedyny z menażerii okazał się na tyle odporny, że nie dał się dopaść żadnym mocniejszym objawom poza katarem. Reszta, mimo kaszlów i katarów, gotowa była wyruszyć na wietrzenie się w powietrzu o zerowej temperaturze.
Postanowiliśmy pozwiedzać naszą najbliższą okolicę, która, w związku z nieustającą rozbudową, ulega nieustannym zmianom. Nie wyznaczaliśmy sobie żadnego konkretnego celu, do którego mamy dojść, żeby w razie czego zawrócić do domu, gdyby się okazało, ze przeliczyliśmy się z nadwątlonymi chorobą siłami. Poszliśmy niedawno otwartą alejką prowadzącą do Instytutu Nauk o Ziemi. Okolice kampusu były wyjątkowo puste i ciche - studenci mają chyba swoje ferie i nawet tłumy zaocznych, sobotnio - niedzielnych, studentów nie najeżdżają Krakowa.
Obejrzeliśmy z zewnątrz nowe budynki, ale prawdziwa ciekawostka znajdowała się na tyłach - za budynkiem rzuciła nam się w oczy tabliczka z ostrzeżeniem o możliwości pożądlenia przez pszczoły. Krzyś od razu stwierdził, że pszczoły teraz śpią i nie ma się czego bać. Za tabliczką znajdowały się zimowe sypialnie dla owadów i szeregowo stojące ule. To naprawdę budujący widok, bo ludzie zaczynają powoli myśleć nie tylko o sobie, ale i o tych stworzeniach, którym zabierają przestrzeń życiową, stawiając kolejne budynki i betonując łąki. Niech się pszczółkom jak najlepiej żyje w towarzystwie studentów.:)
Za budynkami powstała kolejna siłownia zewnętrzna. Michaś musiał wypróbować działanie kolejnych urządzeń, ale Krzychu ewidentnie był osłabiony, bo tylko dopingował brata, kierując go na kolejne urządzenia, zamiast samemu się poruszać.
Z terenu ujotów weszliśmy do królestwa dzików.W tę stronę ruczajskich łąk zapuszczamy się bardzo rzadko, bo teren ten jest mniej urozmaicony i mniej grzybowy niż Zakrzówek znajdujący się po stronie przeciwnej łąk. Niemniej, tym razem mieliśmy pospacerować, a nie szukać grzybów, więc kierunek był jak najbardziej słuszny.
Po drodze nie brakowało okazji do zabawy. Zamarznięte delikatnie kałuże sprawiły, że Krzysiowi powrócił animusz i chłopcy zgodnie, wspólnymi siłami siali destrukcję wśród lodowych pokryw.
Idąc łąkami dotarliśmy do Uroczyska Górka Pychowicka. Gdyby nie tablica informacyjna, nie mielibyśmy pojęcia, że to miejsce tak się nazywa. Nigdy tu nie doszliśmy w czasie naszych spacerów. Ja ten teren pamiętam sprzed ponad dwudziestu lat, kiedy w okolicy były tylko i wyłącznie łąki, nie było obwodnicy i wszędzie można się było przemieszczać na końskich nogach. A teraz wkroczyła tu cywilizacja - na Pychowickiej Górce stoją kosze na śmieci, są ławeczki, a na tablicy widnieje zakaz jazdy konnej.
Ponieważ jest tam również kawałek zadrzewionego terenu, który można nazwać zagajnikiem albo małym laskiem, stwierdziłam, że pora najwyższa poszukać jakichś grzybków. Zanim ruszyłam między drzewa, chciałam dać chłopakom kanapki na drugie śniadanie. I okazało się, że ich nie mam. To się zdarzyło po raz pierwszy (i mam nadzieję ostatni); zrobiłam kanapki i nie spakowałam ich do plecaka... Krzyś przyjął to spokojnie do wiadomości, stwierdzając, że naje się w domu zupy ogórkowej, ale Michałek nie mógł mi wybaczyć braku prowiantu. Rozżalił się okrutnie nad swoim losem i pustym Michałkowym brzuszkiem. Oświadczył, że mamy natentychmiast wracać, bo on jest głodny... Te Michałkowe utyskiwania rozeźliły Pawełka, który stwierdził, że się dziecku nic nie stanie jak przez chwilę będzie cierpiało głód i niedostatek. Tym samym nie ruszyliśmy w drogę powrotną, tylko zrobiliśmy przeszukanie lasku.
Zaraz na wstępie powitały nas chrząstkoskórniki purpurowe i inne nadrzewne w różnym wieku.
A dalej rosły dzikie bzy, a na nich uszaki. W tym sezonie jesienno - zimowym ten gatunek rośnie naprawdę obficie i właściwie wszędzie, gdzie można spotkać czarny bez. Stwierdziłam, że zostawię je na miejscu, żeby mieć motywację do przyjścia tu na spacer raz jeszcze. Rozmarzną, podrosną, a je się nimi wtedy dobrze zaopiekuję. Na razie dostały wyrok w zawieszeniu.;)
Wewnątrz zagajnika znalazło się też coś dla chłopaków - cudowne, leśne oczko wodne pokryte lodem, który został zbombardowany kamieniami i patykami znalezionymi w okolicy.
Trochę patrzyłam na Michałka i Krzysia ostrzegając ich, żeby nie powpadali do bajorka, a trochę patrzyłam za grzybami, które wyrosły w pobliżu.
Były puchate rozszczepki pospolite i bliżej niezidentyfikowane pomarańczowe ociupinki.
Nie zabrakło też uszaków, które bardzo lubią takie wilgotne miejscówki.
Lasek niewielki, więc i penetracja nie była zbyt długa. Burczący z głodu brzuszek Michałka ponaglał do powrotu. Wyszliśmy na łąki, skąd roztacza się widok na nasze osiedle.
Pawełek z Michałkiem identyfikowali kolejne znajome punkty terenu.
Postanowiliśmy wracać inną drogą niż przyszliśmy do uroczyska. I tu pojawił się problem - idąc kolejno trzema różnymi ścieżkami wciąż trafialiśmy na głęboki, zabagniony rów melioracyjny. Nie było szans na przeskakiwanie, a kąpiel w mule z wodorostami z pewnością nie byłaby miła. Michaś zaczął się burzyć, twierdząc, że robimy to specjalnie, zeby wydłużyć spacer, a jego, Michałka, doprowadzić do śmierci głodowej.
W końcu stwierdziliśmy, ze pójdziemy wzdłuż rowu i wcześniej czy później trafimy na jakieś przejście.
W pobliżu domów był mostek, po którym suchą nogą przedostaliśmy się na tę właściwą stronę. Stąd zaczął prowadzić Michałek. Wyznaczyłam mu to zadanie, żeby mógł zapomnieć o głodzie, zajmując się czymś konstruktywnym. Byliśmy już na znanym nam terenie i byłam przekonana, że Michaś wybierze najkrótszą drogę powrotną.
Postarał się jednak, żebyśmy jeszcze zrobili małą pętlę, dzięki czemu Pawełek zdobył sprawność ornitologiczną, a wszyscy nadłożyliśmy jeszcze z pół dodatkowego kilometra. Spacerek dobrze nam wszystkim zrobił. Myślę, że tydzień wystarczy na pełną rekonwalescencję i w następny weekend będzie już można zaliczyć standardowy spacer. A ja postaram się nie zapomnieć kanapek dla dzieciaków.:)
Też chętnie chodziłabym z Wami na spacery.Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńNawet jak zapomnę kanapek?;) Zapraszam na przyszłość i pozdrawiam serdecznie!
UsuńCieszę się że już możecie spacerować ja wraz z ami. Nadrzewniaki ze zdjęcia drugiego śliczne. Dorotka ty zapomniałaś kanapek a co powiesz na to że wynajęłam dziś auto aby mnie zawieść na badanie rezonasu mego kręgosłupa. zajeżdżam 40 km i okazuje się że nie mam skierowania.I do widzenia pani,bardzo nam przykro. Sciskam was mono i serdecznie pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńTo zapomnienie kanapek przy Twoim Ewo zapomnieniu to pikuś. Mam nadzieję, że chociaż termin badania Ci nie przepadł i nie będziesz musiała czekać pół roku na następny. Swoją srogą to takie skierowania powinny być zapisane w systemie, a nie wyłącznie na kartce.:(
UsuńPozdrawiamy z mroźnego Krakowa; 10 stopni poniżej zera mamy.
Fajnie ,że zdrowi jesteście ,siły też pomału wrócą .choć bez tego prowiantu może być opóźnienie :)Jak pomyślę ,że no 2 miesiące z okładem te wszystkie Wasze i nasze ścieżki będą już zielone i skończy się ta szarzyzna to serce podskakuje.Już cieszę się dniem dłuższym więc oby do wiosny bo śniezyczki i tulipany biedne wyrosły i nie wiedzą o co chodzi tej pogodzie.Nowych świeżych sił życzę i pozdrawiam z zaśnieżonej Bawarii.
OdpowiedzUsuńU nas też zaśnieżyło! Napadało i na razie już trzeci dzień nie zaczęło topnieć. Chłopcy mają od dzisiejszego popołudnia ferie to dobrze by było jakby im ten śnieg się utrzymał. A po feriach to już naprawdę życzymy sobie wiosny.:)
UsuńPozdrawiam o poranku!