Kiedy, podczas spaceru w Puszczy Niepołomickiej, ja skupiałam się na wypatrywaniu grzybów, Pawełek asystował dzieciom i utrwalał ich szaleństwa. Wczoraj wieczorem wręczył mi z dumą kartę pamięci z obrobionymi już zdjęciami. Utrwalił na nich wiele momentów, które mnie umknęły, więc stwierdziłam, ze warto na chwilę jeszcze wrócić do puszczańskich klimatów.:)
poniedziałek, 31 grudnia 2018
niedziela, 30 grudnia 2018
Puszcza Niepołomicka - doskonała szkoła grzybowa i leśno - zabawowa
Spacer do Puszczy Niepołomickiej w przedostatni dzień 2018 roku był zaplanowany jeszcze przed naszym świątecznym wyjazdem do Szczawnicy. Jego celem były nie tylko grzybki i spacer, ale również spotkanie towarzyskie. Michaś i Krzyś mieli do wypełnienia bardzo ważne zadanie - pokazać młodszym kolegom- Mikołajowi i Nikodemowi, jak się wchodzi na drzewa, skacze przez rowy, pokonuje leśne parkury. Co prawda chłopcy w lesie bywają i te klimaty nie są dla nich żadną nowością, ale zupełnie czym innym jest spacerowanie z rodzicami, a czym innym podziwianie trochę starszych dzieci, które mogą więcej od nich.:)
czwartek, 27 grudnia 2018
Ostatni dzień w Szczawnicy
W ostatni dzień pobytu w Szczawnicy chłopakom bardzo się już nie chciało chodzić po górach. Od nocy znowu się ociepliło i śnieg topniał błyskawicznie, zamieniając się miejscami w śnieżną breję. Ja, mimo to, najchętniej pohulałabym jeszcze po jakichś pagórkach, ale widząc, ze reszcie nie będzie to już sprawiało przyjemności, przystałam na ich plan.
środa, 26 grudnia 2018
Szaleństwo w ośnieżonym lesie
Główną bohaterką świątecznego spaceru była ZIMA. Taka prawdziwa, z dużą ilością śniegu pokrywającego ziemię, drzewa i sypiącego się z nieba. To było spełnieniem marzeń Michałka i Krzysia. Ponieważ nie mieli w tym roku jeszcze okazji porządnie wyjeździć się na sankach, stwierdziliśmy, że nie będziemy się pchać nigdzie pod górę, tylko wybierzemy trasę po w miarę płaskim terenie, na którym bez większych problemów będzie można ciągnąć sanki. Po analizie mapy wybór padł na dolinę Sielskiego Potoku. Nie trzeba było nigdzie podjeżdżać samochodem; wystarczyło przejść kawałek wzdłuż głównej ulicy, odbić w Szlachtowej w lewo i po pokonaniu trasy przez wioskę, wpaść w las.
poniedziałek, 24 grudnia 2018
Wigilijne grzybobranie i Jarmuty zdobywanie
W górach, jak to w górach, pogoda zmienia się czasem bardzo dynamicznie. W niedzielę cały śnieg, jaki zastaliśmy po przyjeździe do Szczawnicy, spłynął, odsłaniając szaro-burość zimowej przyrody i ukryte w niej grzybki. Nie do końca wierzyłam prognozom przepowiadającym na poniedziałek opady śniegu i mróz, zwłaszcza, że kiedy w sobotę przed północą kładłam się spać, o dach ciągle bębnił deszcz. A jednak! Poniedziałkowy poranek był już porządnie poprószony śniegiem, który cały czas padał. Tylko temperatura przewyższała nieco prognozy i oscylowała w okolicy zera.
Pawełek przypomniał po przebudzeniu stary przesąd zgodnie z którym przez cały rok miało się darzyć tak, jak w wigilię. Zaśmiałam się i stwierdziłam, że skoro tak, to Michał z Krzychem przez cały rok będą się budzić przed czasem, a ja będę się do nich przytulać rano dłużej niż w powszedni dzień.:) Kierunek spaceru też był trochę podporządkowany przesądowi - wiedziałam, ze na Jarmucie rosną uszaki, a tam mieliśmy właśnie iść. Podarzyło się na tyle dobrze, ze teraz już wiem, co będę w przyszłym roku robić - pół dnia zbierać grzyby, a drugie pół dnia zajmować się ich obróbką.:) I na pewno będę się starać, żeby przesąd miał swoją moc.
niedziela, 23 grudnia 2018
Grzybowo-kolorowo nad Dunajcem
Przy śniadaniu Pawełek, obgadując mnie z naszą świąteczną gospodynią, stwierdził, że ja to tylko grzyby na spacerach widzę, a on tych grzybów wcale nie widzi, bo zupełnie się za nimi nie rozgląda. Później wyraził jeszcze żal z powodu niewykorzystywania jego uroczych zdjęć we wpisach na blogu. A przecież te jego zdjęcia są piękniejsze od moich, bo obrabiane na tysiąc sposobów. I to właśnie ta obróbka tyle czasu zajmuje, że ja nie mam cierpliwości na te jego fotki czekać. Wykorzystałam dziś te Pawełkowe wynurzenia i faktycznie patrzyłam na spacerze głównie za grzybami, a nie innymi okolicznościami przyrody i dzisiaj sobie napiszę własnie o grzybach znad Dunajca, a nie o spacerze jako takim. Zaczekam na obrobione, cudne zdjęcia Pawełkowe i dopiero wtedy pokażę co, oprócz grzybów, widzieliśmy.:)
W sobotę po południu popadało konkretnie. Deszcz bębnił po dachu również w nocy i wcale nie zamierzał przestać rano. Śnieg zniknął, a temperatura była bardzo przyjazna, czyli powstały idealne warunki dla zimowych grzybków. Zaraz po śniadaniu pan Jurek, miejscowy taksówkarz, zawiózł nas na Słowację, skąd mieliśmy zamiar, od Czerwonego Klasztoru, dojść do Szczawnicy przełomem Dunajca.
sobota, 22 grudnia 2018
Przedświąteczna zaprawa bojowa
Pawełek zaraz na pierwszy dzień zaplanował całkiem długi spacer, stwierdzając, że nie będziemy się przecież obijać, bo przyjechaliśmy do Szczawnicy po to, żeby się męczyć. W planie było przejście 15, 3 km (według mapy). Chcieliśmy przejść przez Białą Wodę, a dalej szlakiem na Wysoką i zejść do drogi w Szlachtowej, skąd jest już rzut beretem do naszego noclegu. Nie chcieliśmy być zmuszeni do powrotu na parking, więc do punktu wyjścia dojechaliśmy taksówką z panem Jurkiem, a później byliśmy już wolni. Co prawda pierwotny plan zakładał, że skorzystamy z busa, ale po sprawdzeniu rozkładu jazdy, okazało się, że poza okresem wakacyjnym, busy jeżdżą bardzo rzadko i nie uda nam się nimi dostać do wejścia do rezerwatu Biała Woda. Pan Jurek podjechał przed umówioną godziną i ekspresowo dowiózł nas na miejsce.
wtorek, 18 grudnia 2018
Zamiast niedzielnych grzybów - turniej
Niedziela, dzień standardowo przeznaczony dla lasu i grzybków, w tym tygodniu został poświęcony piłce. Co prawda pierwotnie plan zakładał, że to tata Pawełek pojedzie z Krzychem na turniej, a ja z Miśkiem ruszymy na leśny spacer, ale okazało się, że Pawełkowi nie udało się w sobotę wykonać warsztatowej normy naprawczej i najchętniej kontynuowałby pracę w niedzielę. Widząc, ze zależy mu bardzo na warsztatowaniu, poświęciłam zimowe grzybobranie na rzecz wyjazdu na turniej piłkarski.
W nocy nasypało śniegu i kiedy rano Krzyś i Michaś zobaczyli, że za oknem jest biało, najchętniej obydwaj pognaliby na dowolny spacer, w czasie którego można byłoby się pobawić na śniegu. Ale zobowiązania wobec drużyny też są ważne. Krzyś jest trochę przeziębiony, więc dostał syrop na lepsze samopoczucie i kropelki odtykające nas, a następnie ruszyliśmy przez śnieżne zaspy do podkrakowskich Świątnik Górnych, gdzie młodzi piłkarze mieli próbować swoich sił.
niedziela, 16 grudnia 2018
Tak wygląda Kraków "po ciemności"
Od rana nad Krakowem wisiała smogowa czapa, która została przewidziana przez specjalistów, dzięki czemu od samego rana można było za darmo jeździć komunikacją miejską. To chyba jedyny plus smogu, odczuwalny przez przeciętnego obywatela - zawsze parę złotych w kieszeni zostanie, jesli akurat w tym dniu ma się potrzebę dojechać gdzieś, gdzie można dostać się tramwajem czy autobusem. Ten smog i szarość otoczenia napawała wystarczającym smutkiem i ponuractwem, a na dodatek w tym dniu Pawełek wracał samochodem z przyczepą z Gdańska. Zawsze się martwie, kiedy wyrusza w taką daleką trasę, a jak jeszcze dzień jest krótki i pogoda śnieżno-deszczowo-gołoledziowo-mglista, martwię się podwójnie, a może nawet potrójnie. Te moje martwienia w połączeniu z cuchnącym powietrzem, sprawiły, ze miałam serdecznie dość tego dnia. Atu jeszcze trzeba było odstawić Michałka na zajęcia z robotyki i później go odebrać... Może to śmieszne, ale ta darmowa komunikacja była w tym wszystkim jakimś pozytywem. To,że nie wydam 5,60 na tramwaj w jedną i druga stronę, nieco rozjaśniło mroki mojego czwartkowego przygnębienia. Po południu powiało trochę wiatrem i rozpędziło to najgęstsze powietrze. Zawieźliśmy Michałka na zajęcia i poszliśmy z Krzychem "na miasto", żeby pofocić świąteczne iluminacje. W sumie, to jakby tej smogowej mgły więcej zostało do wieczora, to zdjecia mogłyby być bardziej klimatyczne.
piątek, 14 grudnia 2018
Pobieliło Borkowski Lasek
Pogoda w tym tygodniu zdecydowanie nie zachęcała do długich spacerów, więc łatwiej było znieść brak czasu. Kiedy jednak wygospodarowałam chwilę, nie odstraszył mnie padający deszcz ze śniegiem, który później zmienił się w sam śnieg. Na dalsze wyprawy nie było godzin, ale szybkie przelecenie Borkowskiego Lasku znajdowało się w zasięgu czasowych możliwości. Chwilę po wyjściu spod dachu pożałowałam, ze czapka została w bezpiecznym i suchym schronieniu szufladowym, zamiast moknąć na mojej głowie. Spadający z szarych chmur mokry śnieg natychmiast topił się na mojej osobie, co było szczególnie nieprzyjemne było dla głowy, na którą mogłam co prawda naciągnąć kaptur, ale tak się złożyło, że zapomniałam o posiadaniu tegoż ustrojstwa zamkniętego w kołnierzu, bo już myślałam o tych grzybach, które na pewno czekały na mnie w lasku. A liczyłam na spotkanie uszaków i płomiennic. Miałam nawet w plecaku dwie siateczki, żeby ich nie mieszać, co zdecydowanie usprawnia późniejszą obróbkę.
czwartek, 13 grudnia 2018
Ile kosztuje utrzymanie niezwykłej istoty?
Michałek już kilkakrotnie zadał mi pytanie, czy jestem szczęśliwa, że ich mam. Ich, czyli moje dzieci, Michałka i Krzysia. Oczywiście, że najprościej byłoby odpowiedzieć "tak" i mieć święty spokój, bo dziecko zostałoby utwierdzone w przekonaniu, że jest takim wielkim szczęściem dla swojej matki i zajęłoby się swoimi sprawami, nie zadając dalszych pytań i nie zgłębiając tematu.
sobota, 8 grudnia 2018
Zimowe trio z Lasku Wolskiego
W tym tygodniu nastąpiła zamiana przeznaczenia weekendowych dni - sobota została przeznaczona dla grzybków,a w niedzielę będziemy się koniować. Plan optimum zakładał znalezienie wielkiej trójcy zimowych grzybów - płomiennic, boczniaków i uszaków oraz pofocenie uroczych nadrzewniaków. Prawdę mówiąc, bardziej wierzyłam w realizację drugiej części planu, bo nadrzewne grzybki są przecież zawsze, a sprzęt miałam przygotowany. Tymczasem, jak to często bywa, nieprzewidziane okoliczności sprawiły, że niewiele z tych planów zdjęciowych wyszło - po zrobieniu sześciu zdjęć bateria odmówiła posłuszeństwa, stwierdzając, ze jest rozładowana... Coś z nią jest nie tak, bo doładowałam ją rano na full. A nie jest przecież stara. Dobrze, ze miałam drugi aparat, który umożliwił udokumentowanie znalezisk, których nie spodziewałam się w aż takiej obfitości i, jak się okazało, wzięłam za mały koszyk.
czwartek, 6 grudnia 2018
Już po wizycie Mikołaja :)
To oczekiwanie, ta niecierpliwość połączona z wiarą w spełnienie marzeń to chyba najlepsze wyznaczniki dzieciństwa pozbawionego problemów, trosk i konieczności myślenia o tym, co będzie jutro, za tydzień czy za rok... Dzieci uświadamiają nam jak bardzo zmieniliśmy się od czasu, kiedy mieliśmy po kilka lat. Przyznam szczerze, że z zazdrością patrzyłam na Michałka i Krzysia, którzy od kilku dni nieustannie wypatrywali na niebie sań Mikołaja i przekonywali mnie, że naprawdę byli grzeczni, że inni rodzice to mają gorzej, bo są dzieci bardziej niegrzeczne od nich... Przy każdej sposobności umacniali się w przekonaniu, że im się na pewno te prezenty wymienione w listach należą.:)
Wczoraj, 5 grudnia nastąpiła eskalacja oczekiwania i niecierpliwości. W drodze ze szkoły, jakby mogli, to pchaliby samochód, żeby tylko być szybciej w domu i zacząć poszukiwania prezentów. Nie wiem, czemu, ale byli przekonani, że Mikołaj podrzucił podarunki, kiedy oni mieli lekcje. Chyba z dziesięć razy zadawali mi pytanie, czy Mikołaj był i nie chcieli przyjąć do wiadomości, ze nie było nie w tym czasie w domu, bo wyszłam razem z nimi i tak samo wracamy... Wpadli do domu jak burza i rzucili się do przetrząsania wszystkich zakamarków, w których, według nich, można było schować prezenty. Musiałam ich niemal siłą oderwać od poszukiwań, żeby zjedli obiad. Posiłek zniknął ekspresowo, bo była motywacja - jeszcze parę schowków zostało niesprawdzonych.:) Niestety, okazało się, że żaden Mikołaj, elf, renifer ani też inny pomocnik, niczego nie podrzucili. Trzeba było iść a basen. Krzyś wpadł na doskonały pomysł, że Mikołaj na pewno przyjdzie wtedy, kiedy oni będą mieć pływacki trening.:)
poniedziałek, 3 grudnia 2018
Pierwsze grudniowe grzybobranie
W sobotę, pierwszego grudnia, kończył się Pawełkowi sanatoryjny wypoczynek, który spokojnie można byłoby nazwać obozem treningowym o zaostrzonym rygorze. Proponowałam Pawełkowi, żeby został jeszcze tydzień, ale oświadczył, że się za nami stęsknił, a poza tym ma już dość biegania po piętrach, basenu, kąpieli siarczkowych, a przede wszystkim codziennej gimnastyki, zwanej fachowo kinezyterapią. Ponieważ jeszcze w dniu zakończenia turnusu, do południa wszystkie zajęcia były realizowane, a pobyt kończył się obiadem, mieliśmy od rana czas do 13.30, kiedy trzeba było Pawełka zgarnąć z sanatorium. Umówiłam się zatem z Zibim na wspólny spacer do lasu. Oprócz Michałka i Krzysia miał do nas dołączyć Miłosz, ale w ostatniej chwili dowiedział się, że ma w sobotni poranek trening pływacki. Moi chłopcy nie byli tym faktem zachwyceni, ale obietnica odwiedzin w Miłosza domu po spacerze, nieco poprawiła im humory.
Zakończenie Pawełkowego sanatorium i nasz zaplanowany spacer przypadły na najmroźniejszy dzień tegorocznej jesieni. W Krakowie o siódmej rano było minus 12, a Zibi zadzwonił przed ósmą, z informacją, że w busku jest -16. Trochę miałam wyrzuty sumienia, że będziemy ciągać Zibiego do lasu przy takiej temperaturze, więc powiedziałam mu, że się wcale nie pogniewam, jak mu się nie będzie chciało włóczyć z nami po tym mrozie. Zabił mnie śmiechem przez telefon.:) Widząc, że nie ma szans, by nas puścił samopas do swojego królestwa, nie próbowałam go więcej przekonywać, że wcale nie musi się nami zajmować. Wyjechaliśmy z Krakowa o ósmej i bez przeszkód dotarliśmy do Buska. Po raz pierwszy w czasie tegorocznego kursowania między Krakowem, a Buskiem, na trasie nie było kontroli trzeźwości.
Subskrybuj:
Posty (Atom)