W ostatni dzień pobytu w Szczawnicy chłopakom bardzo się już nie chciało chodzić po górach. Od nocy znowu się ociepliło i śnieg topniał błyskawicznie, zamieniając się miejscami w śnieżną breję. Ja, mimo to, najchętniej pohulałabym jeszcze po jakichś pagórkach, ale widząc, ze reszcie nie będzie to już sprawiało przyjemności, przystałam na ich plan.
Poszliśmy do centrum Szczawnicy. To taki trzykilometrowy, delikatny spacerek chodnikiem. Pawełek i Michaś bardzo chcieli wjechać wyciągiem na Palenicę. Krzyś od razu oświadczył,że się będzie bał... Powiedziałam mu więc, że najpierw pójdziemy do parku zdrojowego, żeby zobaczyć jak tam jest (tego miejsca jeszcze nie zdążyliśmy wcześniej odwiedzić), zobaczymy,jak inni jeżdżą wyciągiem i dopiero wtedy będziemy wsiadać. Na chwilę odetchnął z ulgą, że to nie już w tej chwili musi walczyć ze strachem. Ale na naszej trasie wyciąg był wcześniej niż park. Pawełek stwierdził,ze później będzie dużo ludzi, więc lepiej startować na górę teraz, kiedy jest ich mniej. Krzyś zgodził się pojechać pod warunkiem, że mama będzie koło niego.
Kiedy wsiadał na wyciągowe siedzonko, prawie nie oddychał, a w oczach czaiły się łzy. Powtarzałam sobie w duszy jak mantrę - "żeby tylko nie zaczął panikować, żeby tylko nie zaczął panikować..." Po przejechaniu niewielkiego odcinka "nerw mi odpuścił", bo Krzychu, wychylając się z siedzenia, stwierdził, że fajnie byłoby tak zbierać uszaki,jadąc kolejką. Całe spięcie i strach opuściły go w jednej sekundzie. Na moje szczęście.
Wjechaliśmy na górę. Myślałam, że na Palenicy, podobnie, jak na Jaworzynie czy Gubałówce, można się przejść, pooglądać widoki i tak dalej. A tu nie było nic dla chodzących na butach. Wprost z wyciągu narciarze wjeżdżali prosto na wyznaczoną i ogrodzoną trasę, a obok ogrodzenia nie dało się nijak przejść. Dla narciarzy super, dla nas mniej.
Zrobiliśmy parę dokumentacyjnych fotek, Michał zjechał rurową zjeżdżalnią na zasypanym śniegiem placu zabaw i poszliśmy w kierunku wyciągu, żeby zjechać na dół.
W czasie zjeżdżania w dół wyciąg na chwilę się zatrzymał, a fotel zaczął się bujać w przód i w tył. Michałek cieszył się z tego, jak z największej atrakcji, po chwili Krzyś również się śmiał. A mojemu żołądkowi wcale do śmiechu nie było. Jeszcze chwila, a udekorowałabym śnieg pod wyciągiem przepięknym pawikiem. A moi chłopcy, zamiast mnie wspierać, zapytali, co jadłam na śniadanie... Na szczęście wyciąg ruszył i bujanie się skończyło.
Zjechaliśmy na dół, a Krzyś, który tak się miał zamiar bać, chciał teraz jechać na Palenicę jeszcze raz. W centrum było już sporo spacerowiczów i otwarte stragany z PAMIĄTKAMI. Krzysiowi oczy zaświeciły się na widok kolorowego badziewia. Zaczął się trudny proces wyboru tej najlepszej pamiątki. W końcu Michaś i Krzyś zdecydowali się na proce,a Pawełek zakupił sobie ciupagę z napisem "Szczawnica". Uradowana trójka dzieciaków poszła radośnie do parku zdrojowego, żeby się pobawićświeżo nabytymi zabawkami.
Okazało się,że proce za bardzo nie strzelają, a ciupagą nie da się rozbic lodu na stawie. Ja za to wymyśliłam, że taką ciupagą spokojnie dałoby się pozyskiwać uszaki alboboczniaki rosnące wyżej niż ręka sięga.:)
Park zdrojowy nie zachwycał. Może wiosną wygląda urokliwiej. Dość szybko poszliśmy dalej, bo mieliśmy jeszcze jedną misję do wykonania - zlokalizować ośrodek, do którego chłopcy pojadą na zimowisko. Udało się go bardzo szybko znaleźć. Krzychu stwierdził, że jest słaby i nieprestiżowy... I że lepiej byłoby w czasie zimowiska mieszkać w domkach, w których my zatrzymaliśmy się w Szczawnicy. Tyle, że zapanowanie nad dziką bandą rozsianą po domkach, byłoby bardzo trudne.
Wróciliśmy do domku, a po obiedzie i filmowym popołudniu pobudowaliśmy na podwórku stada bałwanów. Mokry śnieg doskonale się kleił i zabawa była przednia.
Później Michał wpadł na pomysł robienia ze śniegu cegiełek. Nie podpowiadałam mu już, że można z nich zbudować igloo, bo musielibyśmy do rana obrabiać lodowe bryły, zamiast się wyspać przed wyjazdem do Krakowa.
Wróciliśmy do domu. W mieście nie było i nie ma śniegu. Jest szaro i ponuro. Mieliśmy naprawdę cudowny wyjazd do zimowej krainy.:)
Piękne widoki. Jak raz w życiu byłam w górach, w Karpaczu to też zjechałam kolejką. Super przeżycie.Brawo Krzyś. Za widoki których nigdy nie zobaczę Doroto z całego serc dziękuję. Szkoda że już koniec. Pozdrawiam z deszczowych Mazur, już również bez sniegu
OdpowiedzUsuńOd nas do gór blisko, to bywamy w nich często. W Karpaczu byłam raz; bardzo sympatyczne miejsce. A wczoraj, jak jechaliśmy samochodem do Krakowa, to tak sobie pomyślałam, że to dobrze, że tak spada ten śnieg i topnieje co parę dni, bo dzięki temu ziemia dobrze nasiąknie wodą. a tego bardzo potrzebuje. Pozdrawiam po krakowsku!
UsuńWspaniale spędzony czas, strachy pokonane a wszystkie bałwany bardzo dopracowane. A co one mają na głowach? Hortensje? Pięknie wygląda to coś. Pozdrawiam- Ewa.
OdpowiedzUsuńTak Ewa! Bałwany mają hortensjowe fryzury. W ogrodzie koło domków rosło kilka krzaków, na których pozostały przekwitnięte kwiaty, więc je wykorzystaliśmy, bo kapelusza nie mieliśmy.:)Pozdrawiamy z niedzielnego Krakowa!
Usuń