poniedziałek, 27 września 2021

Dziewiąty raz na Babiej w tym roku

    Wyzwanie na 2021 rok trwa. Już dziewiąty raz w tym roku zdobyliśmy szczyt Babiej. Wrześniowe wejście, odłożone na ostatni weekend tego miesiąca, odbyło się przy pięknej, słonecznej, całkiem letniej pogodzie. Po zachmurzonej i mglistej sobocie, kiedy szczytu w ogóle z dołu nie było widać, bezchmurny niedzielny poranek wydawał się nierealny. Pojechaliśmy pod Babią na dwa samochody. Ja zostawiłam swój przy Stańcowej i wsiadłam do Pawełkowego, którym dojechaliśmy na Krowiarki. Nie było jeszcze siódmej, a parkingi pękały w szwach. Trudno było znaleźć miejsce, żeby się na chwilę zatrzymać i wypakować z auta. Pożegnaliśmy Pawełka i Zołzę i weszliśmy na czerwony szlak. Budka z biletami była jeszcze zamknięta, więc mogliśmy zdobywać szczyt za darmo.:)

wtorek, 21 września 2021

Po dwóch tygodniach na Orawie

 

    Dwa tygodnie dałam orawskim lasom odpocząć od mojego pazerniactwa i liczyłam na to, że przez ten czas zbiorą wszystkie siły, żeby w połowie września eksplodować obfitością i różnorodnością koszykowców i ciekawostek. Po przeprowadzonej inspekcji, stwierdziłam, że nie wykorzystały dobrze tego czasu i prawdęmówiąc, jestem zawiedziona. Nie tylko ja zresztą - do Lipnicy zjechało sporo grzybiarzy, którzy też liczyli na obfite zbiory, a znaleźli tyle, co ja albo i mniej. Zobaczcie zresztą sami,na co można liczyć jadąc pod Babią.

poniedziałek, 6 września 2021

Wrześniowy koszyczek orawski


      Po trzech dniach spędzonych w Krakowie, rozpoczęciu roku szkolnego i próbach ogarnięcia miejskiej rzeczywistości. Po nacieszeniu się konikami, które za rok już nie będą zostawać na wakacje, tylko pojadą ponownie na Orawę, czekaliśmy z utęsknieniem na weekend. Te trzy dni zmęczyły mnie bardziej niż miesiąc wakacyjnej roboty w polu.;) W piątek zwolniłam chłopaków wcześniej ze szkoły (i tak te pierwsze lekcje niczego nie wnoszą) i pojechaliśmy na wieś. Po przyjeździe Zołza eksplodowała radością, bo to przecież miejsce, które zna znacznie lepiej niż krakowski domek. To własna łąka, podwórko i las. I jeszcze wieczorny grill, na który młoda melduje się natychmiast jak tylko zobaczy, ze z magicznego pudła zwanego lodówką przekłada się różne pachnące zawiniątka do koszyka. Piątkowe popołudnie w Lipnicy tak nas domęczyło, że poszliśmy spać z kurami albo nawet chwilę wcześniej niż one.