Czas znika nie wiadomo kiedy i gdzie. Dopiero co było to-to takie małe, nieporadne i słodkie. Nie pyskowało, nie rozrzucało zabawek, a do pełni szczęścia wystarczyło mamowe mleczko i sucha pielucha. Co rok na Michałkowe urodziny przypomina mi się ta jedna z najdłuższych nocy w moim życiu i to małe, bezbronne ciałko wtulone we mnie, w niczym nie przypominające faceta zdmuchującego dziewięć świeczek na urodzinowym torcie. Tak, tak... Jeszcze drugie tyle Michałkowego życia i mój synuś dostanie zaświadczenie, że jest dorosły. I pewnie przestanie z utęsknieniem wyczekiwać kolejnych rocznic swoich narodzin.
Tegoroczne urodziny zapamiętamy doskonale nie tylko dzięki wymarzonej imprezie, ale również z powodu pogody, która nas nie oszczędzała. Od piątku, 16 marca (właściwego dnia urodzin) do niedzieli 18 marca (dnia imprezki) wiało, sypało i mroziło okrutnie. Od dziewięciu lat nie było tak zimowej i nieprzyjemnej pogody w okresie "okołourodzinowym". Trochę się obawiałam, ze ta pogoda pokrzyżuje nam nieco plany imprezowe, ale na szczęście wszystko się udało.
Michałkowi, który od dłuższego już czasu fascynuje się samolotami, lotami i katastrofami powietrznymi, marzyła się impreza urodzinowa w Muzeum Lotnictwa. Okazało się, że jest taka możliwość, więc Pawełek, podczas zwiedzania muzeum z chłopakami, zaklepał wstępnie termin na imprezę. Od tego momentu Michałek zaczął odliczać dni do swoich urodzin. Oczywiście nie tych rzeczywistych, kiedy w domu zaśpiewaliśmy mu "Sto lat", ale tych imprezowych, z koleżankami, kolegami i mnóstwem prezentów. Zaproszenia, z niewielką pomocą, przygotował samodzielnie, a ja zamówiłam mu tort, który sam wybrał z katalogu. Okazało się, że tortu nie będę mogła odebrać w niedzielę, bo cukiernia, w której złożyłam zamówienie, będzie nieczynna z powodu zakazu handlu. Ja w niedziele właściwie nigdy zakupów nie robię, więc nie byłam zorientowana, że 18 marca sklepy są zamknięte. Dobrze, że pani w cukierni mnie uświadomiła w tym zakresie i wryłam sobie w beret, że muszę odebrać tort w sobotę. Co prawda powiedziałam Michałkowi, żeby pamiętał i przypominał, a on odpowiedział, że dobrze, że postara się pamiętać, ale jakby zapomniał - "to ty pamiętaj mamo!"
W czwartek, przed urodzinowym weekendem Michałek zrobił się mocno niewyraźny i po dogłębnym dopytaniu, przyznał się, że boli go gardło. W drodze ze szkoły wstąpiliśmy więc do apteki, w której zaopatrzyłam się w zestaw ratunkowy - tabletki do ssania i niezawodny Nurofen, który przywraca moich chłopaków do życia w ciągu pół godziny. W piątek rano, kiedy już odśpiewaliśmy rodzinne "stolaty", Michałek, chrypiąc okrutnie, stwierdził, że już czuje się doskonale i ze łzami w oczach błagał, żeby nie odwoływać imprezy. Zapewniłam go, że jeżeli tylko nie będzie miał objawów poważniejszej choroby, impreza na pewno odbędzie się w terminie. W piątek do bólu gardełka dołączył katar. Chociaż właściwszym słowem byłoby katarzysko. W sobotę wdrożyłam całodzienną kurację domową, żeby na następny dzień czcigodny jubilat mógł nie tylko dawać oznaki życia, ale też cieszyć się swoim świętem. Pogoda nie zachęcała do spacerów (cały dzień minus 15 i porywisty wiatr), więc pacjent dzielnie zniósł areszt domowy. Bardziej obawiałam się, że zaproszeni goście też złapią jakieś infekcje i nie dotrą na imprezę. Michałkowi też to samo przyszło do głowy, bo dopytywał, czy na pewno wszyscy będą. Na szczęście tylko jeden kolega i jedna koleżanka zostali zmuszeni przez chorobę do rezygnacji z Michałkowych urodzin. Reszta gości stawiła się w umówionym miejscu i czasie. Ja szykowałam poczęstunek, a Michaś pociągający nosem wraz z tatą witali gości i przyjmowali prezenty.
W niedzielę pogoda była jeszcze okrutniejsza niż dzień wcześniej - nie dość, że mróz trzymał tak samo, to wiało jeszcze bardziej, a porywy wiatru niosły z sobą lodowate igiełki śniegu. Aura wpłynęła na lekką modyfikację imprezowego planu. Pierwsza część zwiedzania miała się bowiem odbyć pod gołym niebem, ale przewodnik, pan Tomek, widząc, co się dzieje pod tym gołym niebem zabrał ekipę do hangarów,które nie są co prawda ogrzewane, ale przynajmniej wiatr w nich nie hula.
Pawełek poszedł z panem przewodnikiem i dzieciakami. Dałam mu aparat, żeby wszystko udokumentował, a sama zostałam w ciepełku z rodzicami, którzy przywieźli Michałkowych gości.
Tymczasem dzieciaki zwiedzały ekspozycję, odpowiadały na pytania i uczestniczyły w konkursach.
Na zewnątrz nie byli długo, ale trochę jednak musieli przejść, żeby dostać się do samolotu, którym prawie odlecieli.:)
Po tej pierwszej części wrócili zziębnięci i ochoczo rzucili się na jedzenie. Pan Tomek rozdał nagrody za uczestnictwo w konkursach. Oczywiście wszyscy byli zwycięzcami.
Nadeszła pora na punkt kulminacyjny - tort. Dobrze, że sporo wcześniej wzięłam się za montowanie świeczek, bo wyjątkowo nie chciały pasować do podstawek i trzymać się w pozycji wyprostowanej. Nie pierwszy raz wykorzystywałam takie właśnie świeczki tortowe i nigdy wcześniej nie było z nimi problemów. Widocznie małe, żółte rączki muszą produkować coraz więcej i taniej, więc coraz mniej się starają...
Ale się udało - świeczki stanęły i zapłonęły. Oprócz Michałka dmuchali wszyscy goście, nawet ci siedzący po przeciwległym brzegu stołu. W ten sposób świeczki zgasły momentalnie, a w salce powiało prawie tak jak za oknem.
Przystąpiłam do dewastacji lotniska. Ta czynność na urodzinowych imprezach zawsze mnie najbardziej stresuje - ten chce to, tamten tamto, jeden tego nie lubi, a inny czegoś nie może, bo jest uczulony... Im więcej ozdób na torcie, tym więcej tego typu problemów i dylematów.
A tu jeszcze Michaś zażyczył sobie cały samolot... A jubilatowi na jego imprezie przecież nie da się odmówić.
Dołożyłam mu jeszcze tabliczkę z życzeniami.
I teraz zaczęła się wojna o ludzika lego. Z tłumu padło hasło, żeby go podzielić, więc chcąc, nie chcąc, musiałam się dopuścić zbrodni i rozczłonkowałam ludka zaczynając od obcięcia głowy. Żeby później już mniej cierpiał.
W końcu wszyscy zostali nasyceni i zaspokojeni. Urodzinowy tort przeszedł do historii.
A dzieciaki z panem Tomkiem przeszły do sali edukacyjnej, gdzie zostali poddani szeregowi tortur. Podziwiam odwagę przewodnika. Po słodyczowym obżarstwie wsadzał kolejnych kandydatów na lotników do żyroskopu. Pierwszy był Michałek. Mnie od samego patrzenia na zdjęcia zesłabiło.
Ale dzieci to są dzieci. Napatrzyły się na tortury, jakim poddany został Michaś, a chętnych do takiego samego potraktowania nie zabrakło.
Podczas gdy kolejne dzieciaki były maltretowane w żyroskopie, inne sterowały samolotami, a nawet przewoziły pasażerów. Wszyscy bawili się doskonale.
Po ponad dwóch godzinach zabawy czas imprezowy dobiegł końca. Trzeba było pożegnać gości, zebrać wszystkie prezenty i jechać do domu. Dziewiąte urodzinki Michałka przeszły do historii.:)
Wspaniałe urodziny miał Michał .Tort bardzo ładny i gości dużo .Mimo paskudnej pogody dzieci miały czas ciekawie spędzony.Dołączam do życzeń.dużo radości i zdrowia proszę przekazać ode mnie urodzonej też 16 marca :))) pozdrawiam już wiosennie!!
OdpowiedzUsuńWow! To jesteś urodzinową bratnią duszą Michałkową! Wszystkiego najlepszego, uśmiechniętego i radosnego dla Ciebie! Dziękujemy za życzenia! Pozdrawiam w zimowy pierwszy dzień wiosny!
UsuńBardzo pięknie dziękuję :))
UsuńDorotko złóż życzenia Michałkowi,świetny pomysł z miejscem urodzin. Widać ze solenizant jest chory bo zmizerniał. Widać ze dzieciaki bawiły się świetnie.Tort wspaniały jak na naukowca przystało,uściski
OdpowiedzUsuńDziękujemy za życzenia! Michaś tradycyjnie urósł przez zimę - jego ciałko rozciągnęło się na długość, a straciło całkowicie zaokrąglenia. Ale i infekcja też się dołożyła. Chyba wszystkie chciałybyśmy tak schudnąć w ciągu paru dni jak Michaś.;)Myślę że się doleczy domowymi sposobami, bo już się czuje znacznie lepiej.:)
Usuńod Tytanica do lotnika! niezła ewolucja :) Wszystkiego najlepszego i ucałowania dla jubilata!!!
OdpowiedzUsuńKiedy doszedł do wniosku, że o Titanicu wie już wszystko, musiał sobie znaleźć nowy temat do zgłębiania.:) Dzięki za życzenia i uściski dla Ciebie Izeczka od całej Menażerii.:)
UsuńDorotko... spóźnione, ale szczere życzenia dla Synka... jeszcze większej pasji przy odkrywaniu świata i jego tajemnic*** Oby nie zabrakło mu tej dziecięcej ciekawości i pogody ducha*** Sto lat dla solenizanta*** Mój "synuś" Marek 20 marca skończył 33 lata, więc dorosłość ma już na stałe w swoim zyciorysie ale... no właśnie, ale do dziś jest zwariowanym, rozśpiewanym i rozgadanym Chłopakiem i jakos nie moze się wyzbyc z wiekiem tego swojego wszędobylstwa!!! Pozdrowienia prawie wiosenne dla Waszej Rodzinki, Gabrysia.
OdpowiedzUsuńDziękujemy za wspaniałe życzenia! Mężczyźni chyba częściej niż my, kobiety, pozwalają sobie na spontaniczność i bycie "dorosłym dzieckiem". Przynajmniej ja na takich trafiam. To z jednej strony jest cudne, z drugiej bywa wkurzające. Pozdrawiam w ten pierwszy dzień wiosny, który u nas jest bardziej zimowy niż wiosenny.:)
UsuńDołączam się do wszystkich "stolatów" i życzę spełnienia wszystkich marzeń. Pozdrawiam serdecznie- Ewa.
OdpowiedzUsuńDziękujemy Ewo i pozdrawiamy serdecznie!
UsuńStóweńka dla Michałka :)
OdpowiedzUsuńB_Mucha
Dzięki! Słonecznej soboty Muszko.:)
Usuń