Odkąd Krzyś stał się dumnym posiadaczem tabletu - swojego wymarzonego prezentu urodzinowego, mam wrażenie, że z domu spokojnie mogłyby zniknąć wszystkie pozostałe zabawki i gdyby tylko pozwoliło się Krzychowi na nieograniczone korzystanie z nowego urządzenia, nie bawiłby się niczym innym.
środa, 30 listopada 2016
poniedziałek, 28 listopada 2016
W lesie ciągle kolorowo
Zapełniając koszyczek późnojesiennymi i zimowymi grzybami, rozglądałam się nie tylko za naziemnymi pozostałościami po jesiennym bogactwie grzybkowym, ale również po gałęziach, pniach leżących na ściółce i tych jeszcze rosnących, żywych. I stwierdziłam, że przemoknięty, listopadowy las, mimo bezlistnych już drzew, nadal jest kolorowy.
Wspominałam już, że zima jest doskonałym czasem do zapoznania się z gatunkami zwykle pomijanymi podczas grzybobrań. Dzisiaj kolejna porcja kolorowych nadrzewniaków, jakie można teraz spotkać w lesie. Kiedy na nie traficie, będziecie już wiedzieć jak je nazwać.:)
niedziela, 27 listopada 2016
W listopadowej mżawce
Nie mogliśmy sobie pozwolić w tym tygodniu na dalszy wyjazd, bo Krzyś był proszony na imprezę urodzinową koleżanki na godzinę 15. A wiadomo, że po przyjściu z listopadowego lasu trzeba jeszcze dokonać procesu odbłocenia całości dzieci, nakarmić, przebrać... A imprezka miała być dość daleko, więc na dojazd potrzebna była godzinka z okładem. To wszystko sprawiło, że w sobotę wieczorem doszłam downiosku, że wyskoczymy do Lasku Wolskiego, który jest blisko i można będzie sprawdzić w nim nasze miejscówki na zimowe grzybki.
Poranne wstawanie szło niesporo, do czego znacząco przyczyniała się aura zaokienna - szaro-bura, deszczowa, ponura. Na szczęście przy tym wszystkim dość konkretnie wiało, dzięki czemu smog trochę rozpłynął się w przestworzach. W końcu udało się zebrać wszystkich do kupy i można było zarządzić wyjazd.
czwartek, 24 listopada 2016
Na gałązkach i pniakach
Nieubłaganie zbliża się ta część roku, kiedy grzybów będziemy coraz częściej wypatrywać na drzewach, pniakach czy gałązkach leżących na ściółce niż na ziemi. To właśnie na "drewnianym" podłożu znajdziemy najpopularniejsze zimowe grzyby jadalne - zimówki (płomiennice zimowe), boczniaki ostrygowate czy uszaki bzowe. Warto też, będąc na leśnym spacerze, zwrócić uwagę na gatunki, które co prawda nie nadają się do wypełnienia koszyków, ale są prawdziwą ozdobą lasu. Warto też wykorzystać czas, w którym nie kosimy jadalniaków, na zapoznanie się z nazwami niektórych nadrzewniaków, które można spotkać w kazdym niemal lesie.
Podczas naszego niedzielnego spaceru i zapełniania koszyków pieprznikami trąbkowymi, w obiektyw wpadło mi kilka popularnych, ale przecież nie wszystkim znanych z imienia grzybków. Zapraszam na spotkanie z nimi.:)
wtorek, 22 listopada 2016
Znowu roczek zleciał
Minął kolejny rok i znowu mam starsze dziecko, już sześcioletnie. W tym roku, za sprawą Krzysiowej decyzji wróciliśmy do tradycji domowej imprezy urodzinowej. A było to tak... Krzyś w czasie lipnickich wakacji zetknął się z nowoczesną technologią w postaci tabletu - zabawki, którą dysponowało kilkoro dzieci spośród lipnickich gości. Tak mu się ten gadżet spodobał, że całym swoim Krzysiowym serduszkiem zapragnął zostać posiadaczem tabletu. A najbliższą okazją do dostania prezentu były urodziny.
Nie jestem zwolennikiem dawania dzieciom wszystkiego, co sobie tylko wymyślą, więc postawiłam Krzychowi ultimatum - albo impreza urodzinowa, zaproszenie wszystkich kolegów i koleżanek oraz prezenty od nich, albo tablet. Miałam wielką nadzieję, że skusi go większa liczba upominków od zaproszonych dzieci i zrezygnuje z elektroniki. Tak się jednak nie stało - wybrał tablet i skromną rodzinną uroczystość.
poniedziałek, 21 listopada 2016
Prawie zapełniliśmy listopadowe koszyki
Kierunek niedzielnej wyprawy ustaliliśmy dzień wcześniej - trzeba jechać tam, gdzie będzie największe prawdopodobieństwo napełnienia koszyków czymkolwiek, ale nie za daleko, bo Michaś na 15.00 miał się zameldować na imprezie urodzinowej u Zuzi. Analizując wszystkie okoliczne lasy, doszłam do wniosku, że najlepiej będzie pojechać do lasu koło Skały, bo kiedy byliśmy tam poprzednio, rosło mnóstwo młodych pieprzników trąbkowych, a to grzyby, które w doskonałym stanie potrafią przetrwać nawet dziesięciostopniowe mrozy. Poza tym, po cichutku liczyłam na dorwanie jakiegoś przydrożnego pniaka z boczniakami i ostatniego siedzunia sosnowego.
niedziela, 20 listopada 2016
Prawie wiosenny piąteczek
Piątek zachwycił jeszcze przed wschodem słońca - zanim wystrzeliło znad linii horyzontu, całe niebo wyglądało jak pomarańczowo-różowe morze. I wiało z południa - wiatr od gór niesie zawsze trochę czystszego powietrza i przegania krakowskiego "smoga". Wymarzony dzień na zrobienie czegoś miłego dla siebie. Tymczasem czekało mnie plątanie się po paru instytucjach, które mają niby służyć obywatelowi, ale często o tym zapominają. I jeszcze prezenty na urodziny koleżanek Michałka i Krzysia. Ostatnio nie ma tygodnia, żeby jeden albo obydwaj nie byli proszeni na imprezy urodzinowe...
czwartek, 17 listopada 2016
Czwartkowy spacer końsko - grzybowy
Po kilku mroźnych dniach i pierwszym śniegu ślad nie pozostał. Rano na termometrze strzałeczka wskazywała temperaturę powyżej zera (od poniedziałku monitorujemy to dokładnie, bo Michaś ma za zadanie zrobić tygodniową relację pogodową). Dobrze, że akurat w taki ciepły dzień udało mi się wyrwać do koni i lasu. Dzięki takim przedpołudniom łatwiej znieść depresyjne ciemne i długaśne popoołudnio-wieczory.
wtorek, 15 listopada 2016
Kto się cieszy z mrozu i śniegu
Michaś i Krzyś od dłuższego już czasu wypatrywali z utęsknieniem szarych śniegowych chmur i mrozu. Takie zimowe klimaty kojarzą im się po trosze z zabawami na białym puchu, a po "większej trosze" z Mikołajem i Gwiazdką, a co za tym idzie, z prezentami (których nigdy dość). Kiedy jednak w sobotni poranek (aż niewiarygodne, że po pięknej patriotyczno - grzybobraniowej pogodzie, zrobiło się tak paskudnie zimowo) chmury nadeszły i sypnęły deszczem ze śniegiem, moje chłopaki, z tym najstarszym na czele, odmówiły współpracy. W związku z biernym oporem porzuciłam całą trójkę marudów w domu (zrobiłam im kanapki, żeby z głodu nie pomarli) i pojechałam, jak zwykle w sobotę, do koni. Wszyscy stali sobotni bywalcy stajni byli w ciężkim szoku, że chłopaki wybrały domową samotność zamiast towarzystwa i dobrej zabawy. Szczególnie zawiedziona była Zosia, która przyjechała z mamą w pełnej gotowości do wspólnych z chłopakami szaleństw w śniegu, deszczu i błocie... No cóż... Zamiast nich poszalałam sobie ja, ale nie z Zosią, tylko z Latoną. Moja dwunożna menażeria rozstawiła się wtedy przy komputerach i czekała na mnie albo raczej na obiad, który może wydać tylko mama...
poniedziałek, 14 listopada 2016
Rydze na zakończenie patriotycznego wypadu
Gęsina na świętego Marcina leżała już bezpiecznie w koszykach umieszczonych w bagażnikach, dzieci zostały podrzucone cioci Iwonce, która, jak oświadczył Paweł jaworzański, kocha wszystkie dzieci w ilościach wszelkich, a reszta towarzystwa wyruszyła do kolejnego lasu, w którym naszz gospodarz miał nasadzić rydzów nie do wyniesienia. Pojechaliśmy jednym samochodem. Atmosfera była coraz gorętsza.
sobota, 12 listopada 2016
Na świętego Marcina najlepsza gęsina!
Jechaliśmy powoli, kosiliśmy po drodze boczniaki i chociaż wydawało się, ze nigdy nie dojedziemy, dojechaliśmy! Paweł z Mają czekali już na nas na parkingu. Zapakowaliśmy gospodarzy do naszych wozideł (Maja z Michałkiem i Krzychem w przedziale cargo, Paweł z Kopercikami). Za przewodem gospodarza pomknęliśmy do lasu, w którym miały na nas czekać stada gęsi.
W drodze na patriotyczne grzybobranie
Wyjazd na patriotyczne grzybobranie w dniu 11 listopada zaplanowany był już dawno. Później okazało się, że z Krakowa nie pojedziemy sami,bo chęć dołączenia do nas wyraziły Koperciki. Ostrzegłam gospodarza naszego spotkania - Pawła z Jaworzna, żeby się strzegł, bo przyjedziemy wzmocnioną ekipą, z bagażnikami wypełnionymi pustymi koszykami. Nie przejął się tym zbytnio, stwierdzając, że w Jaworznie grzybów nigdy nie brakuje, więc z pustymi koszykami lasów na pewno nie opuścimy.
Ruszyliśmy zatem o poranku, przemieszczając się bocznymi drogami, gdyż miałam jeszcze w zanadrzu chytry plan - na trasie znajdują się pniaki, na których w ubiegłym roku, wiosna, widziałam resztki skapciałych boczniaków. Dobrze sobie to miejsce zapamiętałam i byłam niemal pewna, ze one tam będą. Zanim wyjechaliśmy, ostrzegłam Anię, żeby w tamtym rejonie była czujna i nie zdziwiła się, jeśli będziemy gwałtownie hamować na poboczu.:)
czwartek, 10 listopada 2016
Znowu nadszedł ten czas...
W naszym menażeryjnym domu czas pisania listów do Mikołaja nadszedł w tym roku bardzo wcześnie - od połowy października głównym tematem, poruszanym kilkakrotnie w ciągu dnia jest kwestia mikołajowo - prezentowa. Krzyś jakoś po wstępnym szaleństwie, odpuścił i skupił się na oczekiwaniu na urodziny, które wypadają wcześniej niż wizyta świętego. Michałek natomiast szaleje, kombinując coraz bardziej, co chwilami jest, delikatnie rzecz ujmując, irytujące.
Wiara dziecinna moich chłopaków nie padła jeszcze, choć koledzy podjęli już próby rozświetlenia mroków dziecięcej naiwności. Michaś pewnego dnia, podczas powrotu ze szkoły, zapytał czy to prawda, że Mikołaja nie ma, a prezenty dają dzieciom rodzice. Bo Jasiek tak mówił. Moment zastanowienia, spojrzenie na buzię Krzysia, który tez nadstawił uszy, spojrzenie w oczy Michałka, z których wyzierała prośba: "Powiedz, że to nieprawda, że Jasiek kłamie!" I co zrobiłam? Utwierdziłam chłopaków w przekonaniu, że ten Mikołaj jednak jest, że prezenty przynosi, a Jasiek pewnie narozrabiał i rodzice dali mu upominek, żeby mu nie było przykro... Ile jeszcze ta wiara przetrwa? Rok? Dwa? Czas szybko mija. Dzieci dorośleją, ale dobrze, że mimo całej swej powagi potrafią wierzyć w cuda.
wtorek, 8 listopada 2016
Osiedlowe grzybki z ostatnich dni
Wracam powolutku do świata żywych po wczorajszym ataku wirusów żołądkowych. W piątek Krzychu przyniósł ze szkoły pakiet chorobowy i zapewnił rodzinne atrakcje popołudniowe. W sobotę pod wieczór był już całkiem świeżutki, ale osłabiony. Z tego powodu, do którego którego dołożył się niedzielny deszcz, mieliśmy bezgrzybowy weekend - zostaliśmy do południa w domu, żeby dzieciaki miały siłę na udział w imprezie urodzinowej u koleżanki.
Miałam piękne plany na początek tygodnia, w których znalazło się miejsce na wypad do lasu. Tymczasem w poniedziałek zostałam powalona przez paskudne mikroby, które dopadły również Michałka - kiedy dogorywałam pod kołderką po kolejnej wizycie w toalecie, postawił mnie na nogi telefon ze szkoły - Michaś też się rozłożył. Dzisiaj już nam trochę lepiej, ale żal tyłek ściska, bo za oknem piękne słońce, a my z Michałkiem siedzimy w domu i walczymy z choróbskiem.:(
Żeby tak jednak całkiem bezgrzybowo nie było, pozbierałam parę ciekawych grzybków, jakie w ostatnich dniach, na przełomie października i listopada, powyrastały na naszym osiedlu.
sobota, 5 listopada 2016
Pierwszolistopadowe gąsówki
Pierwszego listopada spędzamy od lat według jednego schematu. W tym roku spacer na groby został wzbogacony o pozyskane po drodze grzybki. Tych do oglądania było znacznie więcej. Dodatkową motywacją do przetrzepania lasku w drodze na cmentarz była informacja od koleżanki, ze w tymże lasku spotkała okratki australijskie. Było to pierwsze doniesienie o pojawieniu się tego gatunku w Krakowie, jakie do mnie dotarło. Miałam nadzieję na odszukanie tego wędrującego grzyba. Dostałam w miarę dokładne namiary, więc wiedziałam, gdzie szukać. Jednak okratki były tam widziane miesiąc wcześniej, więc nie miałam żadnej pewności, czy jeszcze cokolwiek z nich zostało. Ale powód do wpadnięcia w krzaczory był doskonały.
czwartek, 3 listopada 2016
Nadrzewne cudaki
Chodząc w ostatnia niedzielę po Puszczy Niepołomickiej, oprócz grzybów, które trafiły do koszyka, złapałam też parę ciekawych nadrzewniaków na kartę. Niektóre z nich można byłoby zjeść, ale pozostały sobie w lesie. Zobaczcie, co ciekawego widzieliśmy z Krzychem.
środa, 2 listopada 2016
Hubertusowa pogoń za lisem
Dobrnęliśmy do kulminacyjnego punktu w czasie stajennego hubertusa, czyli symbolicznego zakończenia sezonu jeździeckiego. Oczywiście koni nie odstawia się do wiosny do garażu - sezon na jazdę trwa cały rok, podobnie jak sezon na grzyby. Nazwa tego jeździeckiego święta pochodzi od św. Huberta, patrona jeźdźców i myśliwych. Podczas hubertusa jeden jeździec, z przyczepioną do ramienia kitą ucieka, a pozostali go gonią. Jak nakazuje tradycja, ten kto złapie kitę, powinien za rok być lisem i uciekać.
Tegoroczny hubertus zaczął się od trudności w znalezieniu chętnego do ucieczki - dziewczyna, która dorwała mnie w ubiegłym roku, sprzedała konia i w grę wchodziła jedynie jej ucieczka na własnych nogach. Żeby zatem nie było pogoni za lisem bez lisa, po raz kolejny podjęłam się uciekania. Żeby było ciekawiej i łatwiej, przyszyłam sobie dwie lisie kity. Jak się później okazało, było to posunięcie wręcz genialne.;)
wtorek, 1 listopada 2016
Ostatnie kotlety?
Plany na niedzielę wzięły w łeb w wyniku Michałkowej choroby. Tak się składa kolejny już rok, Michaś choruje akurat wtedy, kiedy jest hubertus. Ponieważ sobotę spędził mimo przeziębienia na świeżym powietrzu, nie chciałam go następnego dnia brać na całodniowy wypad do lasu, chociaż perspektywa była kusząca - mieliśmy zaproszenie na gąskowe i rydzowe miejscówki kolegi Pawła z Jaworzna. Nie ukrywam, że trochę się miotałam w myślach między zdrowiem dziecka, a pazerniaczymi żądzami. W efekcie tej wewnętrznej walki podjęłam decyzję, że na gąski nie jedziemy. Nie chciałam też jechać sama (Pawełek stwierdził, że moze zostać z chłopakami), bo trochę warto pobyć razem.
Stanęło na tym, że przed południem pojadę sobie z Krzysiem na czubajki do Puszczy Niepołomickiej, a reszta Menażerii sobie pochoruje; popołudnie spędzimy razem w domku.
Subskrybuj:
Posty (Atom)