Dobrnęliśmy do kulminacyjnego punktu w czasie stajennego hubertusa, czyli symbolicznego zakończenia sezonu jeździeckiego. Oczywiście koni nie odstawia się do wiosny do garażu - sezon na jazdę trwa cały rok, podobnie jak sezon na grzyby. Nazwa tego jeździeckiego święta pochodzi od św. Huberta, patrona jeźdźców i myśliwych. Podczas hubertusa jeden jeździec, z przyczepioną do ramienia kitą ucieka, a pozostali go gonią. Jak nakazuje tradycja, ten kto złapie kitę, powinien za rok być lisem i uciekać.
Tegoroczny hubertus zaczął się od trudności w znalezieniu chętnego do ucieczki - dziewczyna, która dorwała mnie w ubiegłym roku, sprzedała konia i w grę wchodziła jedynie jej ucieczka na własnych nogach. Żeby zatem nie było pogoni za lisem bez lisa, po raz kolejny podjęłam się uciekania. Żeby było ciekawiej i łatwiej, przyszyłam sobie dwie lisie kity. Jak się później okazało, było to posunięcie wręcz genialne.;)
Drugim problemem była niewielka ilość chętnych do uczestniczenia w zabawie - albo czasu brak, albo koń chory, albo szalony... Ci, którzy zdecydowali się na wyjechanie na swoich rumakach, rozpoczęli strojenie się od rana. Kolorowe malowanki pojawiły się na buziach i końskim zadzie...
Ja tam czasu na strojenie się nie miałam - tuż po zakończeniu konkursu tatarskiego, sprowadziłam z padoku Latonę, wyczyściłam ją, zmieniłam ciepłą kurtkę na lisi polar i zabrałam się za rozprężanie konia na ujeżdżalni i zwoływanie całej reszty.
Kiedy wszyscy byli gotowi, poczłapaliśmy na pole, na którym miała się odbyć gonitwa. Za czterem końmi maszerowali widzowie. Zanim ostatni maruderzy dotarli na miejsce, ja z Latoną i Julka z Ramzesem przegalopowaliśmy po polu, przygotowując się do gonitwy.
Gdy podjechałyśmy do zgromadzonych widzów, okazało się, że pozostałe dwa konie, które miały mnie ścigać, stoją sobie spokojnie wśród widowni, a siedzące na nich amazonki oświadczyły, że nie będą się gonić na takim wielkim polu, po którym hula wiatr i ogień w koniskach budzi... Myślałam, że żartują, ale to było na poważnie.
Na polu walki zostały moje dwa konie, ja i Julka. Żeby nie sprawić widzom totalnego zawodu, stwierdziłam, że w takim razie chwilę się pogonimy.
Zrobiłyśmy z Julką parę galopad, trochę zwrotów i ciasnych zakrętów. Wszystko w pobliżu widowni, żeby popatrzyli sobie z bliska, a Pawełek miał szansę zrobić jakieś fotki.
Na jednej z prostych Julka pozyskała prawa kitę. Byłam z niej dumna - doskonale wykorzystała zarówno swoje umiejętności jeździeckie, jak i moje wskazówki na temat hubertusowej jazdy.:) Dumna byłam także z moich koni, które nie lękają się niczego i można im zaufać w każdym terenie, przy różnych okolicznościach przyrody.
Na jesiennym tle Ramziatek z Julą wyglądali uroczo.:)
Została mi lewa kita. zaproponowałam dziewczynom, że mogę im jeszcze pouciekać na ujeżdżalni, gdzie konie znają każde ziarenko piasku i nie fruwają tak łatwo. Wróciliśmy na stajenne podwórko.
Podczas drugiej gonitwy Julka z Ramzesem udowodnili, że są bezkonkurencyjni. Pawełek nagrał kawałek ucieczki, więc możecie sami zobaczyć.
Już wiadomo, kto będzie uciekał w przyszłym roku.:)
Teraz już wszyscy mogli zacząć właściwą imprezę za suto zastawionym stołem. Do uczestnictwa w tej części hubertusa chętnych nie brakowało...
Niestety, obecnie wszelkie imprezy oparte na zainteresowaniach nie mają racji bytu bez zapewnienia sobie uczestników wśród znajomych. Nikomu, oprócz organizatorów, nie zależy! Jako organizator takich imprez chcę wierzyć, że może tą drogą dotrę do "potencjalnych klientów". Tylko czy o to chodzi, aby wypruwać żyły dla marnego efektu? Ręce i inne członki opadają. O tempora, o mores!
OdpowiedzUsuńA pamiętam czasy,kiedy było więcej chętnych niż możliwości uczestnictwa i wszystko robiło się poniekąd "samo".
UsuńPewnie ta gonitwa nie umywała się do tej z zeszłego roku którą obejrzałam wcześniej.Może stajnia ma za mało koni i nie ma kto galopować.Ale impreza była a ja sobie popatrzyłam na Twoje piękne konie,pozdrawiam
OdpowiedzUsuńKoni nie brakuje, tylko wśród ich właścicieli z roku na rok jakby chęci mniej.:(
UsuńPozdrawiam!