sobota, 30 czerwca 2018

Przeszkoda na drodze do naszych grzybów

grzyby 2018, grzyby w czerwcu, grzyby na Orawie, borowiki, muchomory, pieczarki
     Na 29 czerwca wyjście zaplanowane było tak, żeby solenizant Pawełek poszukał sobie grzybków w lesie, w którym ma swoje ulubione miejscówki, żeby tam też posiał i podlał sobie porządnie w zastępstwie jakiegoś Piotra, a następnie mógł się napić żętycy w bacówce. Nie ukrywam, że liczyłam na spory pozysk, bo ilość znalezisk z dnia przyjazdu nastawiała bardzo optymistycznie. Wpakowałam do bagażnika cztery koszyki, a Pawełek zaczął się śmiać z mojej pazerniaczej choroby. Krzyś mnie jednak przebił. Na balkonie został największy kosz, z którym się dość niewygodnie chodzi po lesie, ze względu na niski pałąk; używam go częściej do przewożenia różnych rzeczy samochodem niż do zbierania grzybów. A Krzychu porwał ten koszyk i oświadczył, że to w sam raz wielkość dla niego, bo przecież on tyle spokojnie nazbiera. Oznajmił przy tym, że nie będzie zbierał wszystkich grzybów, tylko wybrane gatunki - poćki (ceglastopore), prawdziwki i kurki, a jak znajdzie muchomora, to da go do mamowego koszyka. Na nic zdały się tłumaczenia, że nie uniesie takiego koszyka pełnego, że niewygodnie mu będzie chodzić. Nie pomogło nawet przypomnienie, że kiedyś już się wybrał do lasu z tym dużym koszem i nie było mu z nim lekko. Ostrzegłam, że nikt poza Krzysiem tego koszyka nosił nie będzie. Tym się też nie zraził. Machnęłam ręką i pomogłam mu ten wielki kosz wpakować do samochodu. Pojechaliśmy.

piątek, 29 czerwca 2018

Od pierwszego dnia grzybowa robota

grzyby 2018, grzyby w czerwcu, grzyby na Orawie, borowiki, koźlarze, pieprzniki
     Przyjechałam na wakacje i od razu musiałam się zabrać do grzybowej roboty. Takiej pięknej końcówki czerwca na Orawie nie pamiętam. Całą noc padało i wiało.  Rankiem deszcz trochę przystopował i tylko siąpiło. Posprawdzaliśmy jeszcze prognozy pogody, według których miało się powoli rozpogadzać, spakowaliśmy resztę bagaży i wyjechaliśmy na dwa samochody (ja z Michałkiem i Krzysiem zostajemy w Lipnicy, a Pawełek w poniedziałek musi wrócić do pracy) zaraz po siódmej. Dojechaliśmy sprawnie na miejsce, na szybko rozpakowałam tylko prowiant, kuchenne akcesoria i rzeczy łazienkowe. Reszta klamotów została rozstawiona po kątach, czekając na lepszy moment do dalszego rozpakowywania. Zabraliśmy koszyki i otuleni drobną mżawką pomaszerowaliśmy do lasu.

wtorek, 26 czerwca 2018

Po ulewie na granicy

wakacje 2018, grzyby 2018,grzyby na Orawie
     Jedliśmy lipnicki obiad, a za oknem wylewały się na ziemię hektolitry wody. Obiadek szybko znalazł się w brzuszkach, a deszcz nie ustawał. Zaczęłam się mocno zastanawiać nad moim samotnym wyjściem do granicznego lasu - bardzo, bardzo chciałam iść, ale nie bardzo miałam ochotę na moknięcie... Pawełek zaczął mnie przekonywać, ze mamy już duży pozysk z Babiej i spokojnie moge sobie darować wyjście po kolejne grzyby. Ale to przecież nie tylko o grzyby chodzi w takim samotnym spacerze do dawno nie odwiedzanego lasu. Zaczęło się przejaśniać, a po chwili czarne chmury zniknęły. Szybciutko się zebrałam i ruszyłam w stronę lasu. Z podwórka widziałam, że łąka za rzeczką jest wykoszona, więc wydarłam na skróty. Nie pomyślałam, że zanim dojdę do wykoszonej trawy, będę zmuszona pokonać zarośla nad strumieniem. Zanim je przeszłam, byłam zupełnie mokra od dołu do pasa. Stwierdziłam, że szybko wyschnę, bo rozpogodziło się zupełnie i powiewał całkiem przyjemny wietrzyk.

poniedziałek, 25 czerwca 2018

Wspaniały wstęp do wakacji

wakacje 2018, grzyby 2018, grzyby w czerwcu, grzyby na Orawie, borowiki
    To była jednodniowa inwentaryzacja zasobów w orawskich lasach, ale już od najbliższego czwartku będziemy stacjonować w Lipnicy i okoliczne lasy będą nasze.:) Zapakowaliśmy cały bagażnik wakacyjnych klamotów i najpierw podjechaliśmy do naszych gospodarzy, żeby wypakować pudła z pustymi słoikami, kufry z zabawkami i trochę ubrań. Odmówiliśmy nawet wypicia kawy, żeby jak najszybciej zacząć penetrację lasu. Zanim dojechaliśmy pod Babią, Pawełek ogłosił dzieciom, że jeżeli znajdą po 10 prawdziwków, dostaną duże lody. Michaś zawył zrozpaczony, że mu się nie uda, a Krzyś zaczął wydawać bojowe okrzyki i gotów był wyskoczyć z jadącego auta, byle szybciej zacząć pozysk.

sobota, 23 czerwca 2018

Kolejny rok szkolny za nami

Zakończnie roku szkolnego 2017/2018
     To chyba jeden z najprzyjemniejszych dni w ciągu roku szkolnego - jego koniec. Michał i Krzyś już od co najmniej miesiąca tęsknili za wakacyjną wolnością, więc dzień rozdania świadectw był oznaczony na kalendarzu i Krzyś co jakiś czas robił wyliczenia ile jeszcze zostało. Ja też odliczałam. Marzył mi się taki tydzień, kiedy nie trzeba będzie rano poganiać chłopaków do wyjścia, wozić do szkoły i na wszystkie inne zajęcia i treningi. Jak to z czasem bywa, szybko dobiegł do wyczekiwanego dnia i trzeba było założyć odświętne stroje i jechać ten ostatni raz do szkoły. Rok 2018 jest u nas rokiem zmian - po raz pierwszy od jedenastu lat nie zabiorę koni na wakacje w Lipnicy, a po wakacjach chłopcy zmienią szkołę. Tak, że ten dzień był w szkole taki naprawdę ostatni.

czwartek, 21 czerwca 2018

Ramzes - koń na wcześniejszej emeryturze

     Odsuwałam ten temat od dłuższego czasu, bo jakoś tak, ze względów emocjonalnych, trudno mi się z nim zmierzyć zarówno w realu, jak i tu, wirtualnie. Na emeryturę Ramzes przeszedł właściwie już w ubiegłym roku jesienią, ale jeszcze przez parę miesięcy liczyłam po cichu na jakiś nagły i niespodziewany zwrot w leczeniu, ozdrowienie, cud. Nic z tych moich "liczeń" nie nastąpiło, więc pora przepracować temat choroby Ramzesa również tu, na blogu. Bo przecież Ramziatek jest członkiem Menażerii, członkiem rodziny i nie chcę go pomijać, bo przecież jest, żyje i oby żył sobie na swojej końskiej emeryturce jeszcze jak najdłużej.

poniedziałek, 18 czerwca 2018

Cudowny dzień w Orawce

grzyby 2018, grzyby w czerwcu, grzyby na Orawie, pieprzniki, borowiki, muchomory, śluzowce, borówki, czarne jagody
     O niedzielnym wyjeździe do lasu marzyłam przez cały tydzień spędzany z chorymi dzieciakami w domu. Na weekend mieli już przyzwolenie na wychodzenie, więc wydawało się, że nic nie może nam stanąć na przeszkodzie. Tymczasem ja już w czwartek zaczęłam się czuć fatalnie. Zrzuciłam to na zmęczenie spowodowane zajmowaniem się cierpiącymi, płaczącymi i pojękującymi dzieciakami. W piątek, kiedy chłopcy czuli się już doskonale i rozrabiali jak najzdrowsze dzieci pod słońcem, ja działałam na zwolnionych obrotach, a wieczorem zauważyłam na rękach pierwsze krostki. O nie! Przecież a chorobę bostońską chorują dzieci, a dorosłych dopada sporadycznie! Zapewniali mnie o tym lekarka, pani farmaceutka w aptece i internet! Postanowiłam sobie, że choćby nie wiem co, to i tak do lasu pojedziemy. Pawełek nie mógł mi stanąć na drodze, bo jeszcze przez ten weekend żeglował po Mazurach, a ja się przez telefon nie przyznałam, że mnie chłopcy zarazili bostonką. Wiedziałam, że gdyby się dowiedział, przekonywałby mnie, żebym leżała w domu, a nie łaziła po lesie. Wiadomo, że i tak zrobiłabym po swojemu, ale po co mieliśmy się wzajemnie stresować przedstawianiem swoich, tym razem sprzecznych, racji.:) Jak zaplanowałam tak zrobiłam. Celem był las ciągnący się od Podwilka do Orawki. Na polskiej Orawie oczywiście.

środa, 13 czerwca 2018

Czerwcowe chorowanie

choroba, dzieci w czasie choroby, choroba bostońska
     To wręcz niewiarygodne! Połowa czerwca, pogoda jak w środku lata, a my chorujemy. To znaczy Michał i Krzyś chorują, a ja mam nadzieję, że mnie ominie. Wystarczy, że jestem uziemiona z chłopakami w domu. Zaczęło się od Krzysiowego bólu gardła, którym się zupełnie nie przejęłam, stwierdzając, że pewnie po lodach zjedzonych w upalny dzień coś tam drapie. Zwłaszcza, ze gardło wyglądało modelowe - zero zaczerwienień czy powiększonych migdałków. Byłam przekonana, że noc z niedzieli na poniedziałek w zupełności wystarczy, żeby Krzysia uleczyć. Tak się jednak nie stało. Poranek upłynął pod hasłem płaczu z powodu bólu gardła i dalszego braku jakichkolwiek innych objawów chorobowych; gardełko dalej wyglądało na zupełnie zdrowe. Najbardziej niepokojące było to, że Krzyś odmówił zjedzenia czegokolwiek. Odwieźliśmy Michałka do szkoły i zajęliśmy się chorowaniem. Krzyś chorował polegując od czasu do czasu, ale pomiędzy tymi chwilami słabości, biegał, skakał i dopytywał, kiedy WRESZCIE pojedziemy po Michałka. 

    W szkole dowiedziałam się, że u jednego z kolegów Krzysia lekarz stwierdził szkarlatynę. Pamiętam tę chorobę z czasu mojego dzieciństwa - ja nie chorowałam, ale mój brat bardzo ciężko przechodził tę chorobę. Przez głowę przemknęła mi myśl, że może Krzysia też dopadła szkarlatyna, tylko jeszcze nie zdążyła się rozwinąć ze wszystkimi objawami. Wróciliśmy do domu, obejrzałam w necie zdjęcia osób chorych na szkarlatynę, poczytałam o objawach, oglądnęłam jeszcze raz Krzysia i doszłam do wniosku, że na razie nic nie wskazuje na tę chorobę - gardło nie jest czerwone, nie ma gorączki ani wysypki. Tylko ten ból gardła, nie wiadomo skąd i od czego...

wtorek, 12 czerwca 2018

Niedziela w poziomkowym królestwie

Susza, leśne poziomki, wycieczka do Mostów
      Michałek i Krzyś uwielbiają leśne poziomki i zawsze im tych poziomek mało. Chciałam im zrobić niespodziankę i zabrać do lasu, w którym przed laty widziałam hektary porośnięte poziomkowymi krzaczkami. Obiecałam im już tydzień wcześniej, że zrobimy taką wyprawę, na której najedzą się leśnych smakołyków tak, że będą mieli dość. Ten las jest ponad sto kilometrów od Krakowa, w miejscowości Mosty, koło Chęcin w województwie świętokrzyskim . Nie byłam w nim od kilka lat i nie wiedziałam, co zastaniemy na miejscu. Liczyłam jednak na to, że poziomki będą, a ponadto miałam nadzieję, że urosły w nim również jakieś grzybki. Pamiętam, że zbierałam tam równocześnie z poziomkami kureczki, maślaki, borowiki usiatkowane, a czasem trafiał się również borowik sosnowy. Pamiętałam też, że zawsze było tam sporo komarów, więc spakowałam do plecaka odstraszające je smarowidło.

     Po perypetiach samochodowych zakończonych sukcesem, czyli odebraniem auta od pana blacharza w sobotę wieczorem, przygotowywaliśmy się na niedzielny wyjazd. Rano Krzyś oświadczył, że boli go gardło. Pooglądałam - nic nie było widać, ale zaaplikowałam mu tabletki do ssania i zabrałam zapas na wyjazd. Ruszyliśmy przed siódmą, bo chłopakom bardzo spieszyło się do poziomek i zrobili pobudkę zaraz po piątej.

niedziela, 10 czerwca 2018

Eksperyment łańcuchowy

Konkurs Eksperyment Łańcuchowy, uj
     Na eksperyment łańcuchowy natknęliśmy się przypadkiem, w wyniku szeregu nieprzewidzianych i nieplanowanych zdarzeń. Takiego przypadku Michałek nie pominąłby za żadne skarby świata, więc wracając ze spaceru wpadliśmy w sam środek eksperymentu. 

     "Ujoty" mamy parę kroków od naszego bloku, a o imprezie poczytałam dopiero po fakcie bytności na niej. Okazuje się, ze organizowana była nie po raz pierwszy. Zadaniem uczestników wieku przedszkolnym i szkolnym było skonstruowanie urządzenia mającego przetransportować metalową kulkę z wykorzystaniem jak największej ilości zjawisk fizycznych. Oczywiście machiny zostały zbudowane wcześniej, zgłoszone do konkursu i pokazu, a następnie zaprezentowane. Urządzenia były oceniane przez jury, a zwycięzcy mieli otrzymać nagrody. Tego oceniania i nagradzania nie widzieliśmy, ale kilka urządzeń udało nam się obejrzeć. Ponadto studenci przygotowali dla dzieci i dorosłych szereg ciekawych doświadczeń połączonych z zabawą.

sobota, 9 czerwca 2018

Sobota inna niż zwykle

Zakrzówek, kąpielisko na Zakrzówku
      Muszę się na początku trochę pożalić. Na sobotę zostaliśmy uziemieni bez samochodu. To cała długa historia, jak do tego doszło. Pawełek od poniedziałku buja się po mazurskich jeziorach na męskim rejsie. Ponieważ już długo przed wyjazdem wiedziałam, że pojedzie na Mazury z kolegami, nie swoim samochodem, umówiłam się z panem blacharzem na łatanie w moim Robalu dziur wygryzionych przez robaki-rdzaki. Miałam mieć przecież przez dwa tygodnie nieograniczony dostęp do Pawełkowego Doblowoza! Zaraz w poniedziałek odstawiłam moje auto do warsztatu i przesiadłam się do większej bryki. Ledwie wyjechałam z garażu, zaczęło się coś tłuc przy lewym kole. I z każdym przejechanym kilometrem tłukło się coraz bardziej. Oczywiście poinformowałam Pawełka telefonicznie, że jego samochód się rozpada. Informacja została skwitowana stwierdzeniem, ze Dorotka potrafi zepsuć wszystko, nawet taki dobry samochód.;) A z Doblowozem było coraz gorzej. Umówiłam go na wizytę u mechanika na przyszły tydzień i odprawiałam czary, żeby zdołał jeszcze do piątku wozić dzieci do i ze szkoły, a w sobotę zapewnił transport do stajni. Jeździłam coraz wolniej. W piątek wracaliśmy ze szkoły z prędkością 30 na godzinę. I cudem doturlaliśmy się do garażu, gdzie trzasnęło, huknęło i z koła wysypała się garść spalonych śrubek. Były tak nagrzane, że oparzyłam rękę przy próbie wyzbierania ich. Od razu stwierdziłam, że do koni w sobotę jechać się nie da. Teraz mam tylko cichą nadzieję, że odbiorę dziś wieczorem, zgodnie z umową, moje auto zwane Robalem, a Doblowoza jakoś dostarczę we wtorek do warsztatu.  No ale przecież nie będę siedzieć ze zwieszoną smętnie głową i biadolić nad moim losem, na który się uwzięły wszelkie nieprzyjemne okoliczności. Trzeba iść na spacer! Nie ma czym jechać, to można powędrować tam, gdzie się bez trudu dojdzie na własnych odnóżach.:)

środa, 6 czerwca 2018

Odkrycie w Bosutowskim Lesie i kąpiel w deszczu

konie, jazda konna, jazda konna w terenie
    We wtorek miało się zrobić chłodniej, więc zarezerwowałam sobie przedpołudnie dla koni, mając nadzieję, że uda się z nimi popracować w nieco przyjaźniejszej temperaturze niż ostatnio. Tymczasem wtorkowy poranek wstał słoneczny i upalny, jak wszystkie poprzednie od dłuższego czasu. Bezchmurne niebo nie dawało zbytniej nadziei na ochłodę. Zawiozłam chłopaków do szkoły i pojechałam do stajni. Zanim tam dotarłam, upał jeszcze wzrósł, było bezwietrznie i parno.

poniedziałek, 4 czerwca 2018

Pierwsze kureczki 2018

grzyby 2018, grzyby w czerwcu, borowiki ceglastopore, pieprzniki jadalne, śluzowce, gołąbki, muchomory czerwieniejące, muchomory twardawe
     Sobotnie popołudnie upłynęło pod znakiem burz krążących wokół Krakowa. Zrezygnowałam nawet z wycieczki rowerowej z Michałkiem i Krzysiem, bo na horyzoncie rozgrywał się spektakularny pokaz błyskawic z podkładem groźnego pomrukiwania. W efekcie do nas żadna burza nie dotarła, ale trochę popadało. Woda natychmiast parowała i niedzielny poranek wstał osnuty mgłami, w których znowu mruczały burze. Pawełek sprawdził w necie, gdzie one są i okazało się, ze dokładnie okrążają Kraków. Na podstawie mapki burzowej wyliczałam, nad którymi lasami najprawdopodobniej pada, czyli, gdzie warto będzie pojechać za tydzień lub dwa. Na tę niedzielę natomiast wybór padł na las w Sobiesękach koło Skały. Jak Krzyś usłyszał, gdzie jedziemy, natychmiast zapytał, czy ktoś już w tym roku znalazł siedzunia sosnowego, bo doskonale pamięta, po jakie grzyby się do tego lasu jeździ.:) Kiedy odpowiedziałam, że jeszcze nikomu się nie udało znaleźć tego gatunku, postanowił, że będzie pierwszy. Delikatnie starałam się mu uświadomić, że to jeszcze nie pora na siedzunie, ale i tak nie pozbawiłam go nadziei na bycie pierwszym. Ja liczyłam raczej na gołąbki modrożółte i wyborne oraz muchomory czerwieniejące. Ich występowanie wydawało się zdecydowanie realniejsze.

    Pawełek nie mógł z nami jechać, bo tyrał ciężko przez trzy dni tego długiego weekendu, żeby móc w poniedziałek z czystym sumieniem wyruszyć na mazurską wyprawę żeglarską. Spakowałam więc tylko dzieciaki i pojechaliśmy. Po drodze w kilku miejscach było widać efekty nawałnic, które tamtędy przeszły - ziemia z pól naniesiona na drogę, połamane gałęzie. Nad lasem, do którego dojechaliśmy, ulewne deszcze nie przeszły. Było tylko delikatnie pomoczone, ale i tak, po ostatnich upałach, chodzenie po wilgotnym lesie, było wielką przyjemnością.

piątek, 1 czerwca 2018

Dniówka w Energylandii

Energylandia, Dzień Dziecka w Energylandii
     Świętowanie Dnie Dziecka rozpoczęliśmy przed czasem wycieczką do Energylandii. Chłopcy nasłuchali się od kolegów opowieści o tym magicznym miejscu, więc na wiadomość o wyjeździe do Zatora natychmiast nie mogli się doczekać, a w czwartek obudzili się przed piątą. Trzeba było ich rano zająć, bo park rozrywki otwierają dopiero o dziesiątej, a z Krakowa daleko nie mamy. Na wyjazd wybrałam czwartek, bo według moich kalkulacji, w tym dniu powinno być mniej chętnych na korzystanie z atrakcji niż w kolejne dni długiego weekendu, zwłaszcza, że na pierwszego, drugiego i trzeciego czerwca planowane były dodatkowe atrakcje z okazji wiadomego święta.

    Wyjechaliśmy półtorej godziny przed otwarciem Energylandii, żeby przejechać przez okoliczne wioski zanim zaczną się w nich procesje blokujące drogi. Ten manewr powiódł nam się doskonale, bo tylko w jednej miejscowości trafiliśmy na sam początek blokady, którą udało się sprawnie wyminąć. Na parkingu zameldowaliśmy się dwadzieścia minut przed otwarciem, ale wcale nie byliśmy pierwsi. Na parkingu stało już kilkaset samochodów...