Na 29 czerwca wyjście zaplanowane było tak, żeby solenizant Pawełek poszukał sobie grzybków w lesie, w którym ma swoje ulubione miejscówki, żeby tam też posiał i podlał sobie porządnie w zastępstwie jakiegoś Piotra, a następnie mógł się napić żętycy w bacówce. Nie ukrywam, że liczyłam na spory pozysk, bo ilość znalezisk z dnia przyjazdu nastawiała bardzo optymistycznie. Wpakowałam do bagażnika cztery koszyki, a Pawełek zaczął się śmiać z mojej pazerniaczej choroby. Krzyś mnie jednak przebił. Na balkonie został największy kosz, z którym się dość niewygodnie chodzi po lesie, ze względu na niski pałąk; używam go częściej do przewożenia różnych rzeczy samochodem niż do zbierania grzybów. A Krzychu porwał ten koszyk i oświadczył, że to w sam raz wielkość dla niego, bo przecież on tyle spokojnie nazbiera. Oznajmił przy tym, że nie będzie zbierał wszystkich grzybów, tylko wybrane gatunki - poćki (ceglastopore), prawdziwki i kurki, a jak znajdzie muchomora, to da go do mamowego koszyka. Na nic zdały się tłumaczenia, że nie uniesie takiego koszyka pełnego, że niewygodnie mu będzie chodzić. Nie pomogło nawet przypomnienie, że kiedyś już się wybrał do lasu z tym dużym koszem i nie było mu z nim lekko. Ostrzegłam, że nikt poza Krzysiem tego koszyka nosił nie będzie. Tym się też nie zraził. Machnęłam ręką i pomogłam mu ten wielki kosz wpakować do samochodu. Pojechaliśmy.
Jedziemy sobie jak zwykle drogą do bacówki, żeby z niej odbić w prawo i dotrzeć do lasu "za bacówką". Skręcamy, a tu szlaban! Najprawdziwszy, profesjonalny szlaban. Wysiadłam z samochodu, żeby namacalnie sprawdzić, czy to nie fatamorgana. Niestety, szlaban, jak żywy. A jeździłam tą drogą od 2006 roku, kiedy to został odkryty zabacówkowy las. Nawet mały parking tam jest, a my nie byliśmy jedynymi grzybiarzami, którzy tam przyjeżdżali. Te lasy wokół bacówki, to nie są Lasy Państwowe, tylko prywatne. Prowadzi przez nie trasa rowerowa, a miejscowi jeździli tamtędy od zawsze. A tu taka niespodzianka. Trzeba było szybko dostosować plan do zaistniałej sytuacji. Porzuciliśmy więc samochód przy drodze do bacówki, Krzyś wziął swój koszyk i wypadł do lasu, a cała reszta szykowała się nieco spokojniej. Do zaplanowanego lasu postanowiliśmy dojść na piechotę trasą, którą ja często pokonuje samotnie idąc z zabacówkowego lasu do bacówki (chłopcy podjeżdżali autem.
W lasku przed bacówką znaleźliśmy tylko trzy muchomory czerwieniejące, ale za to na pastwiskach rosło sporo młodziutkich i świeżutkich pieczarek. Michaś bardzo się ucieszył, bo wybitnie lubi ten gatunek grzybów. Większość owocników pieczarkowych była zajęta przez robale, ale udało się wybrać trochę czystych grzybków. Ponieważ musieliśmy przejść obok bacówki, wstąpiliśmy na kubełek żętycy, umawiając się na dłuższą wizytę po grzybobraniu.
Idąc w kierunku zaplanowanego lasu, wpadliśmy na chwilę na słowackie grzyby. Zagranica nie była dla nas zbyt szczodra - dała tylko kilka ceglasi.
Dalej musieliśmy powędrować szlakiem granicznym. Wzdłuż granicy można czasem nakosić kań, ale tym razem nie było żadnej. Zbieraliśmy za to poziomki, a Krzysiowi coraz bardziej ciążył jego wielki koszyk, do którego włożył pięć znalezionych dotychczas borowików ceglastoporych. Może powinnam być konsekwentnie zła, oschła i bezwzględna i zmusić go do noszenia tego kosza przez cały spacer, ale mi się go żal zrobiło. Schowaliśmy koszyk w lesie, żeby spokojnie poczekał aż będziemy wracać. Krzyś był wolny - miał dwie nogi do biegania i dwie ręce do zbierania.:)
Dotarliśmy do właściwych miejscówek. Było na nich skromniej niż przewidywałam, ale coś tam rosło. Znalazło się kilka wyrośniętych szlachetniaków, a młodzieży było zdecydowanie mniej niż w lesie, w którym pazerniaczyliśmy dzień wcześniej.
Z borowikami ceglastoporymi też było na odwrót - rosło sporo młodych, a starszych owocników prawie nie było. Takie różnice w zestawach gatunkowych i wiekowych w różnych lasach bardzo mnie cieszą, bo wtedy zawsze w jakimś miejscu będzie można czegoś nazbierać - w jednym lesie dany gatunek będzie na etapie zejściowym, w drugim będzie startował.
W czasie spaceru pogoda zmieniała się nieustannie - trochę świeciło słońce, trochę padał deszcz, a nad Babią nawet zagrzmiało kilka razy. W sumie idealna pogoda dla grzybów, które coraz liczniej zasiedlają las. Pięknorogi rozrastają się coraz większymi kępkami, a miejscami wyrastają już muchomory czerwone.
Zbierając grzybki zeszliśmy dość mocno w dół. W pewnym momencie trzeba było zarządzić odwrót i zacząć się wspinać pod górę, żeby ponownie dojść do granicy, zabrać schowany koszyk i zameldować się na bacówce. Szłam pod górę niosąc prawie pełny koszyk i trzymając Michałka za rękę. Za nami maszerował Pawełek, a Krzyś zamykał pochód i zbierał grzyby, które my przegapiliśmy. Jest niesamowity. To znajdowanie grzybów, które zostały niezauważone przez innych, sprawia Krzychowi niebywałą radość i satysfakcję. Kiedy przez chwilę bardzo się staraliśmy, żeby nie dać kolejnej plamy i nie zostawić żadnego ceglasia dla Krzysia, nie był zachwycony. Wybiegł do przodu zostawiając nas za sobą. W pewnym momencie, z odległości widzę, że padł na ziemię i leży. Płaczu nie słychać, więc idę spokojnie. Podchodzimy, a Krzyś leży. Widzę szelmowski uśmieszek, więc już wiem, że coś kombinuje. Ciekawe tylko co. Mijamy leżącego Krzysia, a kiedy minęliśmy go kilka kroków, zerwał się z okrzykiem - "Znowu przepuściliście!" I wyrwał borowika, którego zasłonił własnym ciałem, żebyśmy go nie widzieli i ominęli. Usmiałam się z Krzychowego fortelu strasznie.
Doszliśmy do granicy. W trawie wypatrzyłam stadko twardzioszków przydrożnych. Bardzo rzadko je spotykam, a w przeciągu kilkuletnich spotkań z tym gatunkiem, mogę stwierdzić, że coraz rzadziej. A chciałabym choć raz nazbierać ich tyle, żeby zrobić sosik z samych twardzioszków i przypomnieć sobie wspaniały smak dzieciństwa.
Szliśmy powoli, bo chłopcy ciągle coś obserwowali - Michał mrowiska i mrówki, a Krzychu wszelkie żywe, które się w trawach skrywa.
Po grzybobraniu żętyca i oscypki smakowały wybitnie.
Nazbieraliśmy w tym dniu dwa, prawie pełne koszyki średniej wielkości. Po przyjechaniu na podwórko zajęłam się karmieniem chłopaków, a zaraz później obróbką grzybów. I z tej szybkości nie zrobiłam nawet zdjęcia całości zbiorów. Musicie więc dzisiaj wyobrazić sobie jak te koszyki wyglądały.:)
No i pięknie! Gratuluję zbiorów i składam serdeczne życzenia imieninowe panu Pawełkowi. Nasze lasy nieco się nawodniły i pokazują się kurki (w ilościach kolekcjonerskich- kilka sztuk). Może pomału coś ruszy. Pozdrawiam- Ewa.
OdpowiedzUsuńja tez gratuluję i bardzo lubię te Wasze wycieczki i ich opisy aby tak dalej pozdr...dla chlopaków
UsuńDziękujemy za życzenia i pozdrowienia! Jak już się pokazały pierwsze kurki, to powinno byc z górki.:) U nas jakoś przystopowało. Zrobiło się zimno i dzisiaj grzybków było już zdecydowanie mniej. Pozdrawiam serdecznie!
Usuń