Do Puszczy Niepołomickiej wybierałam się już tydzień wcześniej, ale wtedy padały u nas ulewne deszcze podtapiające okoliczne miejscowości i pomijając już perspektywę totalnego przemoknięcia, to nie miałam pewności czy uda mi się dojechać na miejsce, bo część lokalnych dróg została zamknięta z powodu zalania. Tym samym wypad został przełożony na obecny tydzień. I co? W dzień, który sobie zadysponowałam na wyjazd, od rana padało. Szczerze mówiąc, zaczęłam się łamać, bo tyle razy przemokłam w poprzednim tygodniu, że nie miałam pewności, czy chcę znowu doświadczyć tej przyjemności. Wtedy do akcji wkroczył Pawełek, który stwierdził, że skoro miałam plan, to nie powinnam z niego rezygnować z byle powodu. Tak więc pojechałam w strugach deszczu do lasu.
piątek, 31 maja 2019
środa, 29 maja 2019
Pustynne grzyby 2019
Tradycyjnie już pierwsze nasze maślaki zwyczajne i koźlarze babki pochodzą z Pustyni Błędowskiej. W tym roku do zestawu pierwszych dołączyły kureczki i nie mam nic przeciw, żeby w tym pakiecie pozostały już na zawsze.:)
Nastawienie przed wyprawą na pustynię było bardzo, bardzo pozytywne, bo przez cały tydzień poprzedzający wyjazd padało i lało na zmianę podtapiając podkrakowskie miejscowości i zalewając spacerowe tereny nad Wisłą w mieście. A wiadomo, że piasek szybko schnie, ale i szybko namaka, a jak już namoknie, to natychmiast pojawiają się na nim stada grzybów. To moje pozytywne nastawienie zaowocowało zabraniem koszyka, jak go Pawełek określił - jak na ziemniaki z pola.:)
wtorek, 28 maja 2019
Zdobywcy pustyni
Doroczna majowa wyprawa na Pustynię Błędowską została zrealizowana. Kiedy powiedziałam chłopakom, że w niedzielę pojedziemy właśnie tam, nastąpiła eksplozja radości. Krzyś natychmiast przystąpił do przygotowań - wyjął z szuflady plecak i oświadczył, że będzie w nim nosił wodę, żeby się nie wysuszyć nadmiernie na pustyni oraz buty, żeby biegać boso po piasku. Zaraz też upewnił się, że będzie mógł chodzić boso, biegać, tarzać się i skakać z bunkra. Po potwierdzeniu, ze wszystko to będzie dozwolone, przygotował plecak dla Michałka, aby starszy brat też mógł doświadczyć tych wszystkich przyjemności i nie umrzeć z pragnienia. Przy tym poinformował Michała, że przecież nie będzie nosił jego wody i butów. Ogólnie radość z planowanej wycieczki była ogromna.
Mnie osobiście mniej zależało na piasku, a więcej na grzybkach rosnących w lasach wokół pustyni. Po deszczach powinny były wysypać się maślaki i koźlarze. Dzień przed wyjazdem, w sobotę po południu, musiałam się zmierzyć z nie lada pokusą - Paweł z Jaworzna kusił przyjazdem do swoich lasów, które oprócz maślaków miały w ofercie szereg ciekawych wynalazków grzybowych. Aż mi coś w środku zapiszczało na taką perspektywę, ale natychmiast na drugiej szali wagi pojawił się smutek Miśka i Krzyśka. Już wiecie, co przeważyło... Jak zwykle dzieci okazały się ważniejsze.
niedziela, 26 maja 2019
Drugie podejście do ceglasi w Lesie Bronaczowa
W sobotę rano zapytałam Krzycha, do którego lasu pojedziemy po południu - czy do Lasku Wolskiego pod Kopiec Piłsudskiego na uszaki, czy do Lasu Bronaczowa na borowiki ceglastopore. Krzyś bez najmniejszego zawahania odpowiedział, że na borowiki. Zapytałam go więc, czy jest pewien, że będą. Z pewnością w głosie zapewnił, że będą i to dużo. Pawełek od razu stwierdził, ze nic nie będzie i on na takie grzybobranie nie jedzie, bo woli sobie zrobić przygotowania do wyjazdu na Mazury. Wybór Krzysia nie do końca mnie przekonywał i osobiście wolałabym iść po pewne uszaki do Lasku Wolskiego. Ale skoro dałam wybór, to nie było wyjścia, trzeba się było dostosować do wyboru grzybiarza Krzysia.
Po przedpołudniu spędzonym z konikami i zjedzeniu obiadu raz jeszcze zapytałam Krzysia, czy jest pewien wskazanego przez siebie kierunku poszukiwań. Zarzekał się, ze tak, że będzie dużo, a on znajdzie pierwszego i najwięcej też będzie jego udziałem.
czwartek, 23 maja 2019
Pierwsze borowiki ceglastopore 2019
Po smardzówkach, smardzach, żółciakach i majowych uszakach u Menażerii też w końcu przyszedł czas na pierwsze tegoroczne borowiki. Pojechaliśmy na nie na pewniaka, do lasu, w którym znajomi widzieli malutkie ceglasie i dali nam cynk. Jadąc tam byliśmy pewni, że napełnimy przynajmniej jeden koszyk. Jak to jednak w życiu bywa, coś poszło nie tak - koszyka napełnić się nie udało, ale te pierwsze zostały zaliczone.
poniedziałek, 20 maja 2019
Majowy pozysk z Lasku Wolskiego
Sobotnie przedpołudnie bez koni. Tak nietypowo tym razem. Pawełek poszedł pracować, a ja z chłopakami na kolejny turniej piłkarski. Krzyś kopał piłę, a ja z Michałkiem najpierw pisaliśmy wypracowanie, a później zrobiliśmy sobie trening na tak zwanej siłowni zewnętrznej. Pogoda była wyśmienita - nie padało i nie grzało za mocno. Tym razem drużyna Krzysia wypadła zdecydowanie lepiej niż tydzień wcześniej, więc nie trzeba było włączać trybu pocieszania. Turniej się skończył, przyjechaliśmy do domku, nakarmiłam chłopaków i po obiedzie pojechaliśmy do Lasku Wolskiego.Na dalsze eskapady było już za późno, więc podjechaliśmy tam,gdzie mamy przysłowiowy rzut beretem.
sobota, 18 maja 2019
Dmuchawce, grzyby i krążące burze
W piątek pojechaliśmy na Krzysiowy trening piłkarski na rowerach. Co prawda zapowiadane były burze, ale stwierdziliśmy, ze najwyżej zmokniemy, a to przecież nie pierwszy i na pewno nie ostatni raz. Gdyby ta nasza jazda poszła gładko i sprawnie, tyle tytułem wstępu by wystarczyły, jednak z Michałkiem i Krzysiem bardzo często tak idealnie nie idzie. Będzie więc nieco dłużej. Na znanej trasie wypuszczam chłopaków przed siebie, bo wolę ich widzieć jadąc za nimi niż ciągle odwracać się do tyłu, żeby sprawdzić, czy jeszcze tam są. Jedzie zatem pierwszy Krzyś, za nim w odległości kilku metrów Michaś. Widzę z daleka, ze przed nimi, na ścieżce rowerowej gołębie urządziły sobie spotkanie towarzyskie i wcale nie mają ochoty ustąpić pierwszeństwa rowerzystom. Te krakowskie gołębie są tak pewne siebie, że nawet przed nadjeżdżającym samochodem nie zawsze uciekają. a co dopiero przed małym rowerem. Krzysiek się przestraszył i zahamował przed gołębiami, a Michał, jak to Michał - nie zorientował się, ze poprzedzający go pojazd stoi i z pełnego rozpędu wjechał w rower brata. Był taki huk, ze nawet gołębie się ewakuowały. A po huku ryk. Zatrzymałam się przy nich i musiałam zastąpić wszystkie służby spod 112. Najpierw udrożniłam przejazd odstawiając rower Miśka blokujący obydwa pasy ścieżki rowerowej, później oceniłam stan poszkodowanych - byli przytomni, Krzyś płakał, a Michał pyskował. Trzeba było wystawić mandat, ale winowajca nie przyjął go, twierdząc, jak zwykle, że to nie jego wina. Aż strach się bać, jak kiedyś Michałek zasiądzie za kierownicą samochodu i będzie nadal tak rozkojarzony, jak obecnie. Stan pojazdów był niestety gorszy niż kierowców. Krzysiek ma rozwalony tylny hamulec, a Michał obity i pokrzywiony widelec. Oczywiście sprawca nie miał OC, więc znowu pewnie ja będę musiała ponieść dodatkowe koszty. Po tym zdarzeniu resztę trasy udało się już przebyć bez niespodziewanych zdarzeń.
wtorek, 14 maja 2019
Ciąg niedzielnych porażek
Nawet ruliki łzy krwawe wylewały, kiedy to widziały.;) A miało być tak pięknie! Plan ustalony dwa tygodnie wcześniej zakładał, że będziemy kosić borowiki ceglastopore w lesie, w którym rok temu pierwsze ceglasie były już w czasie majówki. Mieliśmy sprawdzone informacje, że one tam już są i czekają na nas. A tu bach! W piątkowe przedpołudnie dostałam sms-a od Krzysiowego trenera, ze w niedzielę o dziesiątej mają turniej... Zaklęłam szpetnie i w pierwszym odruchu miałam ogromną pokusę, żeby Krzysiowi nic o turnieju nie mówić i realizować plan. Oczywiście natychmiast z tym pomysłem zaczęły mnie zżerać wyrzuty sumienia, że te mecze dla dziecka są ważne, ważniejsze od moich grzybów, a ja powinnam go wspierać w realizacji jego pasji, a nie zatajać informacje o rozgrywkach, o których i tak by się dowiedział na poniedziałkowym treningu. W efekcie wewnętrznej walki między poczuciem obowiązku, a chęcią pazerniactwa, odpisałam trenerowi, ze Krzychu będzie na turnieju.
Pawełek wziął na bary towarzyszenie Krzysiowi na turnieju, więc teoretycznie mogłam jechać z Michałkiem na grzyby, ale brakowałoby mi reszty rodziny, więc wymyśliłam nowy plan. Kiedy oni pojechali na mecze, ja polatałam na odkurzaczu i pojeździłam na mopie, gotując równocześnie obiad. Później miało być szybkie karmienie i popołudniowy wypad do pobliskiego Lasu Bronaczowa, w którym też borowiki ceglastopore być powinny.
sobota, 11 maja 2019
Żółciaki i szczaw, czyli kolejny wiosenny pozysk
Po powrocie z majówki rzuciliśmy się jak szaleni w wir codzienności. Michaś i Krzyś musieli nadrobić w szkole tych kilka dni wyrwanych z paszczy systemu edukacyjnego, a do tego doszła im cała seria sprawdzianów i kartkówek, o których nie mieli bladego pojęcia z powodu przedłużonego pobytu w Lipnicy. Biedne dzieci! Krzysia dodatkowo czeka za dwa morderczy test trzecioklasisty... Chłopcy stwierdzili, ze już lepiej było uganiać się po lasach za smardzami i innymi dziwolągami grzybowymi niż wykonywać ciężką pracę ucznia. Zwłaszcza Krzysiowi brakuje dawki lasu. Kiedy zatem nadarzyła się okazja na szybciutki wypad na Zakrzówek, bardzo się ucieszył. Michaś poszedł na swoje zajęcia komputerowe, a my z Krzychem na rowery.
środa, 8 maja 2019
Wodnicha marcowa w Polsce
Wodnicha marcowa to królowa tegorocznej grzybowej majówki na Orawie. Wiadomo, że każdy znaleziony grzybek cieszy ogromnie, ale ten jest wyjątkowy. Do niedawna sądzono, że ten gatunek w ogóle w Polsce nie występuje. Dopiero dwa lata temu zostało odkryte pierwsze stanowisko wodnichy marcowej w naszym kraju, na Babiej Górze. A przecież to moje rejony łowieckie! Muszę przyznać, że trochę zazdrościłam odkrywcom, ale zazdrość moja nie była zawistna, tylko mobilizująca. Zaczęłam poszukiwać własnej wodnichy na Orawie. To było jedno z moich grzybowych marzeń. Spełniło się w tym roku.:)
poniedziałek, 6 maja 2019
Jeszcze parę kadrów z orawskiej majówki
Orawska majówka smardzowa 2019 przeszła już do historii. Oprócz znalezionych grzybków i super towarzystwa zapamiętamy z niej również pogodowy roller coaster. Zaczęliśmy majówkowanie trzydziestostopniowym upałem i pełnym słońcem 26 kwietnia, w piątek, a zakończyliśmy zerową temperaturą i opadami śniegu 5 maja, w niedzielę. Między tymi ekstremalnymi dniami też było jak na huśtawce - jeden dzień ze słońcem i bez deszczu na zmianę z dwoma dniami chłodniejszymi i deszczowymi. Opady były bardzo, bardzo potrzebne, bo ziemia na Orawie wyschła tak samo jak w innych częściach kraju, więc się cieszyłam z deszczu, chociaż wszyscy wokół psioczyli na pogodę albo wręcz mówili, ze jej nie ma.:) Sporo mi jeszcze kadrów majówkowych zostało, więc można powspominać.:)
piątek, 3 maja 2019
Gdy przybyli smardzownicy
Pierwszego maja, kiedy cała Menażeria szukała kolejnych smardzów i innych grzybowych atrakcji w słowackich dolinkach, do naszej lipnickiej miejscówki kwaterunkowej przybywali kolejni smardzownicy. Kiedy wróciliśmy z grzybobrania, ekipa śląsko-mazowiecka już przebierała nogami, żeby ruszyć do lasu. Niewiele brakowało, a wypruliby na poszukiwania beze mnie! Po powitaniu nieco ich przystopowałam, bo jeszcze chciałam nakarmić chłopaków. Na szczęście obiad ugotowałam rano i trzeba go było tylko podgrzać. Nie zdążyłam nawet złapać oddechu i ruszyłam z gośćmi w las. Z zapowiedzianych gości brakowało tylko ekipy z Buska Zdroju, ale wiedziałam, ze akurat tym smardzownikom zaraz po przyjeździe na pewno nie będzie się chciało iść na poszukiwania.
środa, 1 maja 2019
Zamykamy kwiecień poszukiwaniami w deszczu
Kwiecień pożegnał nas cudowną, deszczową, progrzybową pogoda. Plan był piękny! Na mapie znaleźliśmy nową smardzową dolinkę w głębi Słowacji. Tam mieliśmy nakosić tak, ze normalnie wszystkie koszyki powędrowały do bagażnika. Na mapie wyglądało to naprawdę pięknie i niezwykle obiecująco. W przypadku odkrywania nowych miejsc mamy zazwyczaj również plan B, zakładający porażkę w wariancie pierwszego wyboru. Kiedy jednak ruszaliśmy, nikt żadnej porażki nie brał pod uwagę.
Subskrybuj:
Posty (Atom)