Wodnicha marcowa to królowa tegorocznej grzybowej majówki na Orawie. Wiadomo, że każdy znaleziony grzybek cieszy ogromnie, ale ten jest wyjątkowy. Do niedawna sądzono, że ten gatunek w ogóle w Polsce nie występuje. Dopiero dwa lata temu zostało odkryte pierwsze stanowisko wodnichy marcowej w naszym kraju, na Babiej Górze. A przecież to moje rejony łowieckie! Muszę przyznać, że trochę zazdrościłam odkrywcom, ale zazdrość moja nie była zawistna, tylko mobilizująca. Zaczęłam poszukiwać własnej wodnichy na Orawie. To było jedno z moich grzybowych marzeń. Spełniło się w tym roku.:)
Las do poszukiwań wytypowałam już dwa lata temu. To jeden z moich ulubionych lasów na Orawie. Według mnie wodnicha marcowa powinna wyrosnąć właśnie tam. Paru znajomych pytało, dlaczego nie szukam jej na zboczach babiej Góry, skoro tam już została znaleziona i szanse są większe. Tłumaczyłam, że wodnichy z babiogórskiego lasu nie byłyby tak całkiem moje. Wolałam poszukać w zupełnie innym miejscu.
Zobaczcie, w jakim lesie wyrosły wodnichy marcowe. To same jodły. W pobliżu nie było ani jednego drzewa liściastego. Podłoże bez krzaczorów, takie z rodzaju "widać borowika z kilometra". Stok o łagodnym nachyleniu w stronę wschodzącego słońca.
Z kwatery wyruszyliśmy w trójkę - Paweł, Robert i ja. Nie szliśmy tylko i wyłącznie do tego lasu, tylko kręciliśmy się po wielu innych miejscach. Po czterech godzinach wędrówki stanęliśmy na skraju lasu, w którym mieliśmy szukać wodnichy.Weszliśmy w las. Szliśmy w kilkumetrowych odstępach równolegle do siebie - w środku Paweł, po jego lewej Robert, ja po prawej. Co prawda typowałam miejsca nieco wyżej położone, ale wcale nie musiałam wchodzić zbyt wysoko, żeby zobaczyć ją przed sobą. Nie miałam żadnych wątpliwości, że to właśnie wodnicha marcowa. Jak rzadko kiedy krzyczę w lesie, tak tym razem nie wytrzymałam i zaczęłam wrzeszczeć: Jest! Jest! Jest!" Paweł i Robert dopiero po chwili podeszli, bo myśleli, ze prędzej borowika ceglastoporego udało mi się wytropić.
I nastąpił ten moment, w którym emocje sięgają zenitu i przez chwilę czujesz się jak król świata, ktoś, kto dokonał prawie niemożliwego. Normalnie euforia!
Nie można jednak w tym stanie pozostawać w nieskończoność.:) Przystąpiliśmy do działania - Robert wyjął z plecaka wodę, Paweł przygotował modelki do sesji foto i filmu. Zaczęliśmy robić zdjęcia i rozglądać się dookoła.
Robiąc zdjęcia myślałam sobie, że za chwilę znajdziemy kolejne gniazda wodnichy marcowej, że również Paweł i Robert znajdą swoje wodnichy. Jawiło mi się w głowie, ze skoro ja, tu i teraz weszłam tak na wprost na taką dorodną kępę, to w pobliżu MUSI ich być zdecydowanie więcej.
Po zrobieniu zdjęć i nagraniu filmu zaczęliśmy skrupulatnie przeczesywać kolejne metry terenu. I nic. Ani śladu kolejnej wodnichy, choćby jednej. Już wtedy, podczas tego szukania, pomyślałam sobie, ze miałam naprawdę ogromne szczęście, że wybrałam właśnie tę trasę, którą wybrałam, że trafiłam na te, być może jedyne w tym lesie owocniki. To tak jak trafiona szóstka w Lotto. Po prostu cud.
Powiedziałam też chłopakom, że nie ukrywam, że gdyby to któryś z nich trafił na te wodnichy, a nie ja, to byłoby mi trochę przykro. Zgodnie przyznali, że mnie się to znalezisko należało jak psu buda, ale wiem, że oni też o tym grzybku marzyli. Na koniec były ostatnie fotki i przykrycie grzybków, żeby przypadkiem komuś nie rzuciły się w oczy. Co prawda było mało prawdopodobne, że ktokolwiek będzie się pałętał po lesie o tej porze roku, ale zawsze lepiej się zabezpieczyć na każdą ewentualność, nawet tą nieprawdopodobną.
Po dwóch dniach poszliśmy ponownie odwiedzić naszą wodnichę marcową. Tym razem w nieco zmienionym składzie - oprócz Pawła i mnie był z nami Krzychu, nasza tajna broń, mająca w zamierzeniu odkryć kolejne miejsca z wodnichą. Pawełek podwiózł nas trochę polną droga, a dalej trzeba było iść z buta.
Krzyś pierwsze zadanie wykonał perfekcyjnie. Udzieliliśmy mu wskazówek na temat pozostawionych tajnych znaków mających ułatwić odszukanie grzybków oraz sposobu ich ukrycia przed światem. Krzychu bezbłędnie trafił w punkt i z namaszczeniem oglądał gatunek, którego nigdy wcześniej nie widział.
Tym razem byliśmy przygotowani do oznaczenia dokładnych danych miejscówki. Ja miałam pożyczonego od Pawełka dżipsa, a Paweł zainstalował w telefonie aplikację umożliwiającą określenie wysokości terenu. Obydwa urządzenia były zgodne, więc z czystym sumieniem mogę napisać, że stanowisko znajduje się na wysokości 724 metrów nad poziomem morza. Myślę, że to dobra wskazówka dla poszukiwaczy, bo akurat ten gatunek potrzebuje do wzrostu specjalnej wysokości.
A teraz słów parę o wodnisze marcowej. Opieram się wyłącznie na własnej obserwacji. Grzybki rosły w kępie składającej się z pięciu dorosłych owocników i trzech maluszków przytwierdzonych do trzonów tych dorosłych osobników. Największy owocnik miał średnicę 15 centymetrów, a brzegi jego kapelusza były promieniście popękane.
Młodsze sztuki miały brzeg kapelusza zawinięty jeszcze do dołu, a te większe wywinęły się już do góry. Kolor określiłabym jako stalowoszary, według mnie zbliżony najbardziej do koloru boczniaków ostrygowatych. Kiedy kapelusze były mokre, skórka na nich błyszczała i była śliska, ale zdecydowanie nie śluzowata. W stanie suchym kapelutki są matowe i gładkie.
Blaszki ułożone w szerokich odstępach i delikatnie schodzące na trzon. U młodszych sztuk (tych z kapeluszami zawiniętymi jeszcze ku dołowi) blaszki były niemal białe, a u tych najbardziej wyrośniętych ciemniejsze, wpadające w odcień szarości.
Trzony sa bardzo masywne, twarde. U młodszych owocników prawie białe, w takim samym kolorze jak blaszki, a u starszych szarzeją. Nie są gładkie, tylko takie kosmkowato - łuseczkowate.
Ponieważ porównywałam swoje spostrzeżenia z dostępnymi opisami, zwróciłam uwage na jeden szczegół. W opisach jest podane, ze trzony zwężają się ku dołowi, natomiast u wszystkich owocników, jakie rosły w znalezionej kępce tej cechy nie było. Powiedziałabym raczej, że było wręcz odwrotnie - u podstawy trzony były grubsze.
Ja robiłam zdjęcia, a Paweł nagrywał. Krzyś, w nabożnym skupieniu, słuchał wszystkiego, co Paweł mówił do kamery. Uzyskanie tak długiej ciszy u Krzysia wydaje się czasem niemożliwe, a tym razem udało mu się milczeć w czasie całego nagrania.
Jeden owocnik został przekrojony, aby przeprowadzić dalsze badania. Obwąchaliśmy go bardzo dokładnie. Wodnicha jest praktycznie bezwonna. Jedynie w podstawie trzonu daje się wyczuć delikatną woń. Ale juz w jej określeniu pojawił się szereg rozbieżności. Dla Pawła zapach był podobny do niczego, Krzyś stwierdził, że pachnie jak płyn u pani dentystki (taki do fluoryzacji), a mnie zapach kojarzył się z ciepłą i wilgotną ziemią.
Miąższ jest biały, zwarty i nie przebarwia się po przekrojeniu.
Na koniec życzę wszystkim poszukiwaczom grzybowych marzeń, aby znaleźli to, czego szukają, a sobie spotkania wodnichy marcowej również w przyszłym roku.
Tak pięknie to wszystko opisałaś że aż łezkę miałam w oku. Tak bardzo się cieszę że spełniło się Twoje Marzenięe. Kurcze że ty wytypowałaś ten las i ona tam była. I to jedne jedyne stanowisko. Bardzo Doroto Ci gratuluję i cieszę się wraz z Tobą
OdpowiedzUsuńDziękuję Ewuniu! Teraz trzeba sobie wyznaczyć nowy grzybowy cel.:) Pozdrawiam z zachmurzonego Krakowa!
UsuńWodnicha zjawiskowa. Piękna. I nie ma to jak wyznaczyć sobie nieprawdopodobny cel. Naukowo i doświadczeniem w minimalnym stopniu uprawdopodobnić jego realizację, a następnie... bum! mamy to :)))
OdpowiedzUsuńGratki!!
seBapiwko
Strasznie takie odkrycia cieszą.:) Teraz muszę sobie wymyślić kolejny cel grzybowych poszukiwań.:) Pozdrawiam ze słonecznego dzisiaj Krakowa!
Usuń