Po powrocie z majówki rzuciliśmy się jak szaleni w wir codzienności. Michaś i Krzyś musieli nadrobić w szkole tych kilka dni wyrwanych z paszczy systemu edukacyjnego, a do tego doszła im cała seria sprawdzianów i kartkówek, o których nie mieli bladego pojęcia z powodu przedłużonego pobytu w Lipnicy. Biedne dzieci! Krzysia dodatkowo czeka za dwa morderczy test trzecioklasisty... Chłopcy stwierdzili, ze już lepiej było uganiać się po lasach za smardzami i innymi dziwolągami grzybowymi niż wykonywać ciężką pracę ucznia. Zwłaszcza Krzysiowi brakuje dawki lasu. Kiedy zatem nadarzyła się okazja na szybciutki wypad na Zakrzówek, bardzo się ucieszył. Michaś poszedł na swoje zajęcia komputerowe, a my z Krzychem na rowery.
Trochę padało, a nawet wyglądało na to, że za chwilę będzie padać mocniej, ale jak jest plan, to się go realizuje niezależnie od okoliczności zewnętrznych. Najpierw sprawdziliśmy miejscówkę mitrówek półwolnych. One w tym miejscu pojawiają się dość późno i zazwyczaj dopiero po powrocie z majówki znajdujemy wyrośnięte owocniki, a czasem tylko ich pozostałości. W tym roku chyba w ogóle się nie pojawiły, bo ani śladu po nich nie było. Pojechaliśmy dalej.
W czasie przejazdu przez lasek, w którym miejscami rosną żółciaki siarkowe, doznałam iluminacji! Wiedziałam, ze jeszcze po coś miałam w maju tutaj przyjść. A teraz już wiedziałam po co.:) Poinformowałam Krzysia, że będziemy zbierać szczaw, bo o nim właśnie kiedyś pamiętałam, a później zapomniałam. Krzyś się ucieszył, bo pazerniactwo ma we krwi. Przezornie zapytał, czy mam na tyle siatek, żeby zebrać zarówno żółciaki jak i szczaw. Zapewniłam go, że spokojnie damy rade, bo oprócz dwóch siatek, możemy zapełnić jeszcze sakwy rowerowe i plecak.:)
Rozglądaliśmy się za żółciakiem. W jednym znanym miejscu był. To stary, na wpół martwy już dąb,który ma nawet tabliczkę z informacją, że jest pomnikiem przyrody. Regularnie, co dwa lata, wyrasta na nim żółciak. A my go regularnie ratujemy, zbierając grzybka. W ubiegłym roku żółciaka nie było, a teraz znowu wyrósł. Z jednej strony pnia był młodziutki i mięciutki, z drugiej, odrobinę starszy i okrutnie pokąsany przez pazerne ślimaki.
Ten młodzieniaszek mógłby sobie jeszcze zostać do podrośnięcia, gdyby nie zagrożenie ze strony stada wygłodzonych ślimaków, które juz zaczęły go podjadać. Zebraliśmy wszystko, co nadawało się do zebrania i podjechaliśmy na szczawiową łąkę. Rozlało się na dobre. Byłam gotowa odpuścić to zbieranie szczawiu, ale Krzychu ani myślał o rezygnacji z pozysku. Upewniał się tylko, czy zrobię do zupy szczawiowej jego ulubione grzanki.;)
Napełniliśmy szczawiowymi liśćmi całą wielką siatkę i pojechaliśmy już w stronę domku. Liczyłam na jakiegoś żółciaka jeszcze, ale trafiły się tylko żagwie łuskowate. Zdecydowanie nie przepadam za tym gatunkiem, więc regularnie darowuję mu życie i samotną śmierć w lesie. Zrobiliśmy tylko szybkie foto i pognaliśmy do domu, bo solidnie nas już przemoczyło. Po drodze rzuciłam jeszcze okiem na miejscówkę dzwonkówki tarczowatej, ale nie dostrzegłam ani jednego grzybka.
Żółciakowe mieleńce wyparowały z talerza w mgnieniu oka. Ze szczawiu są zrobione zapasy na kilka porcji zupy. No i oczywiście od piątku objadamy się szczawiówką z grzankami.:) Krzyś najchętniej jadłby to danie na śniadanie, obiad i kolację.
Szczaw był w maju zbierany w naszej rodzinie.Pierwsza zupa szczawiowa zawsze była na 1 maja,z jajeczkiem gotowanym.Do tego schabowy z kością no bo jak święto było.I co roku to samo.I zawsze tyle szczawiu zbieraliśmy że był zapas na cała zimę. Każdy lubił taką zupę.A co to za Krzysiowe grzanki? Piękne te żółciaki,kolor przepiękny.Ja jeszcze nie widziałam wiosennego świata i nie poczułam jak wiosną pachnie.Pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńZupa szczawiowa w maju jest najpyszniejsza.:) A Krzysiowe grzanki robię tak: Kroję kromki chleba na kosteczki o wymiarach max 1,5 cm, wrzucam je na blaszkę z piekarnika i na parę dni wystawiam na szafę, żeby chleb się podsuszył. Jak już jest czerstwy, rozpuszczam na patelni masło i wrzucam te chlebowe kwadraciki. Podpiekają się powoli na malutkim ogniu. Na patelnię dosypuję suszony, sproszkowany czosnek albo jakieś zioła.Tak z pół godziny opiekam te grzanki i Krzyś może się objadać.:)Pozdrawiam majowo!
UsuńNie tylko Krzyś lubi te grzanki. Ja też. Micha smacznych grzanek, pozostawiona na stole wieczorem znika do rana. To jest lepsze od czipsów. :)
OdpowiedzUsuńPaweł zwany Pawełkiem
No nie jest to trudne do wykonania więc i ja spróbuję zrobić,pozdrawiam Pawełku
UsuńSmacznego. Podpatrzyłem i też zrobię.
OdpowiedzUsuńSuper! Smacznego!
Usuń