Po jednym dniu spędzonym w mieście mogę stwierdzić, że upał lipnicki to pestka w porównaniu z upałem krakowskim. Nagrzane mury emitują żar nieustannie w dzień i w nocy. I mimo tego gorąca, suszy i wszystkich przeciwności losu, właśnie tu, w mieście, zobaczyłam więcej grzybów w jeden dzień niż przez ostatnie dwa tygodnie na Orawie. Poczytajcie więcej o naszych odkryciach.
poniedziałek, 31 sierpnia 2015
W dzień odjazdu
I nadszedł w końcu ten dzień, dzień
powrotu do domu. Poranek, co wprawiło mnie w niemałe zdumienie, był
zamglony, jak mówi Krzychu - na prawdziwo zamglony. Pierwszy taki
mleczny w tym roku. Skąd wilgoć na niego została pozyskana, trudno
dociec, bo susza wszędzie straszliwa.
Wypuściłam więc konie, żeby ostatki wysuszonych traw lipnickich
poskubały i wzięłam się za sprzątanie i pakowanie. Menażeria dwunożna na
szczęście jeszcze chrapała i nie oferowała swojej pomocy.
sobota, 29 sierpnia 2015
Przemknęło
Wszystko się kiedyś kończy... Tylko dlaczego tak szybko??? Wydaje się, że wczoraj pakowałam się na wyjazd, przewoziłam menażerię, witałam się z lasami i łąkami, a tu już pora zbierać się do odjazdu. Dwa miesiące wakacji zleciały jak z bicza strzelił. Michałek i Krzyś czekają już z utęsknieniem na NOWE. Obydwaj chcą już zobaczyć jak będzie w nowej szkole i w nowej zerówce. Oni są jeszcze w wieku, kiedy chce się, żeby czas biegł szybciej, żeby być starszym, większym, poważniejszym, mniej zależnym od mamy i taty. Ja już z tego etapu wyrosłam...
czwartek, 27 sierpnia 2015
Totalne szaleństwo na koniec wakacji
Wakacje się kończą, ja i moja menażeria za parę dni opuścimy lipnicki domek wraz z przyległościami i pojedziemy do Krakowa. Zaprzyjaźnione z nami lipnickie miłośniczki koni - Karolina, Sylwia i Kasia przyszły pożegnać się z moimi kopytnymi. Po morderczym treningu i nakarmieniu koni marchewkami, postanowiły jakoś jeszcze uczcić zakończenie letniej laby. Dołączyła do nich Asia - córka naszych gospodarzy, która okazała się prowodyrką kolejnych zdarzeń.
Po dopieszczeniu Michałka i Krzycha w czasie zabawy na trampolinie, dziewczyny postanowiły wrzucić Kasię do basenu. Doprowadziły ją na miejsce z zawiązanymi oczami i bach - do wody! Najbardziej śmiechem zanosili się moi chłopcy...
środa, 26 sierpnia 2015
Do trzech razy sztuka
Już dawno obiecałam Michałkowi i Krzysiowi, że dojdziemy na szczyt wysokiej górki leżącej po słowackiej stronie byłej granicy i będziemy podziwiać widoki rozciągające się w dwie strony. Pierwszą próbę zdobycia wzniesienia podjęliśmy w lipcu, ale wtedy jeszcze od czasu do czasu na Orawie pojawiał się deszcz i to on właśnie udaremnił nasze pierwsze podejście. Później nastały upały i odsuwaliśmy termin wyprawy z dnia na dzień. A tu już ostatni tydzień naszych wakacji i chłopcy zaczęli napierać, żeby nasz plan wreszcie zrealizować.
Od ponad dwóch tygodni w spacerach towarzyszy nam tylko Żółty (Feliks został kontuzjowany w starciu z osą i przez dłuższy czas nie będzie można go siodłać), więc chłopcy wiedzieli, ze sporą część długiej trasy będą musieli pokonać na własnych, a nie końskich nogach. Mimo tego utrudnienia, byli zdecydowani na podjęcie wyzwania.
wtorek, 25 sierpnia 2015
Kucykowe igraszki padokowe
Poranek, bladziutki świt gdzieś za lasem na Grapie dopiero się zastanawia czy ogłosić nowy dzień już teraz, czy dopiero za chwilę. Idę ku mojej czworonożnej menażerii, podczas gdy pozostli jej członkowie jeszcze brodzą głęboko po nieznanych przestrzeniach krainy Chrapu - chrapu.
Lubię ten moment, kiedy zaciera się granica między nocą i dniem, lubię pierwsze poranne gdakanie kur i ciche rżenie witające mnie "za chałupą". Nie ma już upałów, więc nie muszę się aż tak spieszyć z porannym wypuszczaniem na pastwisko. Ramzes i Latona chrupią spokojnie owies, a ja zabieram na wybieg kucory i mogę oglądać spektakl oświecony dość kiepsko pierwszymi promykami słońca. Zapraszam Was dzisiaj do kucykowego teatru.
poniedziałek, 24 sierpnia 2015
Niedziela z ciocią Anią
Kiedy przyjeżdża do nas ciocia Ania, dzieci mają cudowną właściwość - znikają. Potrafią przez cały dzień rozkoszować się towarzystwem naszego gościa, a starzy mają wolne i są potrzebni właściwie dopiero wieczorem i nocą, kiedy trzeba przytulać się do czegoś żywego w mamowym łóżku.
Ania przyjechała w sobotę, późnym wieczorem, kiedy chłopcy już pochrapywali. Pierwsze pytanie po przebudzeniu dotyczyło oczywiście cioci - czy dojechała, czy przyjdzie, czy pójdzie z nami na spacer.... Wkrótce Ania, gotowa do wyruszenia w trasę stanęła w drzwiach, co dla Michałka i Krzycha było dobrą motywacją do szybkiego dokończenia śniadania.
niedziela, 23 sierpnia 2015
Sobota w Wypasionej Dolinie
W sobotę, zamiast udać się do lasu na kolejne bezowocne poszukiwania grzybów, których nie ma, pojechaliśmy do Zubrzycy, gdzie znajduje się parki linowy Wypasiona Dolina. Oprócz lin do spindrania jest tam również kilka innych atrakcji. Michaś i Krzychu nie ominęli żadnej z nich. Zobaczcie jak się bawili.:)
piątek, 21 sierpnia 2015
Mała Lipnica bogactwem nie zachwyca
Podczas jednej z ubiegłotygodniowych burz, która naszą, Wielką Lipnicę ominęła, miałam nieodparte wrażenie, że cała woda zgromadzona w czarnych chmurach, wylała się nad lasem w sąsiedniej Lipnicy Małej. Oczami wyobraźni widziałam już te borowiki, koźlarze i podgrzybki stojące wzdłuż drogi, którą ja wolnym przemierzać będę krokiem, co chwilkę się schylając i koszyk dobrem leśnym napełniając...
Wyobraźnia, wiadomo, wielka rzecz i tak potrafi człowieka przykręcić, że mu się wydaje, że niewiele potrzeba, aby jawą się stała. Odczekawszy zatem kilka dni, uzbrojeni w koszyk (ponieważ mimo wszystko jestem realistką, nie wzięłam dwóch) i scyzoryki, pojechaliśmy na łowy do Małej Lipnicy.
czwartek, 20 sierpnia 2015
Konno przez wysuszoną Orawę
Dzisiaj będzie ciąg dalszy moich zachwytów nad wspaniałością orawskich terenów do jazdy na koniach oraz kolejnych utyskiwań na suszę, która wypiła niemal do cna życie z roślinności, ziemi, a nawet powietrza.
W lipcu pisałam o kondycyjnych treningach terenowych, których efektem jest żelazna kondycja moich koni. Teraz bez zmęczenia pokonują wielokilometrowe trasy, a jeden dzień wolnego prowadzi do takiej kumulacji energii (mistrzynią w tym zakresie jest oczywiście szalona Latona), że wyjście na spacer zaczynałyby najchętniej od dzikiego galopu. Cieszy mnie niezmiernie takie ich doskonałe samopoczucie, które widać dobrze szczególnie w tym tygodniu, kiedy się nieco ochłodziło. Korzystam też zachłannie z ostatnich już galopad po rozległych przestrzeniach, bo niedługo trzeba będzie opuścić Orawę i zameldować się w krakowskim domku.
środa, 19 sierpnia 2015
Podwórkowe kur łapanie i ich sprawne tresowanie
Po podwórzu chodzą kury... (W oryginale u Brzechwy były kaczki, ale u nas kaczki kwaczą "za chałupą", a po całym terenie przemieszczają się kury.) Tak sobie te pierzaste łażą, grzebią, wybierają co lepsze kąski i kuszą - nie było chyba w Lipnicy dziecka, które na pewnym etapie pobytu nie zamarzyłoby o pochwyceniu takiej gdaczącej kury. Ptactwo, z ludźmi obyte, plącze się czasem pod nogami, wydziobuje okruszki na naszym balkonie, a nawet melduje się od czasu do czasu w świetlicy. Mimo to wcale nie jest łatwo taką kurę pochwycić w małe łapki. A tu jeszcze gospodarz zabrania gonienia za uciekającym ptactwem, żeby jajek nie gubiło.
Mistrzem w udanych pochwyceniach lipnickich kur jest od ubiegłego roku Krzyś, który tak potrafi podejść ptaka, że ten nie ma gdzie uciec. Potrafi też pogonić za kurą w tempie sprinterskim i capnąć ją zanim ktoś dorosły huknie, że gonić za nią nie wolno.:)
wtorek, 18 sierpnia 2015
Strumyk ostatniego ratunku
Długotrwała susza na Orawie spowodowała, że w górskich strumieniach woda nie płynie tylko się ciurczy, a w wielu gospodarstwach w okolicy już od połowy lipca brakowało wody w studniach. Do niedawna ta klęska nas nie dotyczyła - z kranu woda leciała równym strumieniem, a konie mogłam chłodzić wodą ze szlaucha kilka razy dziennie. Do rzeczki chodziliśmy się moczyć po jazdach, bardziej dla zabawy niż z konieczności.
W ubiegłym tygodniu sytuacja się jednak zmieniła - w naszej studni było coraz mniej wody, chwilami z kranu tylko kapało i zachodziła obawa, że ożywcza woda zniknie całkowicie. A upał wciąż dawał się we znaki. Chłodzenie i mycie koni wyłącznie w rzeczce, stało się koniecznością.
poniedziałek, 17 sierpnia 2015
W przedburzowym lesie
Po doświadczeniach z kilku ostatnich dni, nie nastawialiśmy się ani na sukces, ani na porażkę w poszukiwaniu grzybów. Lasy są bowiem ostatnimi czasy zupełnie nieprzewidywalne - tam, gdzie teoretycznie powinno coś więcej rosnąć, nie ma nic, a w zupełnie niespodziewanych miejscach trafiają się nad wyraz dobre zbiory.
Wybór padł na las "zabacówkowy". zwany też Lasem Pod Małpą, bo jednego z jego krańców pilnuje gigantyczny goryl - maskotka, zawieszony na drzewie. Spacer grzybowy miał być połączony oczywiście z wizytą w bacówce, gdzie kilka dni wcześniej Michaś z Krzychem uczestniczyli w produkcji oscypków.
sobota, 15 sierpnia 2015
O Pawełku, który jeździł koleją i ...
...napisał dla Was z tego jeżdżenia relację. To już drugi post w jego wykonaniu. Zapraszam do poczytania.:)
Co roku, podczas pobytu w Lipnicy, obowiązkowym punktem programu jest
przejażdżka koleją żelazną w stylu retro. Dawniej
jeździliśmy całą rodziną. Teraz chłopcy podrośli i mam pozwolenie od „Szefowej
Menażerii” aby zabrać chłopaków i jechać bez „dozoru”. W tym roku pojechała też
z nami Asia – córka naszych gospodarzy.
piątek, 14 sierpnia 2015
Tym razem las zaskoczyl nas bardzo pozytywnie
Nie miałam za bardo koncepcji, do którego uderzyć lasu, aby znaleźć cokolwiek przypominającego grzyba. Ostatnie dwa, prawie bezgrzybowe, dni sprawiły, że straciłam wiarę w istnienie takiego miejsca na Orawie, w którym czekają na mnie te na jednej nodze i z kapelutkiem na głowie.
Zapytałam chłopaków,gdzie chcą iść. Krzychu zdecydowanie postawił na Babią, stwierdzając, że tam na pewno grzybki będą. Ostatnio, kiedy tam byliśmy, zbiór był bardzo zadowalający. Pomyślałam sobie, że może Krzyś ma rację, ale sama w to za bardzo nie wierzyłam. Ruszyliśmy zatem do ataku na babiogórski las.
czwartek, 13 sierpnia 2015
Jak przetrwać upał?
Wczorajszy gorąc przeszedł sam siebie - wydawało się, że cieplej już być nie może, tymczasem słoneczko pokazało nam, że ma jeszcze większą moc i bez wahania jej użyje przeciw żyjącym stworzeniom.
Do lasu pojechaliśmy przed ósmą, żeby było chłodniej. I było. Przez pierwszy kwadrans spaceru. Później powietrze z każdą minutą stawało się bardziej gęste i lepkie, utrudniało ruchy i sprawiało, że z kolejnym krokiem mieliśmy coraz mniejszą ochotę na kontynuację poszukiwań grzybów, które niemal całkowicie odmówiły współpracy i siedziały skryte głęboko w rozgrzanej ziemi. Po półtorej godziny zarządziłam odwrót, co spotkało się z wyrazami niedowierzania ze strony Michałka i Krzysia.
środa, 12 sierpnia 2015
Szkolenie w bacówce
Staraliśmy się wyruszyć na spacer jak najwcześniej, żeby skorzystać chociaż troszeczkę z dobroczynnego chłodu nocnego. Pierwsze chwile na trasie wiodącej w cieniu drzew, wydawały się całkiem przyjemne, ale to wrażenie szybciutko zostało zabite przez palące promienie.
Szliśmy do "naszej bacówki" - kawałek podjechaliśmy samochodem, a do przejścia pozostały nam niespełna dwa kilometry po zazwyczaj grzybowym terenie. Przez chwilę myślałam nad pójściem inną trasą - wprost z domu, z kucykami, (tak jak to kiedyś uczyniliśmy),ale żal mi się zrobiło koni i siebie po trosze też. Kiedy przemierzaliśmy Marysią Polanę, utwierdziłam się w przekonaniu, że uczyniłam słusznie, jadąc samochodem, a nie konikami - grzało, oj grzało...
Po drodze wysznupiliśmy zaledwie dwa marne grzybki - podgrzybka i borowika ceglastoporego. Było im bardzo wygodnie w koszyku, w którym oprócz nich, nikt więcej się nie rozpychał. Dotarliśmy do bacówki i tam dopiero zaczęły się atrakcje.:)
wtorek, 11 sierpnia 2015
Suchotnicze borowiki
Weekend, jak zawsze, minął ekspresowo. Poniedziałkowe, poranne zamieszanie, powiększone o konieczność wyekspediowania Pawełka do Krakowa (tak naprawdę to najchętniej zostałby u nas, bo tu nieco chłodniej), opóźniło nieco wyjście do lasu. W sumie nie miało to wielkiego znaczenia, bo słońce prażyło odkąd tylko pierwsze jego promienie nieba dotknęły.
Kucyki, po dwóch dniach nic-nie-robienia aż przebierały kopytkami, żeby w końcu iść na spacer. Michał i Krzyś nieco mniejszą na to mieli ochotę, ale bez jakichkolwiek protestów wsiedli na konie i ruszyliśmy.
Zanim doszliśmy przez łąki do lasu, rozpłynęłam się prawie zupełnie i niewiele widziałam przez strużki potu zalewającego mi oczy. W dodatku musiałam hamować zapędy Żółtego, któremu najwyraźniej temperatura nie przeszkadzała i miał ochotę iść szybciej. W tak ekstremalnych warunkach zobaczyłam pierwszego wysuszonego borowika, który wyrósł na środku drogi - kapelutek spękany od upału, trzon ściśnięty skamieniałym podłożem - tak stał i czekał aż go znajdę. Siły mi w sposób cudowny po tym znalezisku wróciły i ruszyliśmy dalej.
poniedziałek, 10 sierpnia 2015
Siatkolisty i inne wspaniałości grzybowe z Babiej Góry
Sobota - kolejny dzień, kiedy z nieba leje się żar, a nawet ŻAR. Czworonożna menażeria schłodzona i zabezpieczona (na ile to możliwe) przed palącymi promieniami, ale dla dwunożnych nie ma zmiłuj się - idziemy do lasu! A las babiogórski niejednokrotnie ratował nas przed upałem, łudził skarbami, których nie było i dawał te, którym udało się w czasie suszy pojawić.
Tam też skierowaliśmy kroki swoje, aby ponownie zbadać sytuację na tym, najbardziej w okolicy grzybodajnym terenie.
sobota, 8 sierpnia 2015
Borowiki z Grapy
Przez kilka dni daliśmy Grapie odpocząć od siebie albo może my odpoczywaliśmy od wspinania się na stromizny wszechobecne w lesie porastającym zbocza naszej zadomowej górki. Ale zbyt długo odpoczywać nie można, więc o poranku osiodłałam Żółtego i Feliksa, Michaś i Krzyś zajęli wygodne pozycje bojowo - grzybkowe na grzbietach wierzchowców i ruszyliśmy na poszukiwania.
piątek, 7 sierpnia 2015
Kolejna penetracja granicznego lasu
Graniczny las odwiedzaliśmy już wielokrotnie w ciągu tych wakacji - to tu znaleźliśmy pierwsze wakacyjne grzybki, tu spotkaliśmy ciekawe zwierzaki, tędy jeździmy w dalszy teren na końskie treningi.
Tym razem był to zwykły, codzienny spacer, którego celem miało być pozyskanie grzybowych zdobyczy. Co prawda, przed każdym kolejnym wyjściem w teren zastanawiam się czy warto obarczać się koszykiem, do którego nie zawsze jest, co włożyć, ale moja pazerniacza dusza i wciąż nieśmiertelna nadzieja, nakazują zabranie sprzętu. Tym razem okazał się przydatny.
czwartek, 6 sierpnia 2015
Jeden krok bliżej spełnionych marzeń
Od dawien dawna marzy mi się, żebyśmy całą menażerią wyruszyli na wspólny spacer, na którym każdy dwunożny dosiadałby jednego kopytnego. Mam oczywiście na myśli spacer po orawskich łąkach, lasach i górach, bo w żadnym znanym mi zakątku świata nie jest w moim odczuciu tak pięknie jak tu.
Marzenia mają to do siebie, że trzeba im pomagać, by się spełniały. W niedzielne popołudnie uczyniłam kolejny krok w tym kierunku, o czym możecie poczytać dalej.
środa, 5 sierpnia 2015
Babiogórskie borowiki
Od samego rana dzień był naładowany elektrycznością, która szukała ujścia różnymi drogami. Najpierw dopadła Michałka, który, tuż po przebudzeniu, okazał się nie być najgrzeczniejszym dzieckiem. Sam się wyładował, ale zdecydowanie podniósł moje ciśnienie (a byłam już po wypitej kawie) i zarządziłam karę. Równocześnie doszłam do wniosku, ze trzeba jak najszybciej ruszyć na jakiś spokojny spacerek, żeby nagromadzoną w atmosferze energię rozładować w lesie.
wtorek, 4 sierpnia 2015
Niedzielne zmagania gigantów
W niedzielę wybraliśmy się do lasu za bacówką - jadąc polną drogą, trzeba zostawić znaną Wam już bacówkę po lewej ręce i przetelepać się po wertepach jeszcze z półtora kilometra, żeby w rzeczonym lesie się znaleźć. Kiedy zaparkowaliśmy pod przydrożnym drzewem, okazało się, że Krzysia nadal boli stopa po sobotnim użądleniu (a nie mówiłam, żeby boso po kwitnącej koniczynie nie łazić????:)), a pojękiwania niewielką przynoszą ulgę. Trzeba było wymyślić coś, dzięki czemu mój mały rycerz mógłby zapomnieć o odniesionych ranach.
poniedziałek, 3 sierpnia 2015
Kolejny etap szkolenia zaliczony!
Żółty i Feliks wraz ze swoimi jeźdźcami wciąż nabywają nowe umiejętności - kucyki i dzieci uczą się razem nowych dla siebie rzeczy i dopasowują się coraz lepiej do siebie. W ciągu miesiąca osiągnęliśmy już bardzo dużo - od wstępnego ujeżdżenia, poprzez spacerowanie po urozmaiconym terenie do samodzielnej jazdy. A oto relacja z naszych ostatnich dokonań na polu szkoleniowym.:)
niedziela, 2 sierpnia 2015
Pierwszosierpniowe grzybobranie
Zostawiłam całą moją menażerię na pastwę losu i sobotniego czasu poranno - przedpołudniowego, a sama, po wypuszczeniu koników na pastwiska, odpaliłam Doblowoza i pojechałam do Orawki na poszukiwania zaginionych tegorocznych grzybów.
Michaś i Krzyś mieli pierwszy dzień od przyjazdu do Lipnicy, kiedy nie szli zaraz po śniadaniu na spacer - taki bonus po miesięcznej, codziennej służbie leśnej. A ja mogłam chodzić po lesie bez ciągłych próśb o jedzenie, picie, chusteczki i sto tysięcy innych rzeczy. Od czasu do czasu lubię sobie z takiego luksusu skorzystać, a akurat się taka okazja na pierwszy dzień sierpniowy nadarzyła.:)
Subskrybuj:
Posty (Atom)