Graniczny las odwiedzaliśmy już wielokrotnie w ciągu tych wakacji - to tu znaleźliśmy pierwsze wakacyjne grzybki, tu spotkaliśmy ciekawe zwierzaki, tędy jeździmy w dalszy teren na końskie treningi.
Tym razem był to zwykły, codzienny spacer, którego celem miało być pozyskanie grzybowych zdobyczy. Co prawda, przed każdym kolejnym wyjściem w teren zastanawiam się czy warto obarczać się koszykiem, do którego nie zawsze jest, co włożyć, ale moja pazerniacza dusza i wciąż nieśmiertelna nadzieja, nakazują zabranie sprzętu. Tym razem okazał się przydatny.
Zaraz na początku lasu przywitały nas dwa wyrośnięte borowiki ceglastopore, które co prawda poddały się zewnętrznej konsumpcji ślimaczej, ale wewnątrz były zdrowiutkie. Takie znalezisko na wstępie wpływa bardzo korzystnie na wyostrzenie wzroku, który ze zdwojoną siłą zaczyna penetrować zarośla, mchy i ściółkę, po której się maszeruje.
Na kolejne znalezisko nie musieliśmy długo czekać. Do wypatrzonego grzybka podeszłam z dużą dozą niedowierzania - wypłowiały od słońca kapelutek pierwszego w tym roku borowika górskiego bardziej przypominał grubotrzonowca (borowika żółtoporego/grubotrzonowego), niż gatunek, którym się okazał być.
Później wytropiliśmy jeszcze około 20 poćkowych maluszków i kilkanaście nieco większych owocników, na których wyraźnie widać wpływ słońca - od gorąca aż popękały im kapelusiki, co widać na poniższym zdjęciu.
Na zakończenie grzybowych poszukiwań trafił nam się jeszcze rarytasik - parka muchomorów królewskich, które, podobnie jak borowik górski, były pierwszymi przedstawicielami swojego gatunku, jakie spotkaliśmy tego lata.
Efektem wędrówki było szczelnie przykryte grzybkami dno koszyka - jak na tegoroczne ilości, to bardzo dobry wynik. Michałek i Krzyś z dumą prezentowali nasz pozysk, ale po zdjęciu koszyk ponownie wróci do moich rąk, bo tak dobrze nie jest, żeby ktoś za mnie zbiory nosił. Przez rozgrzane prawie południowym upałem łąki wróciliśmy do domu, chwaląc się po drodze swoimi trofeami.
Podczas tego grzybobrania chłopcy przedyskutowali dogłębnie plan budowy wyrzutni dla kuleczek, czyli tym samym ustalili plan pierwszej pospacerowej zabawy. Z niecierpliwością oczekiwali końca czynności pielęgnacyjnych przy swoich koniach i jak tylko dałam sygnał, że są wolni, pognali do pokoju, gdzie natychmiast przystąpili do realizacji swoich planów. A ja mogłam się spokojnie zająć obróbką pozysku.:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz