Od dawien dawna marzy mi się, żebyśmy całą menażerią wyruszyli na wspólny spacer, na którym każdy dwunożny dosiadałby jednego kopytnego. Mam oczywiście na myśli spacer po orawskich łąkach, lasach i górach, bo w żadnym znanym mi zakątku świata nie jest w moim odczuciu tak pięknie jak tu.
Marzenia mają to do siebie, że trzeba im pomagać, by się spełniały. W niedzielne popołudnie uczyniłam kolejny krok w tym kierunku, o czym możecie poczytać dalej.
Stwierdziłam, że skoro Michałek świetnie radzi sobie z kierowaniem Feliksa na właściwą drogę, kiedy idziemy na spacer z dwoma kucykami, to trzeba spróbować, czy ta sama sztuka uda mu się za Ramzesem. Zarządziłam, że będziemy to sprawdzać.
Aby zachować maksymalną ostrożność i zapewnić Michałkowi bezpieczeństwo, ustawiłam całą kawalkadę w następującej kolejności: Pawełek na Ramzesie, Michałek na Feliksie, ja na własnych nogach, Krzyś na Żółtym, którego cały czas prowadziłam na mojej magicznej lince, sprawiającej, że kucory są wybitnie grzeczne.:)
Ramzes ma zdecydowanie dłuższe od Feliksa nogi, więc Michaś musiał chwilami poganiać swojego rumaka, aby nie zostać w tyle. To samo musiałam robić ja, żeby mieć kontrolę nad całością. W wyniku marszobiegu przeplatanego wskazówkami dla Michasia, poleceniami dla Pawełka i pocieszaniem Krzysia, że on też niedługo sam pojedzie, spłynęłam potem, który mi nawet oczy zalał, zanim dotarliśmy do ściany granicznego lasu. Dodatkowo starałam się dokumentować to doniosłe wydarzenie, co, jak widać na załączonych obrazkach, udało mi się, głównie od "dupy strony".
Pojechaliśmy, a właściwie to pojechali moi trzej chłopcy, a ja i konie musieliśmy pójść, drogą wśród niewykoszonych łąk, do lasu. Kiedy stanęliśmy w cieniu drzew, sapnęłam na Pawełka, żeby nieco hamował Ramzesa, bo ja ledwie zipię. Był nieco zdziwiony, że można się zasapać idąc pod taką górkę... No cóż... Od dawna wiadomo, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia.
Michaś z Feliksem radzili sobie całkiem nieźle - od czasu do czasu musiałam tylko nieco pogonić ich od tyłu i raz przytrzymać, kiedy mijali nas motorowi crossowcy. W lesie, na znanych ścieżkach również wszystko szło bez najmniejszych komplikacji.
Idąc lasem, dotarliśmy do granicy, gdzie Feliks stracił na chwilę z oczu swojego konia przewodnika i zdezorientowany zatrzymał się i odwrócił do mnie, szukając ratunku przed samotnością w tej ogromnej łąkowej przestrzeni.
Przyszłam z pomocą i już po chwili zjeżdżaliśmy z górki w stronę granicznej łąki, skąd miał się zacząć powrót.
Kiedy podążaliśmy już w stronę pierwszych lipnickich zabudowań, Michałkowi wysunęły się z rąk wodze i z okrzykiem: "Mamo! Straciłem sterowność!" odjechali z Feliksem w wysoką trawę. Myślałam, że uda im się samodzielnie wrócić na trasę, ale Feliks ponownie był tak zaskoczony faktem, że nagle znalazł się sam, że stanął w gęstwinie traw i rozpaczliwie zarżał z prośbą o ratunek. Cóż było robić... Poszliśmy z Żółtym z misją ratunkową. Zawrócił również Pawełek z Ramzesem i już bez żadnych niespodzianek wróciliśmy do domku.
Krzyś przez cały spacer ćwiczył na żółtym rycerskie akrobacje i dopytywał czy aby na pewno wszyscy, którzy zobaczą jego umiejętności, będą go podziwiali.:)
Zanim wszyscy w czwórkę wyruszymy na konny spacer i nie będę musiała za końmi dymać na własnych nogach, minie jeszcze sporo czasu i dużo pracy nad dziećmi i końmi mnie czeka. Dam jednak radę, bo marzeniom naprawdę trzeba pomagać, żeby się spełniały.:)
Wiem, że spełnisz swoje marzenia! Wtedy też będę "szczęśliwszym Pawełkiem"!
OdpowiedzUsuńPaweł zwany Pawełkiem
Pewnie, że spełnię. Wiesz najlepiej, że jestem uparta bardziej niż stado osłów.:)
OdpowiedzUsuń