poniedziałek, 27 grudnia 2021

I już po świętach...

 

    Od 2009 do 2020 roku święta spędzaliśmy na wyjeździe, więc zamiast robienia zakupów i szykowania jedzonka, trzeba się było spakować, a później rozpakować i chodzić na wycieczki i spacery, znajdować zimowe grzybki i korzystać z tego, co przygotowali inni. Rok obecny z założenia miał być inny, bo świąteczny czas mieliśmy zamiar spędzić w naszym własnym wiejskim domku, który miał być gotowy pod koniec grudnia. Te plany leżały w gruzach już od jesieni albo nawet od lata, bo było już wiadomo, że na grudzień nie będzie ani domku, ani kominka, ani paru innych rzeczy, które być miały, a nie są. W efekcie zostaliśmy w naszym krakowskim domku. Dla Michała i Krzysia to były pierwsze święta spędzone w domu, a nie na wyjeździe. Ale i tak nie było nudno, bo całe stado zostało wyprowadzone i przegonione na spacerkach.

środa, 15 grudnia 2021

Śnieżne szaleństwo

 

     W porównaniu z Krakowem, okolice Babiej Góry prezentują się jak bajkowa kraina. Bielutko, czyściutko i zabawnie. W sobotę rano tak przymroziło, że Zołza po paru minutach spaceru zamarzła na paździapie. Końcówki wąsów, brwi i dłuższych włosów posiwiały momentalnie, ale zupełnie jej to nie przeszkadzało w okazywaniu radości z psiej egzystencji. Bardzo mi się spodobało określenie śniegu w odniesieniu do zachowania psów - sypnęli kokainą.:) Tak właśnie od rana Zołza dawała czadu w śnieżnych zaspach. I wcale nie chciała iść na śniadanie, bo chyba nie bardzo wierzyła, że oprócz wolności na działce, pójdziemy na długi spacer. Po raz nie wiem już który pomyślałam sobie: "jak to dobrze, że ona jest i wprowadza tyle dziecięcej energii w codzienność". Chłopaki już się tak zestarzały, że zatracili zdolność cieszenia się kokainą z chmur.

wtorek, 7 grudnia 2021

Dwunasty raz na Babiej w 2021 roku

     Mogę napisać, ze ja swoje postanowienie na 2021 rok, zwane też wyzwaniem lub czelendżem zrealizowałam. Dwunaste, grudniowe wejście i zejście z Babiej stało się faktem dokonanym. Towarzyszyli mi Michał i Krzyś. To oni najwytrwalej wędrowali ze mną przez kolejne miesiące na szczyt Babiej. Nie byli tylko w lutym, kiedy ilość śniegu wymagała założenia rakiet (chłopaki tego sprzętu jeszcze nie mają ze względu na szybki przyrost długości stóp), ale Krzyś nadrobił ilościowo to wejście w lipcu, kiedy był na Babiej dwukrotnie. Michał opuścił jeszcze jedno wejście, więc sumarycznie był na szczycie 10 razy. 

    Jakie refleksje po zakończeniu zadania? Przede wszystkim - Babia jest niesamowita i wyjątkowa w każdym miesiącu roku, o każdej porze. A ja nadal jestem uparta i jak sobie coś umyślę, to nie ma opcji, żeby było inaczej. Znaczy się jeszcze nie zgnuśniałam od dobrobytu.;)