wtorek, 7 grudnia 2021

Dwunasty raz na Babiej w 2021 roku

     Mogę napisać, ze ja swoje postanowienie na 2021 rok, zwane też wyzwaniem lub czelendżem zrealizowałam. Dwunaste, grudniowe wejście i zejście z Babiej stało się faktem dokonanym. Towarzyszyli mi Michał i Krzyś. To oni najwytrwalej wędrowali ze mną przez kolejne miesiące na szczyt Babiej. Nie byli tylko w lutym, kiedy ilość śniegu wymagała założenia rakiet (chłopaki tego sprzętu jeszcze nie mają ze względu na szybki przyrost długości stóp), ale Krzyś nadrobił ilościowo to wejście w lipcu, kiedy był na Babiej dwukrotnie. Michał opuścił jeszcze jedno wejście, więc sumarycznie był na szczycie 10 razy. 

    Jakie refleksje po zakończeniu zadania? Przede wszystkim - Babia jest niesamowita i wyjątkowa w każdym miesiącu roku, o każdej porze. A ja nadal jestem uparta i jak sobie coś umyślę, to nie ma opcji, żeby było inaczej. Znaczy się jeszcze nie zgnuśniałam od dobrobytu.;)

    Tak naprawdę, tym razem do końca nie wiedziałam, czy pójdziemy na Babią z okazji Mikołaja, czy też będziemy celować w inny weekend. Prognozy zmieniały się kilkakrotnie i początkowo zdecydowanie lepsza aura była przepowiadana na niedzielę, natomiast w nocy z piątku na sobotę miał być potężny, kilumnastostopniowy mróz. I miało wiać potężnie. W ostatniej chwili niedzielna prognoza została zmieniona - miało sypać i padać. Decyzję ostateczną podjęłam w sobotę rano - niebo było bezchmurne, a promienie słońca rozjaśniały śnieg na Babiej. Mróz był solidny i pod nogami skrzypiał przy każdym kroku, ale czyste niebo przepowiadało, ze będzie w słońcu przyjemniej.

    Pawełek został z Zołzą, a ja z Krzysiem i Michałem podjechaliśmy do Stańcowej. Nie chciałam, żeby Paweł nas podwoził do Krowiarek, bo droga była mocno oblodzona, więc zdecydowałam się na wchodzenie i schodzenie zielonym, najbliżej lipnickiego domku startującym szlakiem. Nie bardzo podobało się to Michałowi, który nie lubi wchodzić po stromiznach od tej strony, ale dał się przekonać i tylko trochę pomarudził na starcie.

     Główny parking przy Stańcowej został tradycyjnie zamieniony na składowisko wyciętego drzewa i kamieni do utwardzania kolejnych dróg, którymi będzie zwożone drzewo z lasu. Trzeba było podjechać do samego początku szlaku.

     Pierwszy etap do strumyka szło się po płyciutkim śniegu. Ponad strumieniem, z miejsca, w którym drzewa są całkowicie wycięte, widoki były tak rozległe jak z samego szczytu. W sumie każdy by uwierzył, że to fotki zrobione z samej góry.

     Wyżej było coraz więcej śniegu. W budce na granicy parku założyłam raki, żeby mi się szło bezpoślizgowo. Również Michał pozakładał wspomaganie raczkowe. Szliśmy dalej, a widoki robiły się coraz bardziej bajkowe.
Ośnieżony skraj lasu i równie ośnieżona kosodrzewina wyglądały bajkowo w promieniach słońca.
Kolorowe ubrania chłopaków dobrze wybijały się na śnieżnym tle.:)
    Coraz rzadsze były wysokie świerki, które wyparła stąd odporniejsza na zimno i wiatr kosodrzewina. Wiało coraz mocniej, ale nie były te powiewy aż tak dotkliwe jak nieraz bywało. Podczas maszerowania nie zmarzły mi ręce, a to znaczy, że temperatura była przyjazna życiu.:)
Zimowe widoki są równie piękne jak wiosenne, letnie lub jesienne.
Płotek i tablica informacyjna na miejscu byłego schroniska są obklejone lodowymi igiełkami wyrzeźbionymi przez wiatr. Takie lodowe twory tylko w górach można podziwiać.
    Powyżej miejsca po schronisku jest lodowa góra, czyli najstromsza stromizna, którą trzeba pokonać, a po śniegu wcale nie jest to takie proste. W tym miejscu czasem łatwiej iść na kolanach i trzymać się podłoża pazurami. Czasem nawet to nie wystarcza, o czym parę osób już się przekonało.
Krzychu wybrał opcję wychodzenia blisko podłoża.
    Tu już wiało jak na lodowej pustyni. Na razie jakoś tak nam ten wiatr sprzyjał, że popychał nas od tyłu i tylko chwilami dawał od lewego boku.
Na ostatnim odcinku Krzychu pognał do przodu, bo oczywiście musiał być na szczycie pierwszy.
Ja byłam pośrodku, a  Michał zamykał pochód człapiąc na tyłach.
A to już szczyt i słupek z informacjami, które jeszcze trochę widać.
I kamienny murek zamieniony w murek lodowy.
     Na szczycie wiało ze wszech stron. Nie było miejsca, w którym dałoby się schronić przed podmuchami. Tym razem szły głównie od Słowacji, więc murek w żaden sposób ich nie hamował. Dawały ostro po obu stronach. Szybko obeszliśmy go dookoła i zaczęliśmy schodzić.
Teraz wiatr ostro atakował od przodu. Ostre igiełki pakowały sie prosto w twarz. To nie było miłe.
Schodzenie umilały widoki opromienione słońcem.
Miejscami udawało się zjechać na tyłkach i wytarzać w śniegu, z czego korzystał Krzyś. Michał już się za dorosły na takie zabawy zrobił...
Doszliśmy do lasu. Południowe słońce kładło na śniegu cienie od pni drzew.  Ostatni etap to już był lajtowy spacering.
Do końca soboty pogoda była piękna, ale w nocy przyszła zmiana i śnieg. W niedzielę tyle było Babiej widać, co poniżej. Z dniem na to ostatnie wejście udało nam się wstrzelić idealnie.:)



 

7 komentarzy:

  1. Jesteście Dorotka niezatapialni,brawo chłopaki.Wszystko się udało.Duzo tam śniegu,cudownie wyglądają ośnieżone drzewa.Ach jak cudownie.Trzymajcie sie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tam jest przepięknie zimą. W Krakowie zupełnie inny świat - szaro, buro, mokro i nieprzyjemnie. W dodatku znowu będzie zdalne nauczanie. Najlepiej byłoby całkiem uciec na Babią albo do jakiegoś lasu. Trzymaj się cieplutko Ewuniu! :)

      Usuń
  2. Gratulacje skompletowania "Babia Dozen" 😉😁. Po polskiemu może być Babia12 😁.
    Widoki wspaniałę i chyba mieliście tą "dziką" przyjemność wspinać się bez nadmiernego towarzystwa innych homo sapiens 😁.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zielony szlak jest wyjątkowo mało oblegany przez sapiensów, nawet w bardziej turystycznych porach roku. Tym bardziej teraz. Trafiają się pojedyncze sztuki i nie są to osoby przypadkowe. :)

      Usuń
  3. ..."Babia12ka" też ciekawie wygląda 🤔

    OdpowiedzUsuń
  4. Paweł i Zołza wybrali najlepszą opcję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdecydowanie.:) Zołza bawiła się pieskiem,którego Pawełek zamknął razem z nią za ogrodzeniem, a on sam kuł lód pod bramą. Zołza pewnie chętnie by z nami poszła ale na razie oszczędzam jej stawy.

      Usuń