Nie zawsze wśród codziennych obowiązków można znaleźć czas na wyrwanie się do lasu na chociażby dwugodzinny spacer, ale okazje do spotkania grzybów trafiają się znacznie częściej - czasem wystarczy zerknąć na trawnik obok którego przechodzimy szybkim krokiem spiesząc do swoich swoich spraw albo rzucić okiem na pniak po wyciętym drzewku. I spotkanie ze światem grzybów mamy zapewnione.
Zazwyczaj jesienią na osiedlu pojawiały się całe grzybowe kolonie, reprezentowane najliczniej przez olszówki (krowiaki podwinięte) i czernidłaki kołpakowete. W tym sezonie jest inaczej - moje osiedle jest zdecydowanie słabiej zagrzybione niż w latach ubiegłych, a dominujące zazwyczaj gatunki nie pojawiły się wcale.
Zdaję sobie sprawę, że nie każdego będą interesowały takie "psiaki" rosnące pod nosem i większość osób przejdzie obok nich obojętnie. Ja jakoś nie mogę wyzwolić się z grzybowej choroby i każdorazowo, kiedy przechodzę obok miejsca prawdopodobnego spotkania tych z trzonem i kapelutkiem, wzrok mój ucieka sprzed nóg we właściwą stronę.
We wrześniu roku bieżącego okolice mojego krakowskiego domku zostały obficie zasiedlone przez szeregi czernidłaków gromadnych, które do koszyków się nie nadają, ale za to pięknie wyglądają, do zdjęć pozują wybornie i ożywiają osiedlowy krajobraz. Mają jeszcze jedną właściwość - zawsze, kiedy je spotykam, nachodzi mnie smutna refleksja o przemijaniu. Chyba żadne grzybki nie znikają tak szybko jak czernidłaki właśnie. Rano piękne i młode, zaczynające swój owocnikowy żywot, wieczorem obrócone w nicość stają się podłożem dla kolejnego pokolenia.
Spójrzcie na poniższe zdjęcia - te grzybki, które są najwyżej chylą się już ku rozpadowi połączonemu z wydaniem miliardów zarodników zapewniających przetrwanie gatunku. Poniżej wyrastają nieco młodsze, które za kilka godzin skryją obumarłe resztki swoich poprzedników. Pod nimi grzybki dzidziusie oczekujące na swoją kolej do wzrostu, która niedługo nastąpi. I tak w nieskończoność trwać będzie życie, które ma tyle celów, że trudno je wymienić.
Czernidłaki pokazują też jak ogromna siła drzemie w ich delikatnych strukturach będących w stanie rozkruszyć resztki spróchniałego pnia czy rozepchnąć stwardniałą ziemię. I jaki piękny jest świat grzybów, nie tylko tych, którymi można zapełniać koszyki (jeśli akurat rosną).
Nie tylko czernidłaki spotkałam na moim osiedlu. Wyrosły też urocze maślanki wiązkowe - grzyby dyżurne, które są w lesie obecne prawie zawsze. I dobrze, że tak licznie rosną, bo kiedy nie ma co do koszyka włożyć ani na czym innym oka zawiesić, maślanki przypominają spragnionemu poszukiwaczowi jak wyglądają grzybki.:)
Wyrosły też ruliki nadrzewne, które grzybami co prawda nie są, ale tak się utarło, że śluzowce przy okazji grzybo-szperania wypatrzone, dostępują zaszczytu umieszczania między fotkami bardziej skomplikowanych organizmów. Ponadto to jedne z pierwszych gatunków, jakie bezbłędnie rozpoznawali od najmłodszych lat Michałek i Krzychu.
Z ciekawostek też się coś trafiło - pod tujami wyrósł grzybek, jakiego spotkałam po raz pierwszy. Nie udało mi się go na razie zidentyfikować, ale jeszcze sobie za nim poszperam.:)
Z grzybami jadalnymi jest na osiedlu cieniutko. Oprócz kilku pieczarek miejskich, do których focenia zdecydowanie się nie przyłożyłam (i stąd brak dokumentacji foto), wyrosły jedynie twardzioszki przydrożne, które zdążyły nieźle podeschnąć w podmuchach wiatru zanim je znalazłam.
Bardzo ciekawy wpis
OdpowiedzUsuńSuper artykuł https://drpsy.eu
OdpowiedzUsuńSuper wpis . Pozdrawiam wszystkich
OdpowiedzUsuńSuper wpis. Pozdrawiam wszystkich
OdpowiedzUsuń