Dzień po patriotycznej jeździe Pociągiem Wolności mieliśmy również od dawna zaplanowany - na godzinę 14.00 trzeba było odstawić Pawełka do sanatorium w Busku. Całe przedsięwzięcie od początku nadzorował nasz nieoceniony przyjaciel z Buska - Zibi. To z nim ustaliliśmy, że zanim oddamy Pawełka w ręce niemiłosiernych pielęgniarek, rehabilitantów i okrutnych lekarzy, przegonimy go po ponidziańskich lasach. Michaś i Krzyś nie mogli się doczekać spotkania z wnukiem Zibiego - Miłoszem, ja nie mogłam się doczekać grzybków i lasu, a Pawełek był od kilku dni podekscytowany samym faktem wyjazdu. W związku z tym, mimo intensywnie spędzonej soboty, nie było najmniejszych problemów z porannym wstawaniem. Cieniem na wyjazd położył się nieco poranny ból Krzysiowego brzuszka, za który obwinialiśmy zbyt łapczywe połknięcie sobotniej kolacji. Zresztą w drodze boleści wszelkie przeszły i Krzyś wysiadł z samochodu pełen animuszu, podobnie jak my wszyscy.
Zgodnie z dyrektywami Zibiego, zajechaliśmy przed dom Miłosza, który natychmiast wybiegł, żeby się witać z Michałkiem i Krzysiem. Wkrótce obok nas, z piskiem hamulców, stanęła terenówka Zibiego. Zapakowaliśmy się do samochodów, zabierając jeszcze Kokę i pojechaliśmy do lasu. Zibi wybrał las na piaszczystym podłożu, żeby było w miarę sucho (w nocy padał deszcz) i żeby dzieciaki nadmiernie się nie upaprały.
Ale spróbujcie wytłumaczyć dzieciom wpuszczonym do lasu, że mają się "nadmiernie" nie ubrudzić, bo później muszą iść jeszcze "między ludzi".
Zaczęło się od wojny na kawałki ściółki wyryte przez dziki. Wyobraźcie sobie trzech chłopaków naładowanych energią i psa, goniących między drzewami i obrzucających się ściółką. Kto w trakcie takiej zabawy myślałby o czystej kurtce???
Ściółkowe bomby spadały na plecy, nogi, do kapturów, a czasem nawet na głowy.
Po pięciu minutach takich szaleństw zrezygnowałam z prób wyhamowania dziecięcej ekspresji i upomnień, żeby się bardzo nie brudzili i zaczęłam rozglądać się za grzybkami. W końcu nie pierwszy raz pójdą "do cywilizacji" w ubraniach wysmarowanych lasem.
Zaraz w oczy rzuciły mi się gąski zielonki. Zibi głośnymi okrzykami informował, ze też je znajduje. Niektóre z nich były przemrożone, ale jeszcze całkiem świeże.
Bardziej od zielonek, których w tym roku już sporo znalazłam, chciałam znaleźć grzybki, jakie jeszcze nie wpadły do mojego koszyka - wodnichy późne. W związku z tym poganiałam Zibiego, żebyśmy poszli na teren, gdzie można je spotkać. Reszty towarzystwa poganiać nie trzeba było, bo chłopcy gonili jak opętani i było im wszystko jedno, gdzie będą kontynuować zabawę, a Pawełek spacerował spokojnie, napawając się ostatnimi chwilami wolności, przed zamknięciem w sanatorium.
Doszliśmy do młodników sosnowych, gdzie powinny być wodnichy. Początkowo trafiałam wyłącznie na resztki owocników obgryzionych przez leśne zwierzaki. Dopiero w środku zagajnika trafiły się dorodne sztuki.
Z przykrością stwierdziłam, ze wiekszość z nich ma lokatorów. Wcześniej nie zdarzało mi się znajdować tych grzybków aż tak opanowanych przez robale. Owszem, pojedyncze sztuki, bywały zaczerwione, ale wiekszość zawsze nadawała się do pozysku.
Tym razem więcej od razu zostawało w lesie i tylko część wkładałam do koszyka. A później nawet z tych zabranych, niektóre trzeba było wyrzucić.:(
Oprócz wodnich,w młodniku sosnowym, rosły też całkiem młode gołąbki. Jadalne gołąbki grynszpanowe (białozielone) włożyłam do koszyka.
Gołąbki wymiotne zostały w lesie, żeby jeszcze przez jakiś czas wzmacniać listopadową kolorystykę ściółki.
Zibi znalazł tam również ogromną gąskę niekształtną.
Chciałam mu dorównać i też znalazłam gąskę, ale rózgowatą, która obecnie nazywa się gąską pieprzną. Z powodu różnych nazw tego samego grzybka, doszło do dłuższej dyskusji przy oznaczaniu gatunku, bo Zibi posługiwał się starą nazwą (rózgowata), a mnie jakoś lepiej w pamięci utkwiła nazwa nowa - gąska pieprzna. Po wymianie kilku zdań, doszliśmy do konkluzji, ze chodzi nam o to samo.:)
Wykorzystałam okazję, żeby zrobić porównanie gąski niekształtnej i gąski pieprznej. Dla kogoś, kto nie zbiera gąsek regularnie, gatunki te mogą wydawać się bardzo podobne, zwłaszcza, że kolorystyka kapeluszy bywa dość zmienna. Przy odróżnianiu tych gatunków warto zwrócić uwagę na fakturę skórki na kapeluszu - u gąski niekształtnej jest gładka i błyszcząca, a u pieprznej pokryta łuseczkami i nie błyszczy.
Różnice doskonale widać na blaszkach - po lewej stronie leży gąska niekształtna, po prawej pieprzna. Kolor blaszek gąski pieprznej jest bardzo podobny do ubarwienia gąski ziemistoblaszkowej.
Gąski ziemistoblaszkowej nie znaleźliśmy, więc porównania z nią nie mogłam udokumentować na zdjęciach, ale zobaczcie poniżej - na zdjęciu jest młoda gąska pieprzna. Ma wyraźnie sterczący, ostro zakończony czubek kapelusza. Gąski ziemistoblaszkowe nigdy nie mają takiego czubka; w centrum kapelutka mają tylko delikatne uwypuklenie.
Ja tu o grzybkach, a tymczasem chłopcy szaleją - Miłosz z wysokości kolejnych drzew atakuje Michała i Krzyśka, którzy nie pozostają dłużni. Na ziemi nie brakuje szyszkowych pocisków. Wiedzą, ze nie wolno celować w głowę, a szczególnie w twarz. Pozostałe części ciałek sa dobrze opatulone i zabawa jest dla nich nieszkodliwa.
Przechodzimy przez polanę pozostałą po wyrębie części lasu. Zibi opowiada, ze to las prywatny, którego właściciel najchętniej wyciąłby wszystko.
Chłopcy przeprawiają się przez trawę - Pawełek statecznie, a Michał, Krzyś i Miłosz, dzikim galopem.
Ja wypatruję grzybów, których na trawiastym terenie nie brakuje. Najwięcej jest lakówek pospolitych.
Uwagę przykuwają też gromady galasów pokrywających dębowe liście.
Wchodzimy do następnego kawałka lasu, gdzie oprócz sosen jest sporo drzew liściastych, głównie dębów. Na wejściu wita nas wrośniak przepięknej urody.
Tuż obok, pochowane w liściach, rosną gąsówki rudawe. Próbowałam je kilka razy, ale są delikatnie gorzkawe, więc wykorzystuję je jedynie do zdjęć. Potrafią w dobrym stanie przetrwać w lesie nawet do połowy zimy.
Chłopcy wybrali sobie do zabawy fragment lasu z samymi sosnami. Wykorzystali do zabawy drzewa powalone przez wiatr.
A jedno nawet postanowili zabrać z sobą do ogrodu Miłosza. Do pozostawienia drzewa w lesie przekonał ich dopiero argument, ze nie zmieścimy go do samochodu.
Nawet Koka miała już dość szaleńczej zabawy i zaczęła spacerować zdecydowanie wolniej, a chłopcy nadal tryskali energią. Zostawiliśmy ich przy zabawie i szukaliśmy grzybków w pobliżu.
Zibi zanurkował w znane tylko sobie miejscówki i wytargał dorodną czubajkę kanię, którą mi natychmiast sprezentował, bo miałby problem z upchaniem jej do swojego koszyczka zawieszonego na pasie.
Po przejściu jeszcze kilkudziesięciu metrów, Zibi znalazł borowika szlachetnego, nie pierwszej już młodości, ale jeszcze całkiem świeżego. Nie trzeba go było podpierać patyczkami do zdjęcia.;)
Trafiło się też pare podstarzałych podgrzybków brunatnych.
A ja znalazłam całkiem młodą i świeżutką kurkę.:)
Na koniec Zibi dosypał do mojego koszyka to, co udało mu się zebrać, żeby nie mieć nic do obrabiania. Pora była już najwyższa, zeby jechać na obiad, który szykowała dla nas Kasia, mama Miłosza.
W drodze z lasu Krzysia ponownie rozbolał brzuszek. Nawet nie spróbował pyszności przygotowanych przez ciocię Kasię. My najedliśmy się ze smakiem i podziękowawszy za wspaniałą gościnę, pojechaliśmy za przewodnictwem Zibiego do sanatorium. Zibi jest nieoceniony - w Busku i okolicach zna wszystkich i wszystko potrafi załatwić. To dzięki niemu Pawełek uniknął długiej procedury przyjęcia do sanatorium i szybciutko znalazł się w swoim pokoju. Pomogliśmy mu przenieść bagaże i pożegnaliśmy się. Krzychu kiepsko się czuł i chciałam jak najszybciej dojechać z nim do domu. Do dziś leczymy Krzysiowy brzuszek, ale na szczęście jest z nim już coraz lepiej. W najbliższą niedzielę pojedziemy do Pawełka w odwiedziny, więc pewnie i lasy ponidziańskie uda się odwiedzić.
Wspaniałe szaleństwo dla chłopaków rany ale mają zabawę.Dla was spacer bo już grzybobrania sie na razie skończyły.Powodzenia dla Pawełka,żeby wrócił po trzech tygodniach jak nowo narodzony.Ciekawe co to z brzuszkiem Krzysia było?
OdpowiedzUsuńNo proszę! Pawełek się opowiedział sam.:) I w dodatku się przyznał, ze to firmy nie chce zostawić na dłużej niż dwa tygodnie, a nie nas.;)
UsuńZ Krzysia brzuszkiem nie do końca wiadomo, co było, bo lekarz i badania nie dały jednoznacznej odpowiedzi. Najważniejsze, że jest już całkiem nieźle.:) Pozdrowienia serdeczne!
Dorotko, podobno " jelitówka " się panoszy ??? zdrowia dla Krzysia ))) jak zwykle, z zapartym tchem się z Wami spaceruje ))) i uczy nowych gatunków )) pozdrawiam ))caaaaałą Menażerię )
OdpowiedzUsuńOd jelitówki się zaczęło, ale później pojawiły się dziwne bóle w konkretnym punkcie. Trochę się przestraszyłam, ale lekarka i badania wykluczyły najgorsze możliwości. Jest już całkiem dobrze na szczęście.:) Pozdrowienia od całej Menażerii!
UsuńEwuniu! Wracam po dwóch tygodniach. Na dłużej nie chcę zostawiać firmy. Myślę, że 88 zabiegów wystarczy i będę jak nowy. Na razie trenuję biegi po schodach z zabiegu na zabieg. :)
OdpowiedzUsuńSprawę paczki udało się wyjaśnić. Ktoś źle "odkliknął" płatnika w programie komputerowym przewoźnika. Nasz ekspert od przesyłek twierdzi, że to się ostatnio "za często" zdarza.
Serdecznie Cię pozdrawiam i gnam na zajęcia basenowe. :)
Paweł zwany Pawełkiem
Dziękuję Pawełku za wiadomości.88 zabiegów to duzo a bieganie po schodach z zabiegu na zabieg też znam z pobytu w sanatorium kilka lat temu. Dziękuję za pozdrowienia,Jutro widzisz się z chłopakami,właśnie przeczytałam post Dorotki
UsuńPatrze na tych chłopców szalejących w lesie i myślę ,że mają taki super wiek teraz ,jeszcze dzieci ale już samodzielni na tyle żeby rodzice odzipnęli.Szczęśliwe lata ,tylko ,że oni tego nie wiedzą to my to wiemy patrząc na ich beztroskę i zabawę.W tym wieku tak bardzo chce się już być dorosłym ,później przechodzi :)Jakie fajne te zdjęcia z lasu,wszystkie ,jak nie pada z góry to każdy las jest cudny.Mam nadzieję ,że brzuszek synka już zdrowy.Pozdrowienia ślę:)
OdpowiedzUsuńDzieciaki wciąż nie mogą się na coś doczekać i chciałyby, żeby czas płynął szybciej. A później, z wiekiem, ten czas jakoś gwałtownie przyspiesza i wcale się już nie chce, żeby wszystko było szybciej. Mam nadzieję, ze kiedyś docenią swoje wspaniałe dzieciństwo, bo niewielu dzieciakom w dzisiejszych czasach jest dane tyle wolności.
UsuńKrzysiowi przeszło wszystko wczoraj koło południa. Natychmiast zaczął się bawić i ganiać po mieszkaniu. Za każdym razem, kiedy patrzę jak dziecko po chorobie/zmęczeniu, potrafi natychmiast eksplodować energią, nie mogę wyjść z podziwu. Ja po trzech dniach chorowania zbierałabym się do normalnego funkcjonowania przez kolejne trzy dni, a on natychmiast w pełni sił. Co młodość, to młodość.:)
Pozdrawiamy przedwieczornie.:)
"Nadmiernie" to pojęcie względne i każdy inaczej je interpretuje;) A zdrowe dzieci czyste są tylko po kąpieli... Pozdrawiam- Ewa.
OdpowiedzUsuńTrzeba byłoby jeszcze dodać, że po kąpieli, w której ich ktoś wyszoruje.;) Moi chłopcy uwielbiają siedzieć w wannie i bawić się w wodzie, ale jak mieli się kilka razy umyć samodzielnie, to "nadmiernie" czyści nie wyszli z kąpieli.:) Pozdrawiam serdecznie!
Usuń