Purchawice olbrzymie, zwane aktualnie czasznicami olbrzymimi, spotykałam dość często, kiedy były grzybami chronionymi. Znane stanowiska zamieniły się jednak w tereny budowlane i wybetonowane, a ja olbrzymkę spotykałam sporadycznie. W tym roku, szalonym roku grzybowym, w którym rozmaite gatunki rosną gdzie popadnie i to w ilościach hurtowych, widziałam ten gatunek przy samej drodze, kiedy wracaliśmy z mazurskiego spotkania grzybiarskiego (nie było nawet jak stanąć, żeby drogi nie zablokować, więc pojechaliśmy dalej) Później znalazłam w parku trzy sztuki, które zostawiłam do podrośnięcia i ktoś je skopał - leżały rozwalone na kawałeczki, kiedy przyszłam po nie po dwóch dniach. I teraz, w tygodniu, miałam trzecie z nimi spotkanie.
Pierwszy od dłuższego czasu, częściowo słoneczny dzień. Tak ładnie było do wczesnego popołudnia, później, tradycyjnie, wiało i padało. Udało mi się wykorzystać te słoneczne chwile na spacer z Latoną. Maszerowałyśmy nad wybiegiem, wzdłuż działek, w większości obsianych trawą, nieuprawianych. Patrzę na jedną z nich i oczom nie wierzą - kilkanaście metrów od siatki widać coś białego, co nie może być niczym innym niż purchawicą. Kawałek dalej widać następne białe coś. Działka jest ogrodzona, ale na jednej ze ścian prostokąta, czas dobrze podgryzł siatkę, która padła pod jego zębami. Na koniu nie wjeżdżałam przez zwaloną siatkę, żeby się Latona nie zaplątała i nie poraniła nóg. Pojechałam pospacerować spokojnie po lesie i pogalopować po ostatnich ścierniskach, jakie nie zostały jeszcze zaorane. Wymyślałam też sobie, co zrobię pysznego z purchawic czekających na działce.
Wróciłyśmy z Latoną ze spaceru. Końskie koleżanki czekały na nią ustawiając się do słoneczka, które bardzo przyjemnie grzało. Latona, po pożarciu należnych smakołyków, poszła do stada, a ja poszłam po purchawice.
Bez trudu przeszłam przez siatkę leżącą w trawie i podeszłam do najbliżej rosnącej purchawicy. Było widać od razu, że jest już ciemna w środku i nie nadaje się do konsumpcji. Ale przecież były kolejne białe punkty, kawałeczek dalej, pod krzakiem.
Podeszłam do nich. Były w takim samym stanie jak ta pierwsza.
A niektóre osiągnęły już stadium totalnego rozpadu.
Że też ich nie zauważyłam wcześniej! Po powrocie z wakacji przecież wiele razy tamtędy przejeżdżałam i czasznice nie rzuciły mi się w oczy. Musiałam się obejść smakiem.Jedną z nich zabrałam z działki i położyłam na trawie przed stajnią. Tam też są dobre warunki dla tego gatunku, więc może się rozsieją zarodniki i będziemy mieć za parę lat prywatną uprawę.:)
Kiedy ja robiłam zdjęcia purchawic, Latona nie próżnowała i nałożyła na siebie podwójną warstwę panierki.
Dwa tygodnie temu natknąłem się na kilka takich w stanie rozkładu choć jedna była świeżutka i do tego wielkości piłki do koszykówki i jeszcze trochę.
OdpowiedzUsuńByło to jednak na początku spaceru i nie uśmiechało mi się targać jej przez następnych parę godzin no i blokować jednego całego koszyka, który miał być tego dnia (i był) przeznaczony na szlachetne ;)Poza tym kto by zjadł taką ilość polnego schabowego, nawet jeśli taki delikatniutki :)
Cudo to rosło w chaszczach na skraju lasu i pola w towarzystwie czubajek różnych gatunków.
Tydzień później byłem już bardziej skłonny ją zebrać bądź przynajmniej wykroić spory kawał. Niestety było widać, że straciła już sporo na swojej świeżości- niby wyglądała tak samo, taka bielutka, jednak jej konsystencja uległa degradacji,nie była już jędrna i sprężysta,a zrobiła się taka miękkawa jak wilgotna bułka. W miejscu po naciśnięciu powoli powracała do pierwotnego kształtu. 1000 kotletów dla tysiąca atletów przepadło...
A czy da się jakoś czasznicę przechowywać do późniejszej konsumpcji?
seBapiwko
Szkoda, że tyle dobra Ci się zmarnowało:( Jak purchawica już się robi miękka, to nie jest smaczna, nawet jeśli jest jeszcze biała w środku; kotlety wychodzą wtedy takie jakby z waty.
UsuńPlastry purchawicy można podsmażyć na maśle lub oleju i po wystudzeniu zamrozić. Zamrożona na surowo nie jest smaczna - robi się jak z gumy, ale taka przesmażona jest super po rozmrożeniu.
Można ją też suszyć i po wysuszeniu zrobić proszek jako dodatek do zup i sosów.
Da się też zamarynować - pokrojona na sześciany ładnie wygląda w słoiku i jest całkiem smaczna. Przypuszczam, ze można byłoby zrobić ją też w marynacie tak jak czubajki - usmażyć najpierw w panierce, a później zalać zalewą. Takiej wersji jednak nigdy nie testowałam.
Następne czasznice znajdziemy chyba najwcześniej w przyszłym roku, ale można wtedy wypróbować.:)
Pozdrawiam serdecznie i samych udanych wypadów do lasu życzę!
A taki proszek z suszonej czasznicy jaki może mieć smak?
Usuńpozdrawiam
seBapiwko
Pachnie grzybowo. W potrawach nie tylko dodaje grzybowego smaku i zapachu, ale i zagęszcza. Jak znajdziesz purchawicę, spróbuj sobie trochę takiego proszku zrobić, bo odczuwanie smaku jest bardzo indywidualne - jednemu coś bardzo smakuje i pięknie pachnie, a dla drugiego jest niedobre. Najlepiej wypróbować na sobie.:)
UsuńOj jaka szkoda Dorotko.Wiem co mówię bo przecież w tym roku jadłam ją pierwszy raz w życiu,sąsiadka mi przyniosła z działki.Najpierw mi opowiedziała że jakiś grzyb rośnie co roku,jak wygląda,ja się wywiedziałam na grupie grzybowej że jest jadalna i w taki oto sposób spróbowałam delikatnego jak masło grzyba,jadłam bez panierki,oj jaka szkoda że szybciej ich nie zauwazyłaś
OdpowiedzUsuńEwa! Za rok pójdę tam wcześniej,jeśli nie zabudują tej działki i poszukam w wysokiej trawie. Analizowałam, dlaczego nie rzuciły mi się w oczy wcześniej i doszłam do wniosku, że trawa była wyższa, nie przyschnięta jeszcze i dlatego ich nie widziałam. Grzybków nam nie brakuje ostatnio, to jakoś to przeżyłam.;) A jutro jedziemy do Jaworzna, żeby sprawdzić jak się miewają błyskoporki podkorowe; w październiku są ponoć najładniejsze.:) Przy okazji sprawdzimy boczniakowe i może gąskowo - rydzowe lasy Pawła.
UsuńNigdy nie jadłam purchawicy ,co więcej -nawet nie pomyślałam ze może być zjadliwa.U nas teraz wszędzie opieńki,nawet mam w sadzie pod jabłonią.Pogoda dziś cudowna i ma być jeszcze trochę pięknej ciepłej jesieni i bardzo to mnie cieszy.Piękne konie ,mam sentyment do tych zwierząt.Kiedyś w szkole mieliśmy osiem koni i byłam tzw .koniarzem z własnej chęci i woli.Taki koniarz musial o 5-tej czyli grubo przed lekcjami iść do stajni i karmić ,robić porządki.Pamiętam wszystkie piękne imiona tych koni.Po upadku dość dotkliwym ,moja miłość trochę ostygła:)Pozdrawiam cieplutko.
OdpowiedzUsuńDoczekaliśmy się na kilka dni złotej jesieni. Oby jak najdłużej u nas została. Wszystkie purchawki i czasznice można jeść, dopóki są białe w środku. Osobiście nie przepadam za ich smakiem, ale znam osoby, które je uwielbiają. warto spróbować.:)
UsuńMnie z koni nic nie wyleczyło. Nie wyobrażam sobie życia bez nich, tak samo jak bez grzybów. Pozdrawiam słonecznie! Miłej niedzieli!