poniedziałek, 28 grudnia 2020

Świateczne pazerniactwo


     Kiedy 26 grudnia wychodziliśmy po śniadaniu na spacer na Jarmutę, a Krzyś i Michałek nieśli w rękach jabłuszka (takie plastikowe, do zjeżdżania z górki po śniegu), aja niosłam koszyk, zachłysnęłam się absurdem tego widoku i nawet powiedziałam do Pawła, że zastanawiam się właśnie kto wygląda bardziej absurdalnie - chłopcy idący z sankami po ledwie przyprószonej śniegiem ziemi, czy ja z koszykiem... I natychmiast przez mózg przewinął mi się korowód absurdów koronowych, dzięki czemu już bez najmniejszych dylematów pomaszerowałam za biegnącymi dziećmi. 

    Wyjście na Jarmutę odkładane było do dnia, kiedy nieco przymrozi, bo tam jest strasznie błotniście i poślizgowo. Łatwiej jest pozyskiwać uszaki, kiedy ziemia trochę stężeje. Poza tym, dwuletnią tradycją jest wpadniecie w śnieżna zamieć na Jarmucie i Michałkowi i Krzysiowi marzyła się taka powtórka z rozrywki - chcieli śniegu, wiatru i mrozu. I była szansa, że to wszystko nam się zdarzy.

sobota, 26 grudnia 2020

Wyprawa na Wysoką


      W nocy przeszła ulewa. Słyszałam jak krople deszczu bębniły o dach. Tak było w dolinie, ale nieco wyżej, zamiast deszczu, posypało trochę śniegiem. Widać było z dołu, że gór szczyty pobielały. Zapowiedziałam Pawełkowi, ze w tym roku już nie ma opcji ominięcia szczytu Wysokiej, na którą trzeba wejść tylko po to, żeby zejść tą samą drogą i wrócić na stała naszą trasę. Zgodził się, stwierdzając, że zdąży oswoić tę wiadomość zanim tam dojdziemy. Ruszyliśmy zaraz po śniadaniu, żeby nie tracić zbędnie czasu.

czwartek, 24 grudnia 2020

Wigilijnie - tradycyjnie

 

    Ten dzień jest wyjątkowo bogaty w tradycje i przesądy. My mamy swoje, menażeryjne tradycje wigilijne i też co roku je realizujemy, podśmiechując się troszkę z przesądów, a troszkę czyniąc im zadość, bo przecież jaki dzień wigilijny, taki cały rok.:) Dlatego zawsze wyruszamy na spacer i staramy się pozyskać jak najwięcej grzybów, żeby darzyło się przez cały następny rok.:) Dotychczas zawsze się udawało i sprawdzało, bo grzybów nam nigdy nie brakowało. W tym roku, oprócz spaceru i grzybowych znalezisk,  zostaliśmy przemoczeni do cna przez grudniowy deszcz. Mam nadzieję, ze nie znaczy to, ze w całym 2021 roku będzie po nas padać, a raczej, ze deszczu grzybowego nie zabraknie zimą, wiosną, latem i jesienią.

wtorek, 22 grudnia 2020

W poszukiwaniu słońca


      Dziś kolejny ponury, szary, ciemny i wilgotny dzień tworzący atmosferę niesprzyjającą radości i podejmowaniu jakichkolwiek działań. Najprzyjemniej byłoby się wpakować pod kołderkę z ciepłym trunkiem w kubeczku i przeczekać do lepszych czasów. Ewentualnie w ogóle spod tej kołderki nie wychodzić. Pal licho, jeśli to jeden taki dzionek nas dopadnie, ale jak już jest seria, to następuje gwałtowny zjazd samopoczucia. U nas to już kolejny z serii ciemnoburych, grudniowych dni najkrótszych. I dziś już przed nim nie uciekniemy, ale w niedzielę udało nam się złapać kawałek pogodnego nieba. 

    Sobota była fatalna - smogowa, mglista, aż lepka od gęstej wilgoci zawieszonej w powietrzu. I nie było kiedy wypaść za Kraków, bo Krzyś miał rozgrywki piłkarskie w środku dnia. A obiecałam mu, że pójdzie wspomóc drużynę (przez nasze weekendowe wyjazdy często mecze mu przepadają, więc jak już siedzimy w mieście, to obowiązkowo dostarczam go na rozgrywki). W czasie meczu ja z Michałkiem sobie pospacerowaliśmy w tej mgle, a Pawełek wykorzystał okazję i czmychnął na warsztat. Po południu byłam wykończona tymi całodniowymi ciemnościami, więc ogłosiłam chłopakom, że w niedzielę ruszamy zaraz z rana, bo trzeba znaleźć trochę słońca.

niedziela, 20 grudnia 2020

Co Michałek robi w czasie zdalnego nauczania


     Zdalne nauczanie trwa sobie w najlepsze i tak myślę, ze nieszybko to się zmieni. Patrząc na chaotyczne i bezsensowne działania nierządu, obstawiam najwcześniejszy, najbardziej optymistyczny  termin pójścia dzieci do szkół na początek kwietnia. Wariant pesymistyczny zakłada zakończenie tego roku szkolnego w formie zdalnej. udało nam się nieco tę zdalną naukę oswoić. Na pewno dużo dało przeniesienie nauki na jedna platformę. Przed wakacjami każda lekcja była na innym komunikatorze i samo spamiętanie gdzie i co, było problematyczne. Wtedy jeszcze chłopcy, a zwłaszcza Krzychu nie byli gotowi na samodzielne zostawanie w domu. Towarzyszyłam im i pomagałam. Teraz już zostają w domu sami i jakoś sobie radzą. Dużo rozmawiamy na temat lekcji i kiedy dzieci strasznie już psioczą na to siedzenie w domu, staram się wyszukiwać jakieś plusy (chociaż są one głęboko ukryte) takiej formuły uczenia się. I tak, mówię kiedyś do Michała, człowieka bardzo zajętego, narzekającego na ciągły brak czasu, że nie traci tegoż czasu na dojazdy i powroty do szkoły. A Miś mi na to, ze nie traci też czasu na lekcje... No kurczę same plusy. I tak się głębiej nad tym,co powiedział zastanowiłam. I widzę, ze ma rację!

    Michał jest prawdziwym człowiekiem renesansu, takim małym Leonardem interesującym się wszystkimi dziedzinami i we wszystkim posiadającym zdolności. Teraz, kiedy lekcja leci on-line, oprócz uczestnictwa w niej, Michałek spokojnie może poczytać w trakcie książkę, zbudować machinę, obejrzeć jakiś filmik ciekawy na YT, wykonać doświadczenie fizyczno - chemiczne, zrobić projekt i wydrukować coś na drukarce 3D (ostatni hit mikołajowy). Oczywiście w czasie trwania lekcji odrabia wszystkie zadania z innych przedmiotów, żeby nie tracić na to bezsensownie czasu po lekcjach, a czasem nawet pomoże bratu zdalny sprawdzian napisać.:) Zdalne nauczanie nauczyło go umiejętności kombinowania, jakże przydatnej w życiu (kolejny plus). Nauka szkolna na tym rozparcelowaniu uwagi na różne działania w żaden sposób nie ucierpiała, o czym świadczą oceny na poziomie celująco - bardzo dobrym. Za to z przerażeniem stwierdzam, że wiedza pozaszkolna Michałka osiąga coraz wyższe poziomy w takim tempie, że nie mogę za nim nadążyć. Tempo nabywania nowych umiejętności najlepiej pokazuje przygoda z kostką.

czwartek, 17 grudnia 2020

Niespodziewane spotkanie


    Nie tak miało to spotkanie wyglądać,oj nie tak... Miał być środek dębowego lasu, jesień, słoneczny dzień i ona, rozświetlona słońcem, czekająca na sesję i śmiejąca się do mnie spod drzewa. Marzenia piszą swoje scenariusze, a życie ma własny projekt na ich realizację. Jeśli do tego mamy do czynienia z nieprzewidywalnymi stworzeniami, jakimi są grzyby, powstają historie takie jak ta.

    Jest połowa grudnia roku korony. Dokładnie 16 dzień tego miesiąca. Wracam z szybkiego wypadu do małego sklepu rybnego z zakupami poczynionymi w ramach obiadokolacji. Wybieram drogę inną niż zazwyczaj, bo się spieszę, więc nie będę okrężnymi skrótami połowu nieść. Na trasie mam Biedronkę, która jest bardzo blisko, ale chodzić do niej nie lubię. Idę szybko, gdyż albowiem się spieszę, właściwie nie rozglądam się na boki więcej niż jest to konieczne, żeby nie wpaść pod jakieś auto. Nagle coś mi w oczach mignęło i kazało się zatrzymać. Świadomość gnała mnie do domu,  a podświadomość szukała grzybów! Zatrzymałam się i już wiedziałam, ze to jest wyjątkowy dzień. To już druga miła niespodzianka! 

wtorek, 15 grudnia 2020

Tak niewiele do uciechy potrzeba

     W sobotę rano, kiedy tylko nieco się rozjaśniło, widać było doskonale mgłę i tylko mgłę. Poza nią nie było widać nic, nawet najbliższego bloku. Wcale się nie chciało spieszyć ze wstawaniem, ale tym razem młodzi dążyli do jak najszybszego wyruszenia tam, gdzie jest śnieg. Pawełek sprawdził swoja prognozę pogody, która wieszczyła niskie chmury i dzień cały ponury. Zdecydowanie nie brzmiało to zachęcająco, ale już wszystkie kombinezony i ortaliony czekały spakowane i nie mogły się doczekać, kiedy zostaną wykorzystane do tarzania się po śniegu. Dopakowałam prowiant i wyruszyliśmy w mglistą rzeczywistość. 

    Mgła towarzyszyła nam do zarabia. A później wyskoczyło słońce, które rozświetliło leżący na łąkach śnieg. Zupełnie inaczej świat zaczął się prezentować w tych przyjaznych okolicznościach przyrody. Słońce towarzyszyło nam aż do Działu Spytkowickiego, a po wjechaniu na Orawę znowu wpadliśmy w mgłę. Na domiar złego zniknął też śnieg. Przyjemniej zrobiło się dopiero w górze Lipnicy, blisko Babiej. Śniegu wiele nie było, ale za to drzewa, trawy i krzaki otuliły się piękną szadzią.

wtorek, 8 grudnia 2020

Mikołaj inny niż wszystkie


      W tym roku nie było rozmów o Mikołaju i prezentach od niego, chociaż przez ostatnie lata takie dyskusje chłopcy prowadzili od września. Nie było też pisania listów do świętego Mikołaja, co zazwyczaj następowało w połowie listopada, jeszcze przed Krzysiowymi urodzinami... O nic chłopaków nie pytałam ani o niczym im nie przypominałam, bo o czym jak o czym, ale o prezentach mikołajowych to oni na pewno nie zapomnieli. W końcu, pod koniec listopada, wszystko się wydało - otóż Michałek z tatą weszli w potajemne konszachty i za moimi plecami zamówili prezent dla Michałka. Pawełek przyznał się, że wszystko z Michałem uzgodnił, a prezent ma pokryć zapotrzebowanie mikołajowe i gwiazdkowe. Skoro sprawa już się rypła, to zapytałam Miśka czy już nie wierzy w istnienie Mikołaja przynoszącego prezenty. A on, z rozbrajającą miną powiedział, że już rok temu wiedział, ale jeszcze bardzo chciał wierzyć i matka taka była przekonująca, że jeszcze odrobinkę się łudził, że to prawda. Ostatecznie dziecinną wiarę zabił internet, w którym zostały znalezione wszystkie informacje na temat Mikołaja. I już wiadomo, czemu Michał listu nie pisał, tylko tatę do zakupu przekonał.

niedziela, 6 grudnia 2020

Zimowe grzybki z Lasku Wolskiego

      Listopad zaskakiwał cudną, ciepłą aurą, a teraz grudzień robi nam to samo. Po kilku mroźniejszych dniach znowu mamy piękną, jesienną, słoneczną pogodę. Wykorzystaliśmy ja na poszukiwania zimowych grzybków w Lasku Wolskim. w tym tygodniu nie pojechaliśmy nigdzie dalej, więc była wreszcie okazja, żeby spenetrować znajome miejscówki w mieście. wyruszając liczyłam na spotkanie całej wielkiej zimowej trójcy jadalniaków - uszaka, boczniaka i zimówki. Najbardziej jednak zależało mi na uszakach, bo w spiżarni zaczęło prześwitywać dno w przedostatnim słoju z nimi. A zimowych obiadów, bez dużej ilości uszaków, Michaś nawet sobie wyobrazić nie umie.

środa, 2 grudnia 2020

Pierwszy atak zimy

 

     W wielu miejscach weekendowy śnieg zaskoczył (głównie drogowców i kierowców na letnich oponach), a następnie stopniał, odsłaniając jeszcze jesienne oblicze ziemi. Pod Babią też przyszedł dla niektórych niespodziewanie.:) Na "mojej" prognozie pogody były przewidywane spore opady śniegu, Lipniczaki też potwierdzali takie przewidywania, ale Pawełek upierał się, ze tylko tak delikatnie poprószy, bo "jego" prognoza zapowiada tylko symboliczne opady. W związku z tym, ze Pawełkowa prognoza jest uznawana powszechnie za najlepiej sprawdzalną i przewidywalną, dzieciaki nie chciały wierzyć, że na rano będzie biało, nawet jak w sobotni wieczór zaczęło całkiem na poważnie posypywać. Kiedy rano otworzyli oczęta i zobaczyli pobielony świat, wpadli w szał zachwytu, a Krzysiek gotów był biec w piżamie, żeby odśnieżać samochód. Nie wiem, czemu tak mu się wymarzyło o poranku skrobanie szyb i zmiatanie śniegu, ale nie mógł się doczekać aż mu pozwolę te czynności wykonać.

poniedziałek, 30 listopada 2020

Ostatnie grzybki przed pierwszym śniegiem

 

    W listopadach lat poprzednich Menażeria miała zupełnie inne kierunki leśno - grzybowe niż  Orawa. Ten rok jednak wszystko zmienił i zamiast szukać uszaków, boczniaków i płomiennic po lasach nizinnych, nadal uganiam się za resztkami grzybowego życia, jakiemu udało się przetrwać w trudnych górskich warunkach. To konsekwencja kluczowej decyzji, jaką podjęliśmy - to na Orawie powstanie menażeryjne siedlisko-schronisko, do którego będzie można uciec przed wszystkimi pandemicznymi strachami i innymi niedogodnościami życiowymi. Jak już klamka zapadła, to trzeba swojej ziemi pilnować i dbać o nią chociaż weekendowo, co wiąże się z wyjazdami tylko w jednym kierunku od Krakowa. W sobotę było mroźno, ale nie zasypało grzybowych resztek śniegiem. Dało się jeszcze coś wyszperać w leśnej ściółce.

niedziela, 22 listopada 2020

Ostatnie dziecko jest już przeszłością

 

    Stało się! Nie ma już w mojej Menażerii dziecka! Najmłodszy Krzyś skończył 10 lat i jest już nastolatkiem. Nie wiem sama, czy cieszyć się, czy smucić, ale już myślę o zastępstwie dla najmłodszego, żebym miała z kim na spacery chodzić, kiedy moje nastolatki całkiem odmówią współpracy. Na razie jeszcze Krzychowi się chce, ale Michał już coraz częściej ma napady lenistwa i woli zostać w domu i czytać książki albo konstruować wynalazki niż włóczyć się z matką po lasach, łąkach czy bezdrożach. Tak było na przykład w dniu urodzin Krzysia, czyli w ostatnią sobotę, 21 listopada. Te dziesiąte urodziny Krzysiowe inne były od dotychczasowych. Wiadomo czemu... Nie było imprezy z kolegami, urodzinowych atrakcji, wielu prezentów ani tortu. Ale za to bł wspaniały dzień i długi spacer sam na sam z mamą.

środa, 18 listopada 2020

Muzycznie się zrobiło na Orawie


     Połowa listopada i kolejny weekend na Orawie, u stóp Babiej Góry. Niesamowity ten tegoroczny listopad - piękny, słoneczny, ciepły i przyjemny. Niektóre grzyby go wyczuły i opóźniły swój wzrost o miesiąc albo i dwa. Zazwyczaj o tej porze było już po solidnych przymrozkach, a często i po kilku pierwszych śniegach. Jakieś grzyby znaleźć można było tylko w super osłoniętych, cieplutkich miejscach. I były to jakieś stare, zapomniane owocniki, którym udało się kilkakrotnie zamarznąć, rozmarznąć, a przy okazji nie skapcanieć zupełnie. Ten rok jest zdecydowanie inny. Pieprzniki trąbkowe, które zawsze można było zbierać już od sierpnia, dopiero teraz dorosły do rozmiarów pozyskowych. Nie brakuje też innych grzybów, które kolorują las, choć niekoniecznie nadają się do koszyka. Trafiają się też całkiem młode sztuki gatunków, które w listopadzie w orawskich lasach tylko sporadycznie się ujawniają.

piątek, 13 listopada 2020

Co się udało spazerniaczyć 11 listopada :)

 

     Podczas patriotycznego grzybobrania z doborową ekipą nie tylko przemaszerowaliśmy przez las machając flagami, ale i napełniliśmy koszyk. Właściwie to ja napełniłam koszyk, bo reszta towarzystwa nie nastawiła się na wielkie pazerniactwo. A ja owszem - jechałam do lasu nie tylko z myślą o spacerze i robieniu zdjęć rzadkim gatunkom grzybów, ale i o napełnieniu koszyka. A napełnić go chciałam boczniakami, które co roku w tym lesie na mnie czekają. Wszystko udało się zrealizować zgodnie z planem, a jak było, patrzcie sami.

czwartek, 12 listopada 2020

Leśny marsz niepodległości


    Patriotyczne grzybobrania w dni 11 listopada maja bardzo długą tradycję, której kultywowanie przerwał na dwa lata Pawełek. Las przestał mu wystarczać i nosiło go po wielkich marszach miejskich. Rok korony sprowadził go jednak na właściwą drogę i mogliśmy wszyscy razem pójść do lasu. Pojechaliśmy do Jaworzna, a następnie, już na dwa samochody, do Katowic, gdzie rośnie piękny bukowy las.  Równocześnie z nami, na parking dotarła reszta śląskiej ekipy.

wtorek, 10 listopada 2020

Cudny listopadowy weekend


     Tak pięknej pogody w listopadowy weekend to ja nie pamiętam. Sobota zaczęła się co prawda od gęstej mgły, która towarzyszyła nam podczas jazdy z Krakowa pod Babią, ale kiedy dotarliśmy na miejsce, zniknęła zupełnie, a na niebie zagościło słońce, które grzało wcale nie po listopadowemu, ale raczej kwietniowo, wiosennie. Można było zapomnieć, że to listopad. Sobota została przeznaczona na prace gospodarskie będące przygotowaniem do działań rolniczych, jakie będziemy podejmować w przyszłym roku wiosną. Po południu zrobiliśmy objazdową wycieczkę na drugą stronę Babiej, gdzie przeraziły nas nieco tłumy turystów i szybciutko wróciliśmy do naszej spokojnej Lipnicy. 

    W niedzielę nawet mgieł nie było; co prawda na trawie osiadł delikatny przymrozek, ale już parę minut po ósmej słoneczne promienie zamieniły go w niebyt. Od razu zrezygnowaliśmy z jednej warstwy ubrania, a ja nawet rękawiczki zostawiłam w domu, stwierdzając, że nawet moje wrażliwe na zimno łapki nie zmarzną przy takiej wspaniałej pogodzie.Chłopcy wybrali na spacerowy teren las babiogórski. Mnie było tym razem w zasadzie obojętne gdzie pójdziemy, byle iść.:)

poniedziałek, 2 listopada 2020

Jak chłopaki zwalczyły ostry cień mgły

 

    Decyzja o zamknięciu cmentarzy w żaden sposób nas nie dotknęła ani nie wprowadziła chaosu w planach, bo już od dawna mieliśmy zamiar spędzić ten dzień inaczej niż w latach ubiegłych. Miś i Krzyś bardzo się cieszyli na ten inny scenariusz pierwszolistopadowy, bo w planach było spotkanie z Mikołajem i Nikodemem, a chłopaki przepadają za sobą, mimo że dzieli ich różnica ładnych paru lat.  Chcąc więc jak najszybciej rozpocząć wspólne harce, obudzili się jeszcze, kiedy było ciemno. Jak się już rozwidniło, okazało się, że za oknem nadal nic nie widać, bo cały świat zasłania gęsta mgła. Wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy w tę mgłę, a Michał stwierdził, ze będą walczyć z ostrym cieniem mgły i natychmiast zaczęli obydwaj rapować, prezentując rozmaite przeróbki znanego już tekstu. Nie miałam pojęcia, że są w tym zakresie tacy wyszkoleni.

czwartek, 29 października 2020

Orawska niedziela


    Po sobotnim spacerku, wieczornym grillu i nocnym wydłużeniu doby, niedzielny poranek wstał tak zamglony, że na parę metrów nic nie było widać. Zupełnie jakby się chmury z nieba urwały i rozsiadły na ziemi, a w czasie tegoż siadania wycisnęły z siebie sporo wilgotności. Ze względu na zmianę czasu na zimowy pobudziliśmy się wcześnie, ale jak chłopaki wyjrzały przez okno, to z powrotem do łóżek się wpakowali i odmówili jakiejkolwiek współpracy. Coraz częściej im się nie chce tyłków ruszać na spacer i szukają pretekstów pod postacią niewłaściwej pogody. Ani trochę mi się to nie podoba, ale nie zamierzam ani nadmiernie ich namawiać do działania, ani tym bardziej kisić się z nimi, bo na polu mgła. Wydałam im posiłek poranny, wzięłam koszyk, ubrałam gumowce i ruszyłam do granicznego lasu.

wtorek, 27 października 2020

Druga fala epidemii strachu i tresury społeczeństwa


    Eksperyment rozpoczęty wiosną trwa w najlepsze. Po chwilowym popuszczeniu smyczy mającym na celu ponowną elekcję tego samego nierządu, przyszła druga fala, na której buja się w najlepsze totalna arogancja władzy mającej naród w głębokim poważaniu i wmawiającej temu narodowi, że robi to dla jego dobra. Na seniorów tupnęli nogą, kazali siedzieć w budzie i najlepiej z niej się wcale nie wychylać, nawet w godzinach specjalnie dla nich wprowadzonych. Dzieciaki uziemili i tylko tym, z których jeszcze da się coś złupić na rzecz zakładu utylizacji społecznej i nierządu, wolno jeszcze trochę dychać. Ale tylko do czasu, bo trzeba przecież zatrzymać protesty, więc za chwilę ogłoszą, że wszyscy mamy w budzie siedzieć i nie ujadać. Oczywiście w imię naszego dobra. Dorośli jakoś sobie radzą, ale dzieciaki to mają totalnie przerąbane, a ich psychika jest już tak przeorana przez koronę, że pewnie zostanie tam na zawsze. Prosta sytuacja z soboty - jesteśmy w lesie "Pod Małpą". Co prawda małpy już dawno nie ma, bo padła łupem przemijania, ale jej miejsce zajęli potomni. I jest ich aż trzech - Mario, Misiaczek i zielony żabo-królik. Rok temu chłopaki moje by się ucieszyły, ze las ma nowych mieszkańców, pooglądaliby maskotki i poszli dalej. Ale rok korony zmienił wszystko, więc od razu stwierdzili, że zorganizowaliśmy nielegalne zgromadzenie. Łamanie obostrzeń weszło nam w krew, a chłopaków to bardzo cieszy, więc i to zgromadzenie na nielegalu ich uradowało, a Michałek natychmiast stwierdził, że oprócz tego, że się zebraliśmy w szóstkę, to jeszcze nie mamy mord zasłoniętych.

poniedziałek, 26 października 2020

Ostatni raz przed zimowym czasem


     To ostatni weekend w całości spędzony przez Menażerię pod Babią, którą teraz pożegnaliśmy co najmniej na dwa tygodnie. Ale zanim to pożegnanie nastąpiło, spenetrowaliśmy parę orawskich lasów. W sobotę miało być deszczowo, ale poranek wstał całkiem suchy i cieplutki jak na koniec października i górski klimat. Pawełek pojechał do bacówki, żeby zdemontować instalację solarną, która w kwietniu założył, żeby bacówkowym żyło się łatwiej. Ponieważ nie chciał być ograniczony czasem związanym ze  zbieractwem leśnym, to pojechał sobie sam, a ja z Miśkiem i Krzyśkiem ruszyliśmy w nieco inną stronę, żeby napełnić koszyki.

środa, 21 października 2020

Najpiękniejszy borowik 2020

     Po sobotnich opadach deszczu i śniegu niedzielny poranek, kiedy nic z nieba nie wyciekało, był jak spełnienie marzeń o cudownym dniu. Nic to, że zimno było jak diabli, a pod nogami chlupotało wszędzie, bo ziemia już tak się opiła jesiennymi deszczami, ze nic więcej nie przejmuje. Nawet chłopaki ochoczo wstali i zaraz po opuszczeniu łóżek gotowi byli do działania. Podjechaliśmy w okolice bacówki i zaczęliśmy poszukiwania. Nikt się nie spodziewał, że tego dnia wpadną w nasze łapy najpiękniejsze tegoroczne borowiki. Właściwie to nieśmiało tylko liczyliśmy na to, że znajdziemy jakiekolwiek.

poniedziałek, 19 października 2020

Czy to już jest koniec?


     Prawda, że deszczowe, jesienne dni są co najmniej dwukrotnie dłuższe niż dni słoneczne? Nawet mnie, zawsze mającej czasu za mało i ścigającej się z nim, żeby wszędzie zdążyć, ubiegły tydzień się dłużył niemiłosiernie, bo deszcz jesienny wydzwaniał swoją muzykę od rana do wieczora i od wieczora do rana. Właściwie to przez te chmurne ciemności poranki zatarły się z wieczorami, a dzienna jasność z nocną ciemnością. W Krakowie bez ustanku padał deszcz, a w Lipnicy pod Babią do deszczu dołączył śnieg, a później już samodzielnie sypał. Gospodarze z naszej miejscówki uprzejmie donosili co się dzieje i jak zbierają rydze i prawdziwki pod śniegiem. Na weekend pogoda miała być co prawda bez śniegu, ale i bez rewelacji. Po przyjeździe przywitało nas przeraźliwe zimno i resztki śniegu na podwórku i balkonie. To białe wywołało taki entuzjazm u Michałka i Krzysia, że zapomnieli nawet kurtek założyć i rzucili się do lepienia śnieżnych kul. Moja reakcja na śnieg była wprost odwrotnie proporcjonalna do ich radości. Znaczy się, śnieg mnie ani trochę nie ucieszył.;

wtorek, 13 października 2020

Co nam jesień w darze niesie

     Jesień, jesień... Z porannymi mgłami, słońcem koło południa i wieczornym chłodem. Jesień, która dotychczas przynosiła w darze leśne skarby, owoce z sadów, kasztany, żołędzie i liście pomalowane pięknymi barwami. Jakoś się tak przyjemnie zawsze kojarzyła (przynajmniej ta złota - polska), że gdzieś tam na skraju jej darów były katary, kaszlinki i inne bolesności i dolegliwości związane z deszczem, pluchą i szarugą. A jak już kogoś przeziębienie dopadło i kichnął w towarzystwie, to mu wszyscy "Na zdrowie!" wykrzyczeli albo i dodali, że nie na wodę to kichanie. A teraz? Spróbuj sobie tylko kichnąć w przytomności innych człowieków, a popatrzą na ciebie jak na trędowatego albo i donos do sanepidu pójdą skrobnąć. Tak. Jesień w cieniu korony nie jest naznaczona podejrzliwością, nieufnością i obawą. Boją się ludziska kar, mandatów i restrykcji. I coraz mniej się cieszą z tych dobrych darów losu.

czwartek, 8 października 2020

Nie tak to miało być


         Piękna pogoda w sobotę była miłym zaskoczeniem i takiej samej spodziewaliśmy się na niedzielę. Jeszcze w sobotni wieczór Pawełek sprawdzał prognozy i oznajmił, ze będzie bez deszczu, miło i przyjemnie. Radośnie zostawiłam na balkonie bez zadaszenia grzyby, które nie zmieściły się w sobotę na suszarkę, bo stwierdziłam, ze tam będzie im najlepiej. To z ich powodu zerwałam się na równe nogi, kiedy nad ranem usłyszałam za oknem charakterystyczny szum deszczu. Na dołożenie ich na suszarkę było już za późno, bo zmokły solidnie. Musiałam je pokroić i poddusić, a następnie zamrozić. Takie zajęcie w niedzielny poranek przy padającym deszczu, to sama przyjemność. Lipnicki domek jeszcze bardziej wypełnił się zapachem grzybów. Pawełek otworzył oczęta i nie mógł uwierzyć, że pada deszcz, skoro nie miał padać Zamiast przyjąć ten fakt jako oczywistą oczywistość, zaczął szukać wytłumaczenia na pogodowym portalu i stwierdził, ze do południa to już tak będzie. No cóż, co ma być, niechaj się dzieje. Obudziłam Michałka i Krzysia, żeby się zbierali do lasu, a tu mi się chłopaki zaczęły łamać, że deszcz, że mokro, ze im się nie chce... Po takich postawach najlepiej widać jak mi się dzieci zestarzały; jeszcze rok temu deszcz im w niczym nie wadził, a teraz takie się to delikutaśne  zrobiło. Całe szczęście, że już nie trzeba z nimi zostawać. Zarekwirowałam im urządzenia elektroniczne, żeby nie ciupali w gry przez całe przedpołudnie i razem z Pawełkiem poszliśmy z koszykami na Grapę.

poniedziałek, 5 października 2020

Sobotnie szaleństwo pazerniacze

      Kiedy tylko zakończyłam w środę suszenie ostatnich grzybów pozyskanych w poprzedni weekend, zaczęłam się szykować na powtórkę z rozrywki. Pod Babia cały tydzień padało i było niezbyt ciepło. Gospodarze donosili uprzejmie, że grzyby cały czas rosną, ale miejsce prawdziwków zajmują rydze i opieńki. W piątkowe popołudnie z nieba zniknęły deszczowe chmury i zaświeciło słońce. Aż trudno było uwierzyć, że po czterech i pół dnia prawie nieustających opadów, szykuje się taka przyjemna pogoda na weekend. Przecież zazwyczaj to było zupełnie na odwrót - od poniedziałku do piątku piękne słoneczko, a na sobotę i niedzielę deszcz, zimnica i zawierucha. Tym razem aura robiła wszystko, żeby zachęcić do wyjazdu. Ma to również minusy - wyjazd z Krakowa zajął nam sporo czasu, bo na drodze zrobiło się tłoczno. Gdyby pogoda była mniej przyjazna, jechałoby się sprawniej, bo większość z innych wyjeżdżających zostałaby w domowych pieleszach. Było już całkiem ciemno, kiedy dotarliśmy do Lipnicy., więc tylko zjedliśmy szybką kolacyjkę z grilla i poszliśmy grzecznie spać, żeby w sobotę ruszyć na łowy zaraz jak się tylko rozwidni.

czwartek, 1 października 2020

Miesiąc pandemicznej szkoły za nami

     Po cyrkowisku na zakończenie poprzedniego roku szkolnego i podobnym rozpoczęciu bieżącego, wydawało się, że nie miną dwa tygodnie, a wszyscy zostaniemy uziemieni na bezobjawowych kwarantannach, szkoły zamknięte, a dzieci skazane ponownie na tępe gapienie się w monitor, po którego drugiej stronie jakaś biedna pani nauczycielka produkuje się, żeby cokolwiek dzieciom przekazać. Tymczasem wszystko jakoś się ułożyło, wyciszyło i jakby ciut zbliżyło do normalności. Wrzesień minął, a tu nie dość, ze szkoła dalej otwarta, to w dodatku nikt nie jest chory. Ani objawowo, ani bezobjawowo. Rzec można zatem, że do końca roku szkolnego zostało już tylko dziewięć miesięcy! A później będą wakacje.:) Na razie jednak Michał musi zakończyć naukę w klasie szóstej, a Krzychu w piątej. Aż się wierzyć nie chce, że te lata szkolnej edukacji przemknęły tak błyskawicznie, że za momencik będzie średnia szkoła. Ale na razie jesteśmy tu i teraz i musimy stawić czoła wszystkim pomysłowym obostrzeniom.

środa, 30 września 2020

Spełniony sen pazerniaka

     Sobotni pozysk jeszcze dosuszał się na dwóch suszarkach, jakie zabrałam na wyjazd. Trzeciej nie wzięłam, żeby Pawełek nie śmiał się zbytnio z moich rozbuchanych marzeń o mega zbiorach. Suszarki szemrały sobie cichutko, a chłopaki pochrapywali zdecydowanie głośniej. Chodziłam po ciemnym jeszcze domu i tłukłam się czym popadnie, żeby ich przez przypadek obudzić. Nie było szans... Chyba nawet armatnie wystrzały by ich nie postawiły w stan gotowości. A tu za oknem zrobiła się szarówka, a później zupełna jasność. Teraz już bez skrupułów zaczęłam potrząsać uśpionymi chłopakami. Powoli wracali do świata realnego i nawet dość ochoczo przystąpili do porannych czynności. Bezdeszczowa pogoda zdecydowanie przyspieszyła proces wyruszania na grzyby. Plan przewidywał zaatakowanie lasu z dwóch stron - ja od Lipnicy, gdzie trzeba sobie trochę pochodzić, a Pawełek z Miśkiem i Krzyśkiem od strony Winiarczykówki. Mieliśmy się spotkać w bacówce, ale zastrzegłam sobie możliwość zadzwonienia do Pawełka i poproszenia go o podjechanie po moje grzyby, gdyby było mi bardzo ciężko i już bym iść nie miała sił.

poniedziałek, 28 września 2020

Ciężkie życie pazerniaka

     Zapowiadali deszcze tygodniowe, które miały się zacząć w środę. Później każdego kolejnego dnia prognoza spychała te opady na dzień kolejny i w efekcie ostatecznie przepowiednie przewidywały, że wylewać z nieba będzie się w weekend. Zapakowałam zatem na weekendowy wyjazd pod babią po dwa komplety nieprzemakalnych ubrań, żeby można było na zmianę je suszyć i ganiać po lesie. Deszcz przecież prawdziwych pazerniaków nie zatrzyma.:)

    W sobotę obudziłam się oczywiście na tyle wcześnie, ze jeszcze przez najbliższe dwie godziny za oknem panowały egipskie ciemności. To już nie lipiec, żeby dało się wypruć do lasu o czwartej. Teraz trzeba doczekać spokojnie do siódmej, bo wcześniej nic nie widać. A doczekać tyle czasu wcale nie jest łatwo. Chodziłam wiec od okna do okna i monitorowałam sytuację pogodową. Trochę kropiło, trochę padało, a chwilami przestawało. Dotrwałam do pierwszej jasności i ruszyłam budzić chłopaków. Delikatnie mówiąc, nie byli zachwyceni, a widząc padający deszcz, zaczęli marudzić. Upłynęło pół godziny na namawianiu ich, żeby się z wyrek zebrali, sąsiedzi z góry już wypruli do lasu, a mnie się coraz bardziej nudziło przekonywanie Menażerii, ze zbieranie grzybów w deszczu jest jedna z większych przyjemności życiowych. Jak sobie jeszcze pomyślałam, ze zaraz usłyszę od nich w lesie, że albo grzybów mało, albo za mokro, to stwierdziłam, ze mam ich w głębokim poważaniu i idę sama zaspokoić moje pazerniacze żądze. Chyba by mnie skręciło tam i z powrotem, jakbym miała zostać w domu z powodu deszczu. Kazałam im się samym nakarmić na śniadanie i odpaliłam w kierunku granicznego lasu. Co prawda gospodarze mówili, że tam nic nie rośnie i lepiej iść w drugą stronę, ale w tę drugą ruszył cała grupa, więc poszłam tam, gdzie nic miało nie być. Powiedziałam tylko gaździe, że na granicy rosną moje grzyby, a nie jego i dlatego on tam nic nie znajduje.;)

poniedziałek, 21 września 2020

Weekendowe koszyki z Orawy

    Doczekaliśmy piątku. Pawełek z Michałkiem pojechali pod Babią wczesnym popołudniem, a ja najpierw czekałam aż Krzychu skończy lekcje, a następnie rozegra mecz ze swoją drużyną. Wszystko się masakrycznie przeciągało i z Krakowa wyruszyliśmy dopiero o godzinie 21. Jechaliśmy przez ciemności, a powietrze wpadające do samochodu robiło się coraz zimniejsze. Kiedy w środku nocy dojechaliśmy na lipnickie podwórko, zaparkowane na nim samochody, pokryte były grubą warstwą szronu. Szczękając zębami wpadliśmy do pokoju, w którym było cieplutko. Trzeba było szybko spać, żeby rano wstać skoro świt i iść szukać grzybów. Ja tam wstałam wcześnie, bo się tego szukania nie mogłam doczekać, ale chłopaków trzeba było trochę siłą zwlekać z wyrek.

poniedziałek, 14 września 2020

Czwarty zlot GGG przeszedł do historii

    To już czwarty raz pojechaliśmy na doroczne spotkanie zaprzyjaźnionych grzybiarzy. Tym razem do Siepli w województwie świętokrzyskim. Te kilka dni zleciało w mgnieniu oka. Oprócz bandy uzbrojonych w kosze i scyzoryki pozyskiwaczy, na spotkaniu zameldowali się też mieszkańcy lasów, czyli nasze wymarzone grzybki. Już na kilka dni przed zlotem czujni zwiadowcy donosili, że tu i tam rosną masowo borowiki. Wiadomo też było, ze nie pojawiły się we wszystkich lasach, tylko w tych wybranych. Kiedy jechaliśmy na spotkanie, przy drogach widać było sporo osób sprzedających leśne skarby. I faktycznie były to wyłącznie szlachetniaki.

piątek, 11 września 2020

Jak typować las na obcym terenie i napełnić koszyki

     Doroczne spotkanie zaprzyjaźnionych grzybiarzy. Tym razem w lasach świętokrzyskich. Od paru dni przed wyjazdem śledziłam uważnie doniesienia grzybowe z tych rejonów - wynikało z nich, że w jednych lasach można zapełnić kosze, a w innych panuje posucha grzybowa. Trzeba było opracować strategię działania. Tuż po przyjeździe do Sielpi przeszukałam las leżący za ogrodzeniem ośrodka - las idealny do chodzenia - płasko, wysokie sosny i brzozy, na podłożu mech i borowiny. Po blisko dziesięciu kilometrach spaceru grzybowym pozyskiem był jeden maślak zwyczajny. W tym momencie wiadomo było, że trzeba znaleźć jakiś inny las. Na zbiory w sosnach nie było co liczyć. 

    Pawełek włączył wszystkie swoje urządzenia elektroniczne i z ich pomocą zaczął typować kompleksy leśne, w których powinno rosnąć coś więcej niż jeden maślaczek. Tak to jest, jak się jedzie na grzyby w zupełnie nieznane rejony; trzeba korzystać z dobrodziejstw rozwoju cywilizacyjnego, żeby zaspokoić prymitywną potrzebę pozysku.:)

poniedziałek, 7 września 2020

Wrzesień nie przyniósł pełnego koszyka

     Po tygodniowym pobycie w mieście, rozpoczęciu roku szkolnego i próbach przestawienia się na miejskie funkcjonowanie, odetchnęliśmy w piątek z ulgą i pojechaliśmy pod Babią na weekend. Wymyśliłam sobie tak, że, kiedy już opuściliśmy letnią sadybę, grzybki wystawiły spod ziemi swoje łebki i stwierdziwszy, że już ich nie szukamy, wystartowały masowo... W środku tygodnia trochę popadało i wizja błyszczących kapelutków wystających ze ściółki  i z trawy towarzyszyła mi nieustająco od środy. 

     Żeby jednak dostać się do Lipnicy, trzeba pokonać zakorkowaną w piątkowy wieczór zakopiankę. Pawełek pojechał wcześniej, a ja czekałam aż Krzyś skończy trening. Ruszyliśmy dopiero o 19 i jazda miała więcej wspólnego ze staniem niż z przemieszczaniem się. Gdyby nie perspektywa porannego grzybobrania, zawróciłabym po półgodzinnym postoju w korku wywołanym policyjną blokadą. Dobrze, że w Lipnicy Pawełek czekał z przygotowaną kolacją, bo można było szybko zaspokoić głód i spokojnie zasnąć.

piątek, 28 sierpnia 2020

Ostatni tydzień wakacji

    Na zdjęciu prezentuje się dumnie największy zbiór z ostatniego tygodnia - trzy borowiki szlachetne, trzy koźlarze czerwone, jeden borowik górski, jeden borowik ceglastopory i sześć kolczaków obłączastych (to było w lesie, w którym akurat ten ostatni gatunek nie występuje zbyt licznie). Normalnie porażająca ilość, szczególnie po zestawieniu ze zbiorami z drugiej połowy sierpnia roku ubiegłego... Po rozpoznaniu zasobów wewnętrznej egzystencji tego gigantycznego pozysku, został z niego jeden, najmniejszy szlachetniak, dwa mniejsze koźlarze, pół borowika górskiego oraz kolczaki, które od razu w lesie zostały poddane ostrej selekcji. Nie wiadomo czy śmiać się, czy płakać z takiego zbioru, a już całkiem nie wiadomo, co z tego zrobić - sos, zupę, ususzyć, zamrozić, czy może zamarynować. Biorąc pod uwagę totalne bezgrzybie podczas tegorocznych wakacji, wszystkie opcje byłyby jak najbardziej na miejscu do realizacji, gdyby tylko można było każdej z nich przydzielić po więcej niż pół grzybka. :(

sobota, 22 sierpnia 2020

Popadało nocą

      Przez ponad miesiąc wszystkie deszcze zapowiadane, spodziewane i te, które przechodziły tuż obok, po drugiej stronie Babiej Góry, omijały nas bardzo konsekwentnie, skazując orawską ziemię na totalne wysuszenie, a mnie i moją menażerię na grzybową, a raczej bezgrzybową tragedię. Ściółka w lesie wyschła i trzeszczała pod nogami, resztki grzybów poznikały i nadzieja też znikać zaczęła, chociaż ona, jak wiadomo, znika ostatnia.

     Aż nadszedł ten piękny dzień, a właściwie noc, kiedy to deszczowe chmury podjęły decyzję o wylaniu swoich zasobów nad moimi lasami. Deszcz padał drobny i spokojny, taki najlepszy dla natury - niosący życie, a nie zniszczenie. Gdyby popadał dłużej, pewnie drzewa, trawy, grzyby i ja bylibyśmy bardziej zadowoleni, ale dobre i to, co spadło. Las odżył. Mech zrobił się zielony, ściółka przestała chrzęścić, a spod jej wierzchniej warstwy wyłoniło się trochę grzybków, które tylko czekały na sygnał, żeby wyskoczyć. 

    Na pewno długo pod nią siedział mój bohater z pierwszego zdjęcia. Wygląda w sumie niepozornie i co do jego piękna rzec można, że jest specyficzne i nie każdemu będzie się podobał. Ale jest to grzyb niezwykły, którego spotkanie zawsze bardzo mnie cieszy, bo należy do rzadkości nad rzadkościami. To dwupierścieniak cesarski, grzyb, który na terenach górskich jeszcze 30-40 lat temu występował masowo. Starsi ludzie z Orawy doskonale pamiętają, że wynosili z lasów całe kosze czopów, bo taką regionalną nazwę posiada ten gatunek. Wzięła się stąd, że owocniki są grube, masywne, twarde i tkwią głęboko w ściółce. Zanim pojawią się na świecie, sporo czasu rozwijają się pod ziemią. A teraz spotkanie z dwupierścieniakiem to wielkie święto. Grzyby te poznikały z lasów, a przyczyn takiego stanu rzeczy nikt nie umie wyjaśnić. W tym roku udało mi się już trzykrotnie spotkać z dwupierścieniakiem, więc należy ten sezon uznać za udany pod kątem tego gatunku.

piątek, 14 sierpnia 2020

Susza :(

     Ten rok doświadcza nas coraz to innymi plagami. Po okresie, kiedy było za mokro i w lasach szalały hordy nienażartych ślimaków, przyszła susza i miliardy robaków, które postanowiły zeżreć każdego grzybka, jaki wyrośnie.. Nie padało już ponad miesiąc i ściółka w lasach jest wysuszona na pieprz i trzeszczy pod nogami. W takich warunkach o pozysku zapełniającym koszyk można tylko pomarzyć. A tu wakacje zbliżają się wielkimi krokami do  końca i trzeba będzie jechać do miasta i zająć się codziennością, a nie codziennym chodzeniem po lasach i poszukiwaniem tego, co da się wydrzeć z pazernych paszcz ślimaków i robactwa. Przez ostatni tydzień jedynym grzybowym gatunkiem, który nadawał się do zbioru, były pieprzniki jadalne, blade i ametystowe. Na miejscówkach pokrytych warstwą mchu pozostało na tyle wilgoci, ze maleńkie owocniki, które w tym mchu były schowane, zdołały dorosnąć. Już je pozbieraliśmy, a kolejne wcale nie mają zamiaru wyrastać, bo już nawet w mchach wilgoci nie ma. A deszcz miał być w zeszłym tygodniu i wczoraj miał być i dzisiaj. Tak prognozy wieszczyły, ale rzeczywistość okazała się inna i nadal plażowicze mogą się cieszyć ze słońca i upału, a grzybiarze martwić brakiem deszczu.

piątek, 7 sierpnia 2020

Znaleziska z początku sierpnia


      Coś w te wakacje mam totalnego lenia do pisania doniesień z orawskich lasów. Chyba ta zdalna praca i nauka przez tak długi czas spowodowała komputerowstręt i to, co było przyjemnością, przestało nią być. Szkoda, że dzieci nie mają poczucia przesytu urządzeniami elektronicznymi. A do tego wszystkiego internet strasznie kiepsko chodzi w tym roku na wsi i wstawienie fotek zajmuje czasem trzy dni... To tak tytułem wytłumaczenia, dlaczego tak mało donosów w tym roku. Wiem, ze parę osób na nie czeka i mam poczucie niespełnionego obowiązku. Niemniej wolę poczekać chwilę na wenę niż robić na blogu coś na siłę. 
     Do dzisiejszego wpisu natchnęły mnie piękne kolczakówki znalezione przedwczoraj w Małej Lipnicy, po nocnym deszczu. Stwierdziłam, że muszę się ich widokiem podzielić z Wami. Chodźmy zatem na leśny spacering, na którym oprócz kolczakówek z kropelkami parę innych grzybków się trafi na pewno.:)

czwartek, 30 lipca 2020

Zbliżamy się do końca lipca

      Wakacyjny czas umyka jeszcze szybciej niż normalny czas. Doświadczają tego przede wszystkim dzieci chodzące do szkoły, ale i dorosłym się udziela. Dopiero co zaczynał się lipiec, a już się kończy i jesteśmy na półmetku wakacji. Nad chłopakami powoli zaczyna krążyć widmo szkoły, a nade mną niepewności, co z tą szkołą po wakacjach będzie. Ale zostawmy na razie te drażniące sprawy edukacyjne i chodźmy zerknąć do orawskich lasów. Ostatnio deszcze i burze nas omijają, więc ściółka się przesuszyła i można śmigać po lesie w adidasach, a nie w gumowcach. No chyba, że trzeba gdzieś przejść przez łąkę (w większości łąki nie są wykoszone, więc trawa sięga do szyi, a miejscami kryje człowieka mającego mniej niż metr osiemdziesiąt). W trawie rosa utrzymuje się nawet do południa, więc po przejściu takich zarośli trawiastych, buty inne niż gumowce są przemoczone. Doświadczył tego kilkakrotnie Krzychu, który za wszelką cenę stawia na swoim i ubiera na spacery takie buty, na jakie ma ochotę. A później chodzi w mokrych, twierdząc, że są suchuteńkie. Dla własnego zdrowia psychicznego przestałam ingerować w Krzysiowe wyposażenie leśne, jeżeli tylko nie stanowi ono poważniejszego zagrożenia. A swoją drogą, to już by się jakiś opad przydał; niekoniecznie burza, ale taki całonocny, spokojny deszczyk. Jakby co,, to zamawiam.:)

piątek, 24 lipca 2020

Babia po raz kolejny

     W tym szalonym roku 2020 już trzeci raz zabieram Was na wyprawę na Babią Górę. Raz byliśmy w połowie maja, drugi raz w ostatnim dniu majowym, a teraz po raz trzeci stanęłam na szczycie Babiej, tym razem lipcowej. Prawdę mówiąc,  nie bardzo mi się chciało iść na szlak, kiedy w lesie można poszaleć grzybowo, ale Renia bardzo chciała pójść w naszym towarzystwie, Miłosz chciał, Eryk chciał i Michałek z Krzychem też chcieli. Nie było więc uproś - musiałam porzucić grzybowe lasy na jeden dzień i pomaszerować po górskich szlakach. 

    Posprawdzałam prognozy pogody, którym jakoś specjalnie nie wierzę, ale inni wierzą i ustaliliśmy, ze najdogodniejszym dniem będzie środa. Kiedy poranek wstał zachmurzony i szary, gospodarz lipnickiej przystani stwierdził, ze kiepską mamy pogodę, ale odpowiedziałam mu tylko, ze później na pewno będzie lepsza. Pojechaliśmy pod górę o 7:30 trzema samochodami. Ja zostaawiłam mój na parkingu Stańcowa, gdzie mieliśmy zejść szlakiem zielonym, a Zibi i babcia Eryka pomknęli Rajsztagiem na przełęcz Krowiarki, skąd startowaliśmy.

poniedziałek, 20 lipca 2020

Z ostatniego tygodnia

      Przez ostatni tydzień jakieś złe pożera nam nieustająco internety i uniemożliwia regularne donosicielstwo z orawskich lasów. Wreszcie wczoraj nastąpił jakiś przełom w przepędzaniu złego i powolutku udało się wstawić fotki z paru ostatnich dni. Codzienny koszyk menażeryjny wygląda podobnie jak na zdjęciu powyżej - mogę się wreszcie cieszyć nieco większą ilością moich ulubionych kureczek. Drugim gatunkiem, którego tegoroczne zbiory są ponadprzeciętne jest muchomor czerwieniejący. Bywały lata, w których sporo muchomorków rosło, ale takich mega ilości jak obecnie nigdy nie odnotowałam. I nie jest to jeden rzut owocników; rosną w tych samych miejscówkach już od ponad trzech tygodni i cały czas pojawiają się młode owocniki. Dzięki temu, ze jest ich aż tyle, można bez problemu zapełnić koszyk dorodnymi i pozbawionymi dodatków białkowych grzybkami. Korzystam z tego bogactwa i zapełniam kolejne słoiki marynowanymi muchomorami. Następny rok na pewno taki obfity nie będzie, więc zapasik w spiżarni nie zawadzi.:) Z innymi gatunkami pozyskowych grzybków już tak pięknie nie jest - rosną pojedyncze sztuki borowików, podgrzybków, koźlarzy i gołąbków, ale większość z nich ma tak bogate życie wewnętrzne, że zostają od razu w lesie, czasem nawet bez rozstawania się ze ściółką. W sobotnie popołudnie na przykład idę ja sobie lasem na Grapie, patrzę na bok drogi leśnej, a tam w pięknych okolicznościach przyrody otulony mchem zieleniutkim, stoi sobie idealny borowik szlachetny w wieku średnim - okrąglutki, brązowiutki, nienaruszony przez ślimaka... Zachwyciłam się, ale czar prysł, kiedy dotknęłam tego idealnego, brązowego łebka - był miękki od wypełniającego go robaczego farszu. Już dalej nie badałam jego stanu; został na swoim miejscu, wyścielonym zielonym mchem.

sobota, 11 lipca 2020

Przed kilkudniową przerwą

     Znowu jesteśmy na kilka dni w Krakowie. Grzyby zostały w orawskich lasach i muszą na nas chwilę poczekać. Dostały prikaz dalszego rośnięcia oraz instrukcję jak chować się i chronić przed naszą konkurencją, która zalała lasy falą tsunami. Pogoda w tym roku sprzyjała rozmnożeniu się ślimaków oraz muchówek,które uwielbiają atakować każdy grzybowy kształt wykryty w zasięgu. W związku z tym trudno jest trafić na całego, nie wygryzionego przez ślimaki grzybka, a jeszcze trudniej znaleźć takiego, który nie jest nafaszerowany w środku białkiem. Te z pierwszego zdjęcia to wybrańcy spaceru - najpiękniejsi, bez specjalnych ran zewnętrznych po starciu ze ślimaczymi zębami. To jakieś 20% znalezisk borowikowych z tego dnia; większość od razu zostawała w lesie, nawet bez wyciągania ze ściółki. Jeśli myślicie, że te w całości można było zjeść, to się mylicie - piękne po zewnętrzu, w środku miały tylu mieszkańców, że tylko skrawki do sosu udało się uratować. Miejmy nadzieje, że kolejne pokolenia prawdzikusów będą odporniejsze na robactwo i ślimactwo, a teraz chodźmy zobaczyć, co oprócz jadalnych borowików można znaleźć.

poniedziałek, 6 lipca 2020

Kurki, muchomory i inne ciekawe grzybki

     Grzyby na Orawie nieco przystopowały, mimo, że pogoda jest dla nich idealna - mokro i ciepło. To znaczy, my uważamy, ze jest idealna, ale grzybki najwidoczniej twierdzą inaczej. ;) Trudno jest zapełnić koszyk, ale za to wystartowały niektóre gatunki rzadkie i chronione. Michałkowi i Krzysiowi za bardzo nie chce się ich poszukiwać, bo o ile bawi ich pozysk, o tyle mozolne sprawdzanie znanych miejscówek, jest dla nich nieco nudne. Druga sprawa, to towarzystwo innych dzieci, które zaczęły wakacje i przyjechały do Lipnicy. Spędzają całe dnie na podwórku i moje chłopaki chcą wykorzystać jak najwięcej czasu na zabawę z rówieśnikami, których przez ostatnie miesiące bardzo im brakowało. Ponieważ zatem do lasu się nie rwali, a tata Pawełek przyjechał na weekend i też nie miał ochoty na spaceringi, mogłam sobie samotnie i spokojnie przemierzać kolejne kilometry leśne.:)

środa, 1 lipca 2020

2020 - rok korony


     Rok dwa tysiące dwudziesty przejdzie do historii jako rok korony. Co do tego nie ma najmniejszych wątpliwości. Ja też miałam swoje spotkanie z koroną, a właściwie dzięki jednej koronie, mogłam spotkać inne korony.:) To ogłoszone wszem i wobec pandemia wygoniła mnie z Krakowa na Orawę już w kwietniu. Miałam więc możliwość przeszukiwania tutejszych lasów znacznie wcześniej niż w czasie wakacji. Wykorzystałam tę możliwość, dzięki czemu udało mi się spotkać setki koron. To zdecydowanie ich rok.:)

wtorek, 30 czerwca 2020

Pierwsze wakacyjne :)

    Po zakończeniu roku szkolnego, dopieszczeniu koni, które mają wolne od pracy i zajmują się tylko hasaniem po pastwiskach, wreszcie po wyborach, w niedzielne popołudnie razem z dziećmi pojechaliśmy z powrotem na Orawę. W Krakowie i po drodze, aż do Rabki - bezchmurne niebo i żar wlewający się przez otwarte okna do samochodu. Dalej coraz chłodniej i czarne chmury wędrujące znad Tatr. Po dojechaniu na miejsce można było odetchnąć z ulgą po miejskim upale. Wydawało się, ze po takim przyjemnym temperaturowo wieczorze, ranek będzie równie miły. Nic bardziej mylnego! Już o szóstej powietrze było gęste od duchoty, a na telefon przyszło kolejne ostrzeżenie przed niebezpieczną pogodą. Pognaliśmy zatem do lasu najwcześniej jak się dało, żeby przed tymi zagrożeniami zdążyć obczaić co się przez te cztery dni w naszych lasach zmieniło.:)

sobota, 27 czerwca 2020

Koniec inny niż dotychczas, początek będzie standardowy :)

     Na zakończenie tego roku szkolnego wszyscy czekaliśmy zdecydowanie bardziej niż na jakiekolwiek wcześniejsze zakończenie. Zdalne nauczanie tak dało wszystkim w kość, że ten dzień ostatni był jak zbawienie od dalszej męki on-line. W różnych szkołach różne to zakończenie się odbywało; niektórzy znajomi mieli tylko wirtualne pożegnanie, a świadectwa odbiorą sobie w innym terminie. U nas Dyrekcja zarządziła rozdawanie świadectw klasami - klasy wchodziły do szkoły co pół godziny i widziały się tylko z wychowawcą. Całe wydarzenie rozciągnęło się w związku z tym na bardzo długi czas. Na szczęście między klasą Krzysia, a Michała była tylko jedna inna klasa, więc zeszło nam półtorej godziny. Krzychu zaczął wakacje wcześniej.:)

czwartek, 25 czerwca 2020

Ostatni przedwakacyjny spacer

    Zbliżamy się do zakończenia roku szkolnego i rozpoczęcia wakacji. W ostatnim tygodniu nauki zaangażowanie chłopaków w uczestnictwo w lekcjach jest, delikatnie rzecz ujmując, mizerne. Ciałami są na wakacjach od końca kwietnia, a teraz do tych ciał dołączyły dusze i chęć oddania się tylko przyjemnościom jest przeogromna. W środę mieli jeszcze regularne lekcje on-line i tylko dzięki zmianie godziny skończyli szkołę o 13, a nie o 14, jak dotychczas w środy bywało. I dzięki dobroci pani od angielskiego, która zamiast lekcji przysłała piosenkę, byli wolni. Rzuciłam hasło, że idziemy na ostatni przedwakacyjny spacer, a następny to już będzie w wakacje, bez ograniczeń czasowych narzuconych przez szkołę, lekcje, zadania... Wybuch radości był ogromny. Nawet nie myślałam, że ta zdalna nauka aż tak im doskwiera. Narzekania brałam raczej jako takie marudzenie pro-forma, żeby nie przyznać, że spotkania z klasą, choćby przez komputer, są super. Ruszyliśmy zatem radośnie na spacer pod Babią.

poniedziałek, 22 czerwca 2020

Pierwszy borowik szlachetny 2020 z Orawy

     Pierwszy i ostatni przedstawiciel danego gatunku grzybowego znaleziony w roku, ma znaczenie szczególne - wyznacza jakieś granice, wewnątrz których raz jest tych grzybów dużo, innym razem nieco mniej. Co roku odbywa się rywalizacja menażeryjna w konkurencji tego pierwszego. Czasem jej rozstrzygnięcie jest sprawiedliwe i znalazcą zostaje ten, kto najbardziej i najdłużej angażował się w poszukiwania, a innym razem jest bardzo niesprawiedliwie... Tak było w tym roku w przypadku pierwszego borowika szlachetnego z Orawy.

sobota, 20 czerwca 2020

Urok koźlarzy w kolorze czerwonym

     Lekcje w tym tygodniu to już tak były, że mogłoby ich nie być - nauczyciele pokończyli omawianie materiału, dzieci są wykończone zdalnym nauczaniem, ale wszyscy udają, że nadal ciężko pracują, logują się na umówione lekcje, a pod nosem złorzeczą na sytuację. Przecież w "normalnej" szkole już przez te dwa tygodnie nie trzeba byłoby kompletnie nic robić - nauczyciele wypisywaliby świadectwa, a uczniowie sprzątali klasy, wychodzili na boisko i tak dalej.Wszyscy tęsknimy już bardzo za normalnością, która wydaje się chwilami być tylko pięknym wspomnieniem... Ale są i dobre strony - zamiast w mieście, siedzimy na wsi, a parę lekcji zostało odwołanych i było więcej czasu na wyjście do lasu. W czwartek mieliśmy wolne już po dziesiątej i wyskoczyliśmy razem z ciocią Anią do Małej Lipnicy.

czwartek, 18 czerwca 2020

Grzybowa pogoda

    Przez ostatnie dni pogoda realna za nic nie może się zgrać z tą prognozowaną. W związku z tym albo trzeba się w trakcie wyjścia rozbierać, albo wypadałoby się ubrać, a nie zawsze jest w co... Wczoraj to już całkiem przeginało - miało ładnie być, lekko zachmurzone, z licznymi przebłyskami słońca. Wymarzona pogoda na spacer. Tymczasem od rana przechodziły kolejne ulewy. Koło południ na czterech portalach pogodowych pokazywali, że aktualnie świeci w Lipnicy Wielkiej słońce, a za oknem była ściana deszczu rzucana w dodatku wiatrem o ścianę chałupy. Do takich warunków trzeba się dostosować i szkoda wytracać czas na sprawdzanie, co zapowiadają. Wyjścia do lasu musimy dostosować nie tylko do pogody, ale także do zajęć zdalnych. Po kilku miesiącach takiego funkcjonowania, coraz lepiej idzie nam maksymalne wykorzystywanie czasu, którego nie trzeba spędzać przed monitorem. Sprawdzamy codziennie, co piszczy w orawskich lasach i możemy na bieżąco informować, co się dzieje.

poniedziałek, 15 czerwca 2020

Zaczyna być pięknie:)

    Co roku na wiosnę czeka się z utęsknieniem na pierwsze wiosenne grzyby - smardze, a wraz z ostatnimi smardzowatymi zaczynają się poszukiwania pierwszych borowików. W tym roku na Orawie borowiki ceglastopore pojawiły się wyjątkowo późno, bo maj był zimny, śnieżny i nieżyczliwy grzybkom. W związku z tym pierwszego ceglasia znalazłam dopiero ostatniego dnia maja. Po tygodniu od tego znaleziska było ich już kilka. Apetyt rośnie w miarę jedzenia, więc jak już się udało pozyskać te parę sztuk, to natychmiast zaczęło się marzyć o pełnym koszyku. No, może nie koszyku, a koszyczku.;) I to udało się zrealizować w ten weekend. Pierwszy pełny tegoroczny koszyczek jest zaliczony.