poniedziałek, 14 września 2020

Czwarty zlot GGG przeszedł do historii

    To już czwarty raz pojechaliśmy na doroczne spotkanie zaprzyjaźnionych grzybiarzy. Tym razem do Siepli w województwie świętokrzyskim. Te kilka dni zleciało w mgnieniu oka. Oprócz bandy uzbrojonych w kosze i scyzoryki pozyskiwaczy, na spotkaniu zameldowali się też mieszkańcy lasów, czyli nasze wymarzone grzybki. Już na kilka dni przed zlotem czujni zwiadowcy donosili, że tu i tam rosną masowo borowiki. Wiadomo też było, ze nie pojawiły się we wszystkich lasach, tylko w tych wybranych. Kiedy jechaliśmy na spotkanie, przy drogach widać było sporo osób sprzedających leśne skarby. I faktycznie były to wyłącznie szlachetniaki.

    Od początku zarówno my jak i inni zlotowicze podeszliśmy do kwestii pozysku w sposób naukowy i zaczęliśmy od analizy map zawierających informacje o drzewostanach. Początkowo obstawialiśmy jodły, ale szybko okazało się, że zdecydowanie większe bogactwo borowikowe można spotkać w lasach jodłowo - bukowych. I mniej ludzi po nich chodziło.
     W pierwszym dniu zlotu znajdowało się najwięcej małych owocników, natomiast przez kolejne dni było ich coraz mniej, a do koszyków trafiały średniaki i całkiem duże, wyrośnięte sztuki. gdyby wszystkie były zdrowiutkie, zbiory byłyby naprawdę gigantyczne. Niestety, obecny rok jest pod tym względem fatalny i ilość zaczerwionych owocników jest równa lub wyższa od tych zdrowych. A im starsze sztuki, tym robactwa więcej...
     Borowiki rosły grupami - szło się nieraz spory kawałek i nie znajdowało ani sztuki, a później trafiało się na grupę kilku - kilkunastu owocników i w takim miejscu zdecydowanie przybywało w koszyku.

     Widok pojedynczych grzybków jest zawsze przyjemnością, ale spotkanie całej gromady wyzwala spotęgowane emocje. Doświadczył tego Mariusz, który wdepnął w miejscówkę, w której od dawna nikogo nie było. Borowiki wyrosły w borowinach i osiągnęły spore rozmiary nie rzucając się wcześniej nikomu w oczy. Okrzyki znalazcy zwabiły wszystkich buszujących w pobliżu.:)

    Z każdego wyjścia do lasu przynosiliśmy po trzy koszyki. Nareszcie były pełne.:) Tylko w jednym dniu trafiliśmy do miejscówki z borowikami ceglastoporymi, a podczas pozostałych grzybobrań w koszykach były wyłącznie szlachetniaki. Przy tej ilości zebranych grzybów obróbka zajmowała mi całe popołudnie. Aż do wieczornej zabawy.

     Inni miej nieco trudniej, bo zdecydowanie przebili Menażerię w pazerniactwie.:) To już chyba najsłynniejsza grzybowa taczka na fb i yt, ale jakże było przejść obok niej obojętnie i nie cyknąć fotki.;)

     Ceną za fotką było piwo, które słusznie należało się zbieraczom i pomysłodawcom tej, jakże malowniczej, inicjatywy.

       Podczas ostatniego grzybobrania w okolicach Sielpi, w sobotę, trzeba się już było porządnie nachodzić, żeby uzbierać koszyk borowików szlachetnych. Za to pokazały się małe koźlarze. Nadchodzi ich czas w świętokrzyskich lasach, co było doskonale widoczne na przydrożnych stanowiskach z grzybami - kiedy w niedzielę jechaliśmy już do Krakowa, przydrożni sprzedawcy mieli w ofercie zdecydowanie więcej koźlarzy niż borowików.

    Przez cały zlot widziałam tylko jedną kurkę i to nawet nie ja ja znalazłam, tylko Renia, z którą razem chadzaliśmy po lasach. A miejsca na kureczki były w wielu lasach idealne. Tylko kurek w nich nie było...
    Wieczorami, kiedy już wszyscy obrobili swoje zbiory, zasiadaliśmy przy bankietowych stołach i objadaliśmy się pysznym jedzeniem, podawanym w ilościach strasznych. Można też było pohulać na parkiecie, podziwiać umiejętności barmańskie i spotkać gwiazdy estrady. Prawdziwym hitem był jednak jarmark, który odbył się w sobotę.
    Michałek, który od pewnego czasu rozkręca własny biznes, szykował się do tego wydarzenia od trzech tygodni. Wyprodukował kilkadziesiąt zawieszek, breloczków i bransoletek, które rozłożył na swoim stanowisku sprzedażowym. W trakcie jarmarku jeszcze robił plecione bransoletki na miarę i był bardzo zadowolony z utargu.
    Krzyś, widząc, że brat rozkręca swoją działalność zarobkową, chodził ze skwaszoną miną i kombinował jakby tu bratu dokuczyć. Obawiałam się eskalacji konfliktu po podliczeniu Michałkowych zysków, więc dałam Krzysiowi parę słoików z marynaciakami, żeby je sobie sprzedał. W efekcie będę mieć w przyszłym sezonie pomocnika do przerobu pozysków, bo Krzychu doszedł do wniosku, że sprzedaż grzybów jest bardzo opłacalnym biznesem.:)
    Inni wystawcy jarmarkowi też mieli wspaniałe rzeczy na sprzedaż.
    Podczas, gdy nasze dzieci zarabiały kasę sprzedając, my z Pawełkiem wydawaliśmy kupując kamienne grzyby, obrazy, nalewki i grzybowe skarpetki.
   Pawełek stał się posiadaczem muchomorowej laski,
a ja na koniec dorwałam małą dziewczynkę, która natychmiast zgodziła się zostać młodszą siostrą Michałka i Krzysia. Niestety, musiałam ja oddać prawowitym opiekunom...




3 komentarze:

  1. No i super.I grzybki i dobra zabawa,leśne powietrze i chłopaki z zyskiem.Czego chcieć więcej.Szkoda że ja z powodu swojej ułomności nie mogę pojechać na taki zjazd.Ach jak bym polatała po tych lasach. Marzenia.Pozdrawiam was serdecznie i życzę dalszych cudownych zbiorów.Też jadłam sos prawdziwkowy z makaronem,dostałam borowików od przyjaciółki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Super Ewa, że miałaś świeże grzybki! A kiedyś, w zupełnie innej grupie, na zloty jeździła dziewczyna na wózku i dawała radę. Ty też byś dała.:) Szukaj w swoich okolicach kogoś, kto Ci pomoże w trasie i dajesz na kolejny zlot.:) Uściski serdeczne!

      Usuń
  2. Dla Was też pozdrowionka! I niech się Maja na przyszły rok wybierze.:)

    OdpowiedzUsuń