Jesień, jesień... Z porannymi mgłami, słońcem koło południa i wieczornym chłodem. Jesień, która dotychczas przynosiła w darze leśne skarby, owoce z sadów, kasztany, żołędzie i liście pomalowane pięknymi barwami. Jakoś się tak przyjemnie zawsze kojarzyła (przynajmniej ta złota - polska), że gdzieś tam na skraju jej darów były katary, kaszlinki i inne bolesności i dolegliwości związane z deszczem, pluchą i szarugą. A jak już kogoś przeziębienie dopadło i kichnął w towarzystwie, to mu wszyscy "Na zdrowie!" wykrzyczeli albo i dodali, że nie na wodę to kichanie. A teraz? Spróbuj sobie tylko kichnąć w przytomności innych człowieków, a popatrzą na ciebie jak na trędowatego albo i donos do sanepidu pójdą skrobnąć. Tak. Jesień w cieniu korony nie jest naznaczona podejrzliwością, nieufnością i obawą. Boją się ludziska kar, mandatów i restrykcji. I coraz mniej się cieszą z tych dobrych darów losu.
Ja wiem, że zdjęcia w poście dokumentują tę najpiękniejszą i najlepszą stronę jesieni, ale nie o niej dzisiaj napiszę. Nas ta strona zła też trochę dopadła. Wychynęła ze szkoły, które, jak wiadomo z medialnych doniesień, są najgorszymi siedliskami zła wszelkiego, a korony w szczególności. W związku z tym dziwne by było, jakby i naszej szkoły ten trend nie dotknął.
W ubiegłym tygodniu panie nauczycielki zaczęły znikać - ubywało ich od poniedziałku do środy, w którym to dniu chłopcy mieli raptem po jednej planowej lekcji, a pozostałe to zastępstwa, na których, jak wszyscy doskonale wiemy, nie robi się nic, ewentualnie realizuje się ciekawe pomysły uczniowskie skutkujące negatywnymi uwagami. W klasie Michała na jednej lekcji w ogóle nie było żadnego nauczyciela, co dzieciom bardzo się oczywiście podobało.
Nie tylko nauczycieli ubywało w szkole. Również uczniowie zostali zdziesiątkowani. Nie myślcie jednak, ze wszyscy ci nieobecni zostali położeni przez koronę. To zwykłe przeziębienia i katary wylogowały ich z codziennego życia. Takie, które przez lata dla nikogo nie były podstawą do zostania w domu i rezygnacji z pracy. A teraz strach przed społecznym linczem spowodował, ze w szkole nie ma kto ani kogo uczyć.
W tygodniu, w którym mieliśmy do czynienia z sukcesywnym ubywaniem zasobów ludzkich w szkole, na zdalne nauczanie została wyrzucona jedna klasa, więc w szkole zrobiło się jeszcze luźniej.
A teraz, od poniedziałku zdalnie uczą się dwie inne klasy - Michała i Krzysia. Mamy więc regularny powrót do sytuacji sprzed wakacji i mogę tylko żałować, ze nie nastąpiło to w połowie września, kiedy orawskie lasy były wypełnione po brzegi grzybami. Teraz już nie za bardzo jest sens przenieść się na ten tydzień na wieś, zwłaszcza, że ma padać niemal bez ustanku. A w lasach najwięcej jest muchomorów.
Klasy do zdalnego nauczania, mam wrażenie, zostały wybrane losowo, bo w tych,które nadal chodzą do szkoły, uczą ci sami nauczyciele. Mam nadzieje, że w przyszłym tygodniu nastąpi zmiana i my pójdziemy normalnie (no, w miarę normalnie) na lekcje, a zdalnie pouczą się ci, którzy teraz są w szkole.
Reasumując - wszelkie dary jesieni przyjmujmy z godnością, nie dając się zastraszyć i wpędzić w depresję. Musimy być mocniejsi niż ci, którzy robią wszystko, żebyśmy słabi byli.
A niech to jasna ciasna wezmie.Jak nam zycie uprzyksza ta korona cholerna.I jeszcze politycy narzekają ze lekarze nie chcą pracowac.Zaraz napadną na nauczycieli.Przykro mi Dorotka.A w wekend byliscie w Lipnicy?
OdpowiedzUsuń