Prawda, że deszczowe, jesienne dni są co najmniej dwukrotnie dłuższe niż dni słoneczne? Nawet mnie, zawsze mającej czasu za mało i ścigającej się z nim, żeby wszędzie zdążyć, ubiegły tydzień się dłużył niemiłosiernie, bo deszcz jesienny wydzwaniał swoją muzykę od rana do wieczora i od wieczora do rana. Właściwie to przez te chmurne ciemności poranki zatarły się z wieczorami, a dzienna jasność z nocną ciemnością. W Krakowie bez ustanku padał deszcz, a w Lipnicy pod Babią do deszczu dołączył śnieg, a później już samodzielnie sypał. Gospodarze z naszej miejscówki uprzejmie donosili co się dzieje i jak zbierają rydze i prawdziwki pod śniegiem. Na weekend pogoda miała być co prawda bez śniegu, ale i bez rewelacji. Po przyjeździe przywitało nas przeraźliwe zimno i resztki śniegu na podwórku i balkonie. To białe wywołało taki entuzjazm u Michałka i Krzysia, że zapomnieli nawet kurtek założyć i rzucili się do lepienia śnieżnych kul. Moja reakcja na śnieg była wprost odwrotnie proporcjonalna do ich radości. Znaczy się, śnieg mnie ani trochę nie ucieszył.;
W sobotę od rana padał deszcz. Od przedświtu lipnicki kot skrobał w drzwi, żeby go natychmiast uratować od głodowej śmierci i pozwolić zostać w cieple. Pojadł, położył się na poduszce na ławie i łypiąc pożądliwie okiem w kierunku łóżka, zasnął spokojnie. Kot spał, ja już byłam całkiem obudzona, chłopaki spali i nie bardzo chcieli się budzić... A tu przecież las czekał! Mokry, zimny, ale jak zawsze gotów nas przyjąć! Trudno ich było dobudzić, a jeszcze trudniej wtłoczyć w ciepłe ubranie i wygnać do lasu. Ja z Michałkiem i Krzysiem ruszyliśmy na penetrację miejscówek pod Babią, a Pawełek zrezygnował z naszego towarzystwa i oświadczył, że pójdzie sobie na Grapę.
Deszcz padał cały czas, więc się dokładnie zakapturzyliśmy i weszliśmy w babiogórski las. A tam wreszcie jest tak pięknie grzybowo jak być powinno od połowy sierpnia. Na mokrej ściółce wysypały się gromady grzybów wielkogabarytowych, głównie wszelkiej maści mleczajów i zasłonaków.
Między tymi większymi grzybami rozsypały się tysiące małych gatunków - grzybówek, twardzioszków i buławek. Trudno jest miejscami przejść przez ten zagrzybiały las, żeby żadnego grzybka nie uszkodzić. Gdyby tak jeszcze przestało padać, to spacer byłby niezapomnianym doznaniem artystycznym.
Nie brakuje też muchomorów czerwonych. One od miesiąca panują w orawskich lasach i cały czas wyrastają kolejne nówki.
Z koszykowców najwięcej było mleczajów jodłowych (rydzów), które w tym roku można byłoby z lasu wywozić tirami. W deszczową i zimną sobotę w ogóle się po nie nie schylałam, żeby nie mrozić nimi rąk. Pozyskiwałam tylko borowiki, głównie szlachetne. Wszystkie znajdowane były zdrowe, jędrne, twarde i okropnie zimne. Znaleźliśmy około 50-60 sztuk. Ręce mi zamarzły od obrabiania lodowatych prawdzikusów.
Kiedy tylko znaleźliśmy się nieco wyżej - ok.900 m npm, wpadliśmy w straszną mgłę. Deszcz na chwilę ustał. Z ulgą zdjęłam z głowy ciężki kaptur i przetarłam okulary chusteczką. Szybko jednak trzeba się było przeprosić z nakryciem głowy. Już nie padał deszcz, tylko deszcz ze śniegiem. Michał i Krzyś zajęczeli, ze szkoda, że tak szybko topnieje, bo przecież byłoby wspaniale, jakby ten śnieg zostawał na ziemi...
Jeszcze parę kroków pod górę i deszczu nie było wcale, a z szarych chmur spadały tylko ogromne płatki śniegu. Nie topniały tak od razu, tylko na dłuższą chwilę zostawały na ziemi. Dzieciom się bardzo podobało, ale zaczęło im być zimno w nogi i ręce. Stwierdziłam, że wobec tego lepiej będzie zawrócić niż brnąć w coraz bardziej zaśnieżony las.
Wracaliśmy energicznie do samochodu, a po mojej głowie natrętnie pałętała się myśl, ze to już koniec, że ostatnie tegoroczne borowiki z Orawy mam w koszyku, że następne dopiero w przyszłym roku... Tak zleciała ta jesień bez słońca i złotej polskiej, bez babiego lata i porannych mgieł. Z upalnych dni wskoczyliśmy od razu w śnieg, który położył kres górskim grzybobraniom.:( Pozostaje mieć nadzieję, że to jednak nie jest jeszcze koniec ostateczny i wrócą nieco cieplejsze dni.
Faktycznie pogoda masakryczna.Ale dobrze ze cos do koszyczka wpadło.No ale nie jest to przyjemne jak leci po nosie i parują okulary.Wiesz Dorotka ja tak na prawdę nie znam lasu lisciastego i nie dane mi jest zobaczenie grzybków niejadalnych.Jak jeżdżę to do lasu iglastego i tam rosną przeważnie podgrzybki,czasem kanie,kurki choc malutko i trochę opieniek.Ale tam nie leżą żadne kłody i nie widać żadnych innych grzybków. Nawet pni z maślanką nie ma.A tak mi tęskno żeby zobaczyć jakiś krąg, jakąś kustrzebke czy zasłonaka.Moze mi się to jeszcze przydaży.Serdecznie pozdrawiam
OdpowiedzUsuńEwciu! U Ciebie są zapewne typowo gospodarcze lasy sosnowe. W nich się żaden kawałek drewna nie może zmarnować, więc jest wszystko wyczyszczone. Tym samym grzyby lubiące rosnąć na takich podłożach, nie mają szans się pojawić. Życzę Ci z całego serca, żeby Ci się udało wybrać do jakiegoś innego lasu.:) W niedzielę już mieliśmy piękną pogodę. Pozdrawiam cieplutko!
Usuń