poniedziałek, 30 listopada 2020

Ostatnie grzybki przed pierwszym śniegiem

 

    W listopadach lat poprzednich Menażeria miała zupełnie inne kierunki leśno - grzybowe niż  Orawa. Ten rok jednak wszystko zmienił i zamiast szukać uszaków, boczniaków i płomiennic po lasach nizinnych, nadal uganiam się za resztkami grzybowego życia, jakiemu udało się przetrwać w trudnych górskich warunkach. To konsekwencja kluczowej decyzji, jaką podjęliśmy - to na Orawie powstanie menażeryjne siedlisko-schronisko, do którego będzie można uciec przed wszystkimi pandemicznymi strachami i innymi niedogodnościami życiowymi. Jak już klamka zapadła, to trzeba swojej ziemi pilnować i dbać o nią chociaż weekendowo, co wiąże się z wyjazdami tylko w jednym kierunku od Krakowa. W sobotę było mroźno, ale nie zasypało grzybowych resztek śniegiem. Dało się jeszcze coś wyszperać w leśnej ściółce.

     Do lasu poszłam sama, bo Michał z Krzychem woleli zostać z tatą i zająć się technicznymi działaniami na terenie gospodarstwa.  I bardzo dobrze, bo zdecydowanie za mało czasu razem spędzają. A ja sobie mogłam od nich odpocząć.:) Zaraz na skraju lasu rosło kilkanaście kolczaków obłączastych. Oczywiście wszystkie były zamrożone.
    Zrobiłam im tylko fotki, ale kiedyś tam, parę lat wstecz,  nazbierałam takich wyrośniętych i już zmrożonych kolczaków, bo bardzo mi się chciało świeżego grzyba, a nic innego nie było. Pozbawiłam je kolców z hymenoforu i zrobiłam gar sosu. dodałam oczywiście cebuli i kwaśnej śmietany, bez których sos grzybowy nigdy mi nie smakuje tak bardzo jak z nimi. Bardzo smaczny był wtedy ten sosik kolczakowy.
    W miejscach wilgotnych i przy potokach można jeszcze znaleźć mleczaje jodłowe, czyli tutejsze rydze. Było ich w tym roku naprawdę dużo i miejscowi wywozili je z lasu traktorami. Jak widać, mimo gigantycznego pozysku, niektórym udało się umknąć spod noża i teraz marzną w lesie, nie wiedząc, co straciły. Mogłyby przecież leżeć sobie do góry brzuchami w jakimś ładnym słoiczku, albo kisić się w kamiennym garze.... A tu w lesie mróz  coraz większy i śnieg się zbliżał.
     Spokojnie sobie spacerowałam, pod nogami chrzęściła zmarznięta ściółka, a na niebie się działo - przelatywały ciemne chmury, a przez chwilę nawet sypnęło krupą śnieżną. W takich okolicznościach wśród zielonego mchu wypatrzyłam niedorosłe kurczaczki. One desperatki musiały wyrosnąć już w listopadzie, bo ewidentnie nadawały się do młodszej grupy przedszkolnej. Nie mogłam ich zostawić na pastwę śnieżnej zawieruchy, więc poszły dalej ze mną.
    Nie brakło w lesie również mrożonych gąsówek nagich, które w tym roku, podobnie jak mleczaje jodłowe, rosły na Orawie w ilościach ogromnych. W miejscach, w których bardzo dokładnie wyzbierałam w październiku wszystkie młode owocniki, wyrosły kolejne pokolenia, które dotychczas dają świadectwo, gdzie sa miejscówki tego gatunku.
    Nie mogło oczywiście zabraknąć w lesie i na karcie najwytrwalszych tutejszych grzybków - pieprzników trąbkowych. Tej jesieni długo nie mogły się zabrać do rośnięcia i właściwie tylko w niewielu miejscach osiągnęły rozmiary, które zazwyczaj klasyfikowały je do zbioru. Większość owocników nie dorosła i już na pewno tego nie dokona. Całe stadka trąbeczkowe siedzą w mrożonym mchu i czekają na jakiegoś zwierzaczka, dla którego będą doskonałym posiłkiem.
    Garść pieprzników włożyłam do koszyka, żeby nie było, ze nic z lasu nie przyniosłam, ale zdecydowana większość grzybków została sobie w swoim siedlisku.
    Wiele z nich było obsuszonych na obrzeżach kapelusików i nie wyglądały w tym stadium zbyt apetycznie.
Trafiały się między nimi spóźnione maluszki. Gdyby nie mróz szczypiący w ręce, można byłoby takich maleństw poskubać. Darowałam im jednak.
    Zostaną dla leśnych głodomorów, które ze smakiem je zjadają. W wielu miejscach po pieprznikach trąbkowych zostały tylko końcówki trzonków tkwiące w ściółce. Reszta owocników została dokładnie obgryziona. Ślady wskazywały, że to sarenki ucztowały przy pieprznikowym stole.
    W lesie przetrwały też gatunki, których do koszyków się nie pakuje nawet w okresie ich największej świetności. Za to niezmiennie można je podziwiać. Pięknorogi największe nadal wyglądają malowniczo.
    Niektóre koralówki nie zdążyły się zestarzeć i zostały zahibernowane w kwiecie wieku.

Podobny los spotkał lisówki pomarańczowe wciśnięte w zakamarki zmurszałego pniaka.
    W lesie jest również sporo wszelakich zasłonaków. Niektórym ktoś życzliwy pomógł przyjąć pozycję horyzontalną.
    To był już ostatni moment na spotkanie z tymi grzybkami. Wieczorem zaczęło na poważnie sypać śniegiem i rankiem wszystkie obiekty były dobrze schowane pod białym puchem.


11 komentarzy:

  1. Sama Dorotka.Cisza,spokój,żadnego człowieka ani niedźwiedzia hii.Wspaniale.Mnie niestety nie wypalił pomysł i marzenie żeby odwiedzic las po raz drugi w tym roku.No i musze z tym żyć ale jest ciężko. Dorotko,moje ty dobre serduszko.Jeszcze raz bardzo Ci dziękuję za leśne cuda.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ewciu! Sprawianie radości jest jeszcze większą radością. Cieszę się, że chociaż trochę posmakujesz leśnego dobra. Gorące uściski na koniec listopada.:)

      Usuń
  2. No a ja melduję, że w sobotę była wyprawa w łęgi nadwiślańskie. Zimówki (zostanę przy tej nazwie) w natarciu, uszaków tez sporo, a boczniaków kilkanaście, ale nadzianych :) Pozdrawiam serdecznie, Inka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Super! Ja się w ten weekend na zimowe grzybki wreszcie wybiorę. Mam nadzieję, ze na moich miejscówkach w Lasku Wolskim nikt nadmiernie nie grasował.:) Serdecznie pozdrawiam!

      Usuń
  3. Jeszcze mam pytanie. Chciałabym w prezencie młodemu grzybiarzowi kupić dobry nóż. Czy mogę prosić o polecenie jakiejś marki ? Pozdrawiam, Inka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie od lat sprawdza się nożyk Opinel z miotełką. Ma cieniutkie ostrze, dzięki czemu nawet delikatne grzybki można obrabiać przy jego użyciu, a miotełka dobrze omiata grzyba z piasku czy ściółki. Zakrzywienie na końcu ostrza utrudnia skaleczenie się podczas chodzenia po lesie. Na zdjęciach w blogu często ten nożyk jest w koszyku, np tu: http://3.bp.blogspot.com/-39vOE1K7nUk/VRr9oG1hXRI/AAAAAAAAAZ0/IuijTlo6yaY/s1600/P4139713.JPG

      Usuń
    2. Ten nożyk nie jest najtańszy; teraz kosztuje 80-100 zł w zależności od sprzedawcy, ale w porównaniu z tańszymi zamiennikami (są bardzo podobne), zdecydowanie wygrywa podczas użytkowania i jest bardzo trwały (chyba, że się go zgubi:))

      Usuń
    3. Bardzo dziękuję :) szczerze mówiąc też stawiałam na Opinel. No niestety ktoś inny dostrzegł talent grzybiarski w młodzieży i mnie ubiegł z prezentem. Dzięki, Inka

      Usuń
    4. To do kompletu jakiś zgrabny koszyczek pasowałby na prezent. A koszyków nigdy dość.:)

      Usuń
  4. Opinel klasyka, wiadomka ;) Ale ten kosz smardzów! Ach :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To tylko koszyk, nie kosz.:) Na następny taki trzeba poczekać jeszcze ze 4 miesiące...

      Usuń