czwartek, 24 grudnia 2020

Wigilijnie - tradycyjnie

 

    Ten dzień jest wyjątkowo bogaty w tradycje i przesądy. My mamy swoje, menażeryjne tradycje wigilijne i też co roku je realizujemy, podśmiechując się troszkę z przesądów, a troszkę czyniąc im zadość, bo przecież jaki dzień wigilijny, taki cały rok.:) Dlatego zawsze wyruszamy na spacer i staramy się pozyskać jak najwięcej grzybów, żeby darzyło się przez cały następny rok.:) Dotychczas zawsze się udawało i sprawdzało, bo grzybów nam nigdy nie brakowało. W tym roku, oprócz spaceru i grzybowych znalezisk,  zostaliśmy przemoczeni do cna przez grudniowy deszcz. Mam nadzieję, ze nie znaczy to, ze w całym 2021 roku będzie po nas padać, a raczej, ze deszczu grzybowego nie zabraknie zimą, wiosną, latem i jesienią.

    Pierwotny plan zakładał zdobywanie w wigilię Trzech Koron, ale zapowiadane opady spowodowały, ze obawiałam się o bezpieczeństwo tego przedsięwzięcia. Szlak na Trzy Korony byłby bardzo śliski, a jakakolwiek wywrotka i uszkodzenie cielistości wiązałoby się z koniecznością korzystania z usług służby zdrowia, która nie leczy na nic innego niż korona. Dlatego zdecydowaliśmy się na inną trasę i poszliśmy do rezerwatu Biała Woda. Miejsce to znamy doskonale z lat ubiegłych, więc wiedziałam, ze mogę mieć niemal pewność, ze spotkam tam interesujące mnie grzybki.:)
    Kiedy wyruszaliśmy na wędrówkę, nie padało i nawet pokusiłam się o stwierdzenie, że mogliśmy spokojnie iść na zaplanowaną wcześniej wyprawę na Trzy Korony. Czas szybko pokazał, ze nie należy chwalić dnia przed zachodem słońca, ale póki co, w znajomym miejscu, na zaprzyjaźnionej wierzbie, wypatrzyłam kisielnice wierzbowe.
    Niektóre owocniki kisielnicowe były tak wyrośnięte, ze Krzyś upierał się, że to  na pewno są uszaki. Musiał dopiero porządnie się przyjrzeć, pomacać i powąchać, żeby uwierzyć, że to kisielnice, a nie uszaki.
     Na tej samej wierzbie, ale na pniu, a nie na gałązkach, rosło kilka pojedynczych płomiennic (zimówek). Tym samym, zaraz na wejściu do rezerwatu dorwaliśmy pierwszego przedstawiciela wielkiej zimowej, jadalnej trójcy.
      Obok rzeczonej wierzby rosną dwa krzewy dzikiego bzu. Skontrolowałam co u nich słychać, czego efektem było spotkanie z drugim grzybkiem wielkiej trójcy. Do stuprocentowego wypełnienia planu brakowało tylko boczniaków. Pamiętałam, ze tam dalej są takie miejsca, w których widywałam jakieś podstarzałe boczniaki, wiec szansa była spora na ich znalezienie również dziś.

     Dalej szliśmy, a Krzyś biegał. Ze względu na poziom wilgoci w glebie i na kamieniach, nie pozwoliłam chłopakom chodzić po skałkach, więc Krzychu musiał jakoś inaczej wytracać energię.

     W Białej Wodzie na dobre osiedliły się bobry. Zbudowały piękną tamę i narozrabiały trochę w okolicy. Oczywiście żadnego z nich nie udało się wywabić na powierzchnię. A zobaczenie boberka w naturalnym środowisku byłoby bez wątpienia niezłym przeżyciem.

    Na pociachanych bobrowymi siekaczami pniach wierzbowych wyrosło kilka trzęsaków pomarańczowożółtych.
    Tuż za bobrowymi żeremiami zaczął się teren zasiedlony przez płomiennice. Rosły w różnych konfiguracjach - po kilka, kilkanaście i kilkadziesiąt. Zajęły miejsca zarówno na martwych pniakach leżących na ziemi jak i na żywych, rosnących drzewach.
    I wreszcie, na końcu terenu opanowanego przez zimówki, na leżącym pniaku, obok kilku płomiennic rosły sobie boczniaki. Po stronie drogi owocniki były częściowo skopane, ale po drugiej stronie nikt ich nie zepsuł. Rosły sobie i czekały na uwiecznienie. Zaliczyłam całą zimową trójcę. Plan został wykonany, a tym samym zapewniłam sobie grzybowe powodzenie na cały przyszły rok.:)
     Grzyby dopisały, ale pogoda zaczęła udowadniać, ze prognozy były prawdziwe. Zaczęło padać. Już w deszczu uwieczniłam starego zółciaka siarkowego, który musiał przepięknie się prezentować w okresie swojej świetności.
     Wracaliśmy do parkingu stokówką okrążającą rezerwat z prawej strony. Widoki byłyby stąd przepiękne, gdyby nie chmury, mgła i coraz intensywniejszy opad.
    Przy drodze wypatrzyłam trzęsaka listkowatego. To pierwsze w tym roku spotkanie z tym rzadkim gatunkiem.
   Na drodze Krzyś znalazł salamandrę, która już nie uciekała przed zdjęciowaniem.
    Doszliśmy do mostu nazwanego przez chłopaków prehistorycznym. była pod nim mega rura, którą uciekła przed Krzysiem mysz leśna. W środku było zbyt ślisko, żeby iść za nią na drugą stronę.
    Lało coraz bardziej. Czułam, że kurtka zaczyna mi przemakać, a po kwadransie, że została pokonana przez deszcz. Chłopaki byli tylko trochę mniej przemoczeni. To ostatnie fotki z tego spaceru. Wrzuciłam aparat do plecaka i maszerowaliśmy szybciutko w kierunku parkingu. Może jutro aura będzie przyjaźniejsza.



4 komentarze:

  1. Szkoda ze kiepska pogoda to i mniej przyjemnosci przebywania na spacerze.Ale cel osiagniety.Chlopaki wybiegane i grzybki znalezione.U nas tez wczoraj caly dzien lało,pochmurno było ciemno.Wieczor z Iwonką i siostra z synem.Fajnej pogody wam zyczymy na te dwa dni.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To miałyście fajny wieczorek rodzinny.:) Dziś pogoda zdecydowanie lepsza, a wyżej nawet trochę pośnieżyło. Spokoju i ciepełka dla Was!

      Usuń
  2. Salamandra zapoznała się z bliska z proekologiczną polityką Polskich Lasów Państwowych czynioną harvesterem, takim kombajnem co młóci drzewa jak kukurydzę, ale dziki się nie cieszą ;(...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ta sprasowana salamandra to taki symbol naszych czasów niestety.:( Ludzie też już zmłóceni i zdeptani...

      Usuń