Wczorajszy gorąc przeszedł sam siebie - wydawało się, że cieplej już być nie może, tymczasem słoneczko pokazało nam, że ma jeszcze większą moc i bez wahania jej użyje przeciw żyjącym stworzeniom.
Do lasu pojechaliśmy przed ósmą, żeby było chłodniej. I było. Przez pierwszy kwadrans spaceru. Później powietrze z każdą minutą stawało się bardziej gęste i lepkie, utrudniało ruchy i sprawiało, że z kolejnym krokiem mieliśmy coraz mniejszą ochotę na kontynuację poszukiwań grzybów, które niemal całkowicie odmówiły współpracy i siedziały skryte głęboko w rozgrzanej ziemi. Po półtorej godziny zarządziłam odwrót, co spotkało się z wyrazami niedowierzania ze strony Michałka i Krzysia.
Zapakowaliśmy się do Doblowoza i wróciliśmy na podwórko, gdzie znajduje się obiekt marzeń i pożądań każdego pokonanego przez słońce wczasowicza. Chłopcy najchętniej wskoczyliby do zimnej wody wprost z samochodu, bez zbędnej straty czasu na zrzucenie ubrań. Musiałam ich siłą niemal zatrzymać w domu, żeby się nieco schłodzili po spacerze.
Szybciutko schłodziłam konie, którym upał też daje się we znaki. Przy okazji zrobiłam tak samo dobrze indykom, kaczkom i gęsiom, które ledwie zipały szukając zbawiennego cienia za domem. Wróciłam do chłopaków i rzuciłam hasło: "Zakładać kąpielówy!" Takiego tempa przebierania u moich dzieci chyba jeszcze nigdy nie widziałam...
Po wstępnym ochłodzeniu i ćwiczeniach pływacko - wojennych (ostatnio chłopcy zamieniają się w podwodne torpedy), nadszedł czas na rozmaite zabawy w towarzystwie innych podwórkowiczów, którzy gromadnie szukali ochłody w małym ogrodowym basenie.
Wzajemne torpedowanie, walki rekinów czy ucieczki w różowiutkiej szalupie ratunkowej są stałymi elementami wodnych inscenizacji i chociaż w różnych wariantach scenicznych i osobowych, odgrywane są codziennie, nie nudzą się i nie powszednieją.
Systematycznie doskonalonym elementem wodnych zabaw są też skoki do wody. Wytrzymałość dziecięcych nóg, tyłków, tudzież innych części ciała jest chwilami zaskakująca - zderzenia z dnem, wywrotki w czasie rozbiegu, potrącenia w skokach symultanicznych czy przeoranie nosem kawałka trawnika, nie zniechęcają do kontynuacji szaleństw. A ciało upstrzone strupkami i siniakami jest powodem do rozczulania się nad sobą dopiero wieczorową porą, kiedy tylko mama widzi wykrzywione i gotowe do płaczu usteczka.
Jeżeli nawet w wodzie zrobi się za ciepło, zawsze można wychłodzić nieco organizm ziając jak pies.:)
Chłopcy, z przerwami na nacieplanie się i posiłki, spędzili resztę dnia w basenie wypełnionym zimną, a powiedziałabym nawet, lodowatą wodą. Tak dotrwali do wieczora, kiedy zrobiło się nieco chłodniej i można było rozegrać zaplanowaną olimpiadę - chłopaki kontra dziewczyny. Remis w rywalizacji został uczczony ogólnym słodyczowym obżarstwem.:)
Nie był to jednak koniec atrakcji - później odbyła się jeszcze jarzębinowa wojna i pierwsze "spadające gwiazdy". Po nich nadszedł czas na kamienny sen.
Nie był to jednak koniec atrakcji - później odbyła się jeszcze jarzębinowa wojna i pierwsze "spadające gwiazdy". Po nich nadszedł czas na kamienny sen.
widzę że basen tak ustawiony, że prosto z pokładu Titanica się skacze :D
OdpowiedzUsuńdo zobaczenia jutro - mam nadzieję ;)
A woda w basenie niewiele cieplejsza od tej z Atlantyku.:)
UsuńDo jutra!:)
Naprawdę bardzo fajnie napisano. Jestem pod wrażeniem.
OdpowiedzUsuń