Staraliśmy się wyruszyć na spacer jak najwcześniej, żeby skorzystać chociaż troszeczkę z dobroczynnego chłodu nocnego. Pierwsze chwile na trasie wiodącej w cieniu drzew, wydawały się całkiem przyjemne, ale to wrażenie szybciutko zostało zabite przez palące promienie.
Szliśmy do "naszej bacówki" - kawałek podjechaliśmy samochodem, a do przejścia pozostały nam niespełna dwa kilometry po zazwyczaj grzybowym terenie. Przez chwilę myślałam nad pójściem inną trasą - wprost z domu, z kucykami, (tak jak to kiedyś uczyniliśmy),ale żal mi się zrobiło koni i siebie po trosze też. Kiedy przemierzaliśmy Marysią Polanę, utwierdziłam się w przekonaniu, że uczyniłam słusznie, jadąc samochodem, a nie konikami - grzało, oj grzało...
Po drodze wysznupiliśmy zaledwie dwa marne grzybki - podgrzybka i borowika ceglastoporego. Było im bardzo wygodnie w koszyku, w którym oprócz nich, nikt więcej się nie rozpychał. Dotarliśmy do bacówki i tam dopiero zaczęły się atrakcje.:)
Byliśmy na tyle wcześnie, że zastaliśmy baców przy pracy - robili następną partię pysznych oscypków. Jak Michaś to zobaczył, natychmiast stwierdził, ze on też chce trochę materiału i będzie ugniatał serek. Krzychu patrzył szeroko otwartymi oczętami, ale nie odważył się dołączyć do deklaracji brata. Zapytałam go zatem, czy też chce robić oscypka, na co twierdząco kiwnął głową.
Wujek Jędrek - głównodowodzący bacówką, rzekł:"To se siednijcie i będziecie robić". Chłopcy zasiedli koło paleniska, nad którym zawisł kociołek i dostali po gałce nieco już wyrobionego materiału.
Żar od ogniska był równy słonecznemu, więc praca w tym skumulowanym ciepełku do łatwych i przyjemnych nie należała. Chłopcy, mający wprawę w ugniataniu plasteliny i gliny, ochoczo przystąpili do obróbki serka. Michaś był niepocieszony, że ma zrobić małego oscypka, bo chciał wytworzyć dużego, ale argument, że większa kulka nie zmieści mu się w rączkach, przekonał go do kontynuacji pracy z taką ilością, jaką dostał.
Takie wygniatanie wcale proste nie jest. Aby powstał prawdziwy, tradycyjny, pyszny oscypek, trzeba pozbawić serową masę wilgoci, a to wymaga długiego ugniatania. Aby rozmiękczyć materiał, zamacza się go co jakiś czas w ciepłej wodzie.
Michaś i Krzyś nie zwracali uwagi na gorąc buchający ze wszech stron i pracowali, podglądając jak robią to wprawni wytwórcy siedzący obok.
Kiedy specjalista stwierdził, że serowe kulki są wystarczająco wyrobione, wyjął specjalną, małą formę na dwa oscypasy i chłopcy umieścili w niej swoje gałki.
Trzeba je było dobrze przygnieść, a następnie zamknąć formę i......dobrze ją ścisnąć, aby uformować serki.
Udało się! Chłopcy zrobili prawie samodzielnie dwa piękne oscypki.
Teraz nastąpiła szybka prezentacja wykonanych smakołyków, na widok których Krzysiowi już pociekła ślinka.
Zasiedliśmy przy stoliku, w cieniu starej śliwy i oddaliśmy się degustacji. Ponieważ zrobione oscypki nie miały czasu wymoczyć się w solance, chłopcy posolili je zwykłą solą i szybko wpakowali swoje dzieła do brzuszków. Milo było patrzeć jak pałaszują zdrowe, nieskażone żadną chemią jedzenie.
Oscypki zostały oczywiście popite orzeźwiającą żętycą, która każdorazowo ma wyjątkowy smak, ale w upalny dzień jest przepyszna podwójnie.
Teraz zostawała nam do pokonania droga powrotna, która ze względu na temperaturę, umęczyła nieco dzieci moje, które myślami były już w basenie, do którego wpakowały się tuż po powrocie na lipnickie podwórko.
Uwielbiam kupować oscypki w bacówce. Zawsze mam tam jakieś dziwne "przygody" (choć nie wiem, czy to najwłaściwsze słowo). Kiedyś jakaś staruszka, tak na oko z 90 lat, w trakcie produkcji sera postanowiła przy mnie zdjąć buty i pochodzić po chacie z gołymi stopami. Niby nic, tyle że miała zielone paznokcie (i to bynajmniej nie od lakieru). Na ogół jednak mam dobre wspomnienia związane z kupowaniem oscypków od prawdziwych górali. To super, że wybraliście się z dzieciakami w takie miejsce, potem będą wiedzieć, jak cały proces przebiega :) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńwww.ladywagabunda.blogspot.com
Prawdziwe oscypki to rzadkość. My mamy zaprzyjaźnioną bacówkę, gdzie życie toczy się wyznaczonym przez naturę rytmem, a wyroby są lepsze niż gdziekolwiek indziej. Dzieci czują się tam jak u siebie. Może oddam ich za rok na dłuższe szkolenie? Tylko pewnie szybciej bym się stęskniła niż oni...
UsuńPozdrawiam!
zimna żentyca, marzenie w upalny dzień :) a oscypki udały się chłopcom bardzo ładnie, proszę pochwalić także od ciotki Izy
OdpowiedzUsuńPrzekażę pochwałę z samego rana, jak się pobudzą. Niedawno padło pytanie, kiedy przyjedzie ciocia Iza. Bo przecież w tamtym roku była...:)
Usuń