Zaproponowałam mojemu bratu wspólny wyjazd na grzybobranie. Ucieszył się okrutnie, bo w tym roku jeszcze nie miał okazji być w lesie i nakosić grzybków. Mnie najbardziej zależało na pozyskaniu czubajek, bo mimo jednego obfitującego w nie zbioru, nadal czuję się w tym roku nie do końca zaczubajkowana. Marcin też nie miał nic przeciw kotletom, więc ustaliliśmy, że pojedziemy do Puszczy Niepołomickiej, gdzie dwa tygodnie wcześniej czubajki rosły masowo. Przygotowałam dwa sporej pojemności koszyki, a w samochodzie miałam jeszcze jeden malutki, który został na tylnej półce od niedzieli. Nadszedł wtorek, dzień leśnego wypadu. Wczesnym rankiem, jeszcze w ciemnościach, pokonałam remonty i objazdy, zgarnęłam braciaka z jednym koszykiem sprzed domu i wypruliśmy w kierunku Niepołomic.
Las bardzo się zmienił przez ostatnie dwa tygodnie. Zieleni na drzewach już praktycznie nie było, a warstwa liści leżących na ściółce umożliwiała brodzenie w nich powyżej kostek. Poszukiwania w takim podłożu nie należą do najłatwiejszych, zwłaszcza, jak grzybki dobrze się zakopią pod jesienną kołderką liściową.
I nie było w tych liściach prawie żadnych czubajek! Na fragmencie lasu, w którym poprzednio zapełniłam nimi większy kosz, znalazłam tym razem całe pięć sztuk. Mój koszyk z taką zawartością wyglądał co najmniej śmiesznie. Za to koszyk Marcina zapełniał się szybciutko.
Ja stwierdziłam, że nie będę zbierać opieniek, bo są już zbyt wyrośnięte, żeby pakować je do marynaty, ale Marcin był nimi zachwycony i od pierwszej znalezionej kępki snuł plany kuchennej walki z nimi i wymyślał kolejne potrawy, jakie upichci.
Upewniłam się, że na pewno nie zmarnuje zbioru i wszystko wykorzysta. Stwierdził, że takich wspaniałości nie miał od dawna i na pewno wszystko przerobi. Na takie zapewnienia przystąpiłam również do pracy i pomagałam mu zapełnić koszyk.
Jeden kosz był pełen w niecałą godzinę. Zaproponowałam odstawienie go do samochodu, zabranie mojego drugiego koszyka i ruszenie głębiej w las. Tak zrobiliśmy.
Szliśmy sobie, wybierając co ładniejsze kępki opieniek. Marcin rzucał się na nie ze scyzorykiem i pazerniaczył aż miło. Ja trochę mu pomagałam, a trochę uwieczniałam opieńki, zanim zostały pozbawione kontaktu z podłożem.:)
Rosły wszędzie - na zwalonych pniach, na żywych drzewach i na ściółce. Te spod liści leżących na ziemi były mocno nasączone wilgocią, wiec zostawialiśmy je w lesie. Wystarczająco dużo dobra było w lepszej lokalizacji, do której często nawet nie trzeba było się schylać.
A tu już Marcin przy pracy w lesie.:)
W puszczy zdecydowanie rządzą teraz opieńki, ale można spotkać również inne grzybki. Późna jesień to czas gąsówek. Rosły grupkami bardzo smaczne gąsówki fioletowawe, które w moim rodzinnym domu nazywane były siwkami.
W liczniejszych grupettach i czarcich kręgach przysiadły gąsówki mgliste vel lejkówki szarawe. Co do jadalności tego gatunku, krąży sporo sprzecznych opinii. U nas w domu od zawsze były pozyskiwane. Mają charakterystyczny, taki słodkawy posmak.
W czasie napełniania drugiego i trzeciego koszyka opieńkami, co jakiś czas trafiały się pojedyncze czubajki. O ile gwiaździste były raczej w stanie starszawym, to czerwieniejące i kanie trafiały się w wieku przedszkolnym.
Całkiem dobrze trzymają się jeszcze gałęziaki, ale o tej porze roku bardziej niż one, zaczynają się w oczy rzucać grzyby nadrzewne. W czasie, kiedy Marcin męczył się z pozyskiem opieniek, krążyłam sobie w pobliżu i szukałam ciekawostek do zdjęć.
Skórniki szorstkie swoją pomarańczowością wybijają się na tle brązowych liści pokrywających ściółkę.
Ten nadrzewniak mocno mnie zaskoczył. Owocniki rosły na leżącym na ziemi, martwym pniu. Z daleka wyglądały jak szereg wachlarzy rozłożonych na wystawie. Były wrośnięte, jakby wtopione w korę swojego żywiciela. Chyba nigdy tego gatunku nie spotkałam. Nie udało mi się go zidentyfikować i zastanawiam się, czy ten sposób rośnięcia jest charakterystyczny dla konkretnego gatunku, czy po prostu w tym przypadku owocniki wyrosły w nietypowy sposób.
Licznymi gromadami wyrosła galaretnica. Pewnie trzeba by ją było wrzucić pod mikroskop, żeby stwierdzić czy jest to galaretnica mięsista, czy pucharkowata. Dla mnie najważniejsze, że pięknie się prezentuje.:)
Galaretnicom towarzyszyły żylaki promieniste. Powinny mieć teraz pod dostatkiem wilgoci i rozrastać się na bogato.:)
Najbardziej zachwyciły mnie jednak łyczniki późne były tak pięknie wybarwione, ze trudno było przejść obok nich obojętnie. Nacykałam im mnóstwo fotek. Zobaczcie, jakie śliczne są.:)
Nie ma za to prawie zupełnie rozszczepek pospolitych. Taką jedną, mocno już nadgryzioną zębem czasu dorwałam.
Na zmurszałych pniach można spotkać urocze śluzowce. Najładniej pozował mi gładysz kruchy.
Las sam w sobie też był piękny, zwłaszcza, kiedy zaczęło wiać i z drzew spadały liście.
Drugi i trzeci kosz zostały zapełnione. Moje nieliczne czubajki zmieściły się bez trudu do malutkiego koszyczka, takiego na święconkę. Jak ja się cieszyłam, że tak mało będę mieć do obróbki, że sobie tak cudownie pospacerowałam i popazerniaczyłam, a teraz kto inny będzie musiał się męczyć z zagospodarowaniem tego całego dobra.
Marcin, niosąc dwa ciężkie kosze w stronę samochodu nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, ile tych grzybów jest. Ja znam pojemność moich koszy i wiedziałam czym grozi zapełnienie ich samymi kapeluszami opieńkowymi. Brat zorientował się dopiero, kiedy w domu przesypywał je do kolejnych misek, których było wciąż mało i mało. Przerabiał nasz zbiór do północy we wtorek i prawie całą środę. I powiedział, ze z przyjemnością pojedzie jeszcze na takie grzybobranie w listopadzie.:)
Piękny jesienny las,super fotki.I brat szczęśliwy i ty nic więcej do szczęścia nie potrzeba.Ciekawa jestem gdzie was sobota zastanie,w jakim lesie,czekam na wpis
OdpowiedzUsuńLas jest piękny zawsze.:) Sobota jest dla koni, a w niedzielę będziemy na Śląsku.:) Na pewno już wiesz Ewo, jakie grzyby będziemy uwieczniać. Pozdrawiam deszczowo! Cały dzień siąpi.
UsuńKlejna ciekawa relacja, zdjęcia piekne! :-)
OdpowiedzUsuńDziękuję! Modeli i modelki miałam cudne, to i fotki wyszły.:) Pozdrawiam serdecznie!
UsuńTo się nazywa klęska urodzaju:)U nas też dużo opieniek ,nawet w sadzie pod drzewem mi urosły.No zdjęcia -miodzio.Te paciorki i kuleczki mnie zachwyciły,taka cudna biżuteria leśna.Masz rację co do piękna lasu o każdej porze roku ale teraz te kolory to chciałby się na dłużej zatrzymać i te ich przemiany na coraz ciemniejsze odcienie.No pięknie jest.Zdjęcia piękne jak zawsze.U nas jeszcze dużo zielonego na drzewach.Pogoda fajna to trzeba gdzieś ruszać .Pozdrawiam weekendowo :))
OdpowiedzUsuńPogoda nas tej jesieni zdecydowanie rozpieszcza. W przyszłym tygodniu mają być prawie letnie temperatury.:) Oby grzybki to wykorzystały! Pozdrawiam piątkowo!
Usuń