Kiedy przyjeżdża do nas ciocia Ania, dzieci mają cudowną właściwość - znikają. Potrafią przez cały dzień rozkoszować się towarzystwem naszego gościa, a starzy mają wolne i są potrzebni właściwie dopiero wieczorem i nocą, kiedy trzeba przytulać się do czegoś żywego w mamowym łóżku.
Ania przyjechała w sobotę, późnym wieczorem, kiedy chłopcy już pochrapywali. Pierwsze pytanie po przebudzeniu dotyczyło oczywiście cioci - czy dojechała, czy przyjdzie, czy pójdzie z nami na spacer.... Wkrótce Ania, gotowa do wyruszenia w trasę stanęła w drzwiach, co dla Michałka i Krzycha było dobrą motywacją do szybkiego dokończenia śniadania.
Pojechaliśmy do lasu "zabacówkowego", w którym tydzień wcześniej znaleźliśmy całkiem sporo grzybków i gdzie przeszła ulewa. Liczyłam nieśmiało na to, że nieco burzowej wody zostało w ściółce i może cośkolwiek grzybowego dzięki temu wyrosło. Miałam jeszcze jeden powód do wyboru właśnie tego lasu - zgubiłam tam ostatnio mój wysłużony nóż grzybowy i chciałam go poszukać. Wyznaczyłam nawet nagrodę dla szczęśliwego znalazcy mojego scyzoryka.
Moje liczenie na znalezienie grzybków malało z każdym metrem pokonywanym jeszcze samochodem - z każdej strony widać było wyłącznie SUSZĘ, która zagarnęła we władanie trawy, drzewa, ziemię. Ale nic to , nadzieja umiera ostatnia, więc z jej resztkami poszliśmy w las.
Dzieci obstąpiły ciocię i nie odpuszczały jej przez większą część spaceru (Krzychu wytrwał do końca). Pierwszego grzybka - borowika górskiego - wypatrzył oczywiście Krzysiu, który w tej kategorii jest bezkonkurencyjny. Później trafiliśmy jeszcze na kilka sztuk borowików ceglastoporych, z których większość była zamieszkała przez robactwo.
Z innych gatunków można było oczy zawiesić jedynie na popękanych gołąbkach oliwkowych i przepięknych borowikach żółtoporych, które wyrosły jędrne i świeżutkie, kusząc swoją urodą. Kilkakrotnie robiliśmy rzuty w ich stronę, mając nadzieję, że to jednak coś zjadliwego.
Pawełek z Michałkiem najszybciej zrezygnowali z łażenia i wypatrywania tego, czego nie było. Usiedli sobie w trawie i dyskutowali o rozmaitych rozwiązaniach technicznych usprawniających działanie statków, samolotów czy innych urządzeń.
My nadal szukaliśmy, teraz głównie mojego zaginionego w akcji nożyka. I na tym polu odniosłam pełen sukces - w jednym z grzybowych miejsc leżał sobie mój scyzoryk i czekał aż go znajdę. Sama znalazłam i sama przydzieliłam sobie wyznaczoną nagrodę.:)
Brak grzybów zrekompensowały piękne orawskie widoki, bardziej już jesienne niż letnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz