Dzisiaj będzie ciąg dalszy moich zachwytów nad wspaniałością orawskich terenów do jazdy na koniach oraz kolejnych utyskiwań na suszę, która wypiła niemal do cna życie z roślinności, ziemi, a nawet powietrza.
W lipcu pisałam o kondycyjnych treningach terenowych, których efektem jest żelazna kondycja moich koni. Teraz bez zmęczenia pokonują wielokilometrowe trasy, a jeden dzień wolnego prowadzi do takiej kumulacji energii (mistrzynią w tym zakresie jest oczywiście szalona Latona), że wyjście na spacer zaczynałyby najchętniej od dzikiego galopu. Cieszy mnie niezmiernie takie ich doskonałe samopoczucie, które widać dobrze szczególnie w tym tygodniu, kiedy się nieco ochłodziło. Korzystam też zachłannie z ostatnich już galopad po rozległych przestrzeniach, bo niedługo trzeba będzie opuścić Orawę i zameldować się w krakowskim domku.
A teraz w drogę! Najpierw jedziemy do bacówki - ja na Latonie, Asia na Ramzesie. Mamy misję do wypełnienia - gospodarzowi zamarzyła się świeża żętyca i obarczył córkę dwoma pustymi butelkami na ten napój. Początek trasy pokonujemy stępem, mimo zapędów mojego konia próbującego co dwa kroki czy aby nie dało się szybciej. Patrzę na zrudziałe, wysuszone trawy i mam wrażenie, że to nie połowa sierpnia, tylko końcówka września, kiedy trawy są już zwarzone pierwszymi przymrozkami.
Po przejechaniu pierwszych łąk i granicznego lasu, ruszamy szybciej - Latona, która dzień wcześniej nie była na spacerze, drze do przodu uskuteczniając skoki przez kępy wyższej od większości traw. Płyniemy jak po oceanie.
Szybko pokonujemy siedem kilometrów dzielących nas od bacówki i już stajemy u bram. A tam wejścia pilnuje owieczka i trzeba szukać kogoś, kto nas uraczy napojem baców. Cisza, spokój i tylko na męskim wybiegu trwa głośna akcja - uderzenia baranich i koźlich rogów rozlegają się donośnie. Sytuację wykorzystał szybko inny baran, co uwieczniłam na powyższej fotce, którą spokojnie można byłoby zatytułować "Gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta".
Jak się już znaleźli mieszkańcy bacówki, to wszyscy - przyszli pooglądać konie i pogadać - zawsze to jakaś rozrywka. Szybko napełnili puste butelki, które Asia wpakowała do plecaka i ruszyłyśmy w drogę powrotną.
Niedaleko bacówki jeszcze będąc, zjeżdżamy w dół zbocza, patrzymy, a tam na drodze siedzi jakiś szary stwór. Pomyślałam przez moment, że to zając, ale wielkość nie do końca zgadzała mi się z bazą danych zapisanych w mózgu. Po paru jeszcze krokach wszystko było jasne - na drodze siedział samotny wilk. Zdziwienie natychmiast pomieszało mi się z żalem, że nie uwiecznię tego spotkania, bo zwierzak będzie szybszy. Nie myliłam się - podwinął ogon i czmychnął w zarośla. To już drugie nietypowe spotkanie w tym roku - oprócz wilka widziałam borsuka, który tez oczywiście był szybszy. Jakoś tylko mniejsze stworzonka udaje mi się zapisać na karcie pamięci, za innymi nie nadążam, mimo że mam tak ekspresowego konia.:)
A tu już kolejny spacer - wygolone pola, po których przejechał kombajn, puste ostrewki, na których nikt nie suszy potrawu, bo drugiego pokosu nie było w wyniku suszy, wiatr gnający mleczne chmury po błękicie, rozwiewający grzywy i wypijający ostatnie krople wilgoci, jakiej udało się przetrwać. Istna jesień zagościła na Orawie. Wypatruję jakiegoś, choćby najmniejszego poletka, na którym stałyby snopki zboża, ale nadaremno - wszystko zostało zmechanizowane, ułatwione i takich widoków już na orawskiej ziemi nie ma.
Gnamy przez łąki, chwila stępa w lesie i kiedy ponownie wjeżdżamy na
otwartą przestrzeń, konie same podrywają się do biegu - słychać tętent
kopyt na wysuszonej ziemi, wiatr świszcze w uszach. To jest prawdziwa wolność, którą można złapać w dzikim pędzie. To jest to, co potrafi przywrócić sens życiu zakręconemu we współczesnym świecie.
Się mi zebrało na filozofowanie, a tu Babia niezmienna, potężna, patrząca na wszystko z góry przyciąga wzrok i uświadamia jak mali wobec siły natury jesteśmy. Pora wracać do domu - na pastwisko, na którym już tylko wysuszone badyle do przeżuwania się ostały...
Dzięki za opis. Znam te widoki. Łatwo sobie to więc wyobrażam. Gorzej ze świszczącym w uszach wiatrem bo zdecydowanie wolę wolniejszy galopik. Taki, jakby od niechcenia. Przeniosłem się na chwilę na Orawę, na którą jutro wyruszę. Na ostatni już "zwykły" wakacyjny weekend.
OdpowiedzUsuńPaweł zwany Pawełkiem
Oj Pawełku, ten weekend wcale nie będzie taki "zwykły". Już ja się o to postaram.:)
OdpowiedzUsuń