W niedzielę wybraliśmy się do lasu za bacówką - jadąc polną drogą, trzeba zostawić znaną Wam już bacówkę po lewej ręce i przetelepać się po wertepach jeszcze z półtora kilometra, żeby w rzeczonym lesie się znaleźć. Kiedy zaparkowaliśmy pod przydrożnym drzewem, okazało się, że Krzysia nadal boli stopa po sobotnim użądleniu (a nie mówiłam, żeby boso po kwitnącej koniczynie nie łazić????:)), a pojękiwania niewielką przynoszą ulgę. Trzeba było wymyślić coś, dzięki czemu mój mały rycerz mógłby zapomnieć o odniesionych ranach.
Z pomocą przyszedł mi las, który na Krzysiowej drodze posadził dorodnego borowika ceglastoporego. Takie znalezisko momentalnie wprowadziło Krzysia w stan euforii, niwelujący skutecznie wszelkie bolesności.
Poszłam za ciosem i uzgodniłam z wszystkimi, że organizujemy konkurs na najlepszych poszukiwaczy grzybkowych w parach - Pawełek z Michałkiem i ja z Krzysiem. Przystali chętnie na tę propozycję, a Pawełek nawet ochoczo stwierdził, że i tak wszyscy "g..." znajdziemy, więc Krzyś zostanie jedynym triumfatorem.
Na szczęście Michałek i Krzychu byli mniej sceptycznie nastawieni do konkursu i ochoczo poszli w las, węsząc blisko ściółki. Rozdzieliliśmy się i zaczęliśmy na poważnie przeczesywać obiecująco wyglądające (sprawiające wrażenie posiadania wilgoci) miejsca.
Krzysiowe pragnienie zwycięstwa uczyniło możliwym to, co zdawało się mało prawdopodobne i w kolejnych grzybowych punktach mały pozyskiwacz trafiał (przy niewielkiej mojej pomocy) na kolejne owocniki ceglaczków (borowików ceglastoporych).
Mieliśmy już dziewięć sztuk w koszyku, kiedy Michałek przybiegł nam dołożyć jednego grzybka znalezionego przez naszych konkurentów. Jak zobaczył, że mamy z Krzychem zdecydowaną przewagę, zmobilizował tatę do wzmożonego wysiłku poszukiwawczego, co przyniosło już po chwili spodziewany efekt. Konkurencja zaczynała nam deptać po piętach.
Michałkowe znaleziska, oznajmiane światu głośnymi okrzykami, podziałały na Krzysia niczym bat na konia wóz ciągnącego - uleczony już całkowicie z bólu przeszukiwał starannie okolicę, co przyniosło nam kolejne zdobycze.
Kiedy przeliczyliśmy komisyjnie swoje i konkurencyjne zbiory, okazało się, że jest remis - razem mieliśmy 34 borowiki ceglastopore! To ogromny zbiór jak na ten rok, Sama byłam zdziwiona, że aż tyle grzybasów udało nam się wyszukać.
Kiedy kończyliśmy układanie grzybków w koszyku, padło pytanie: "To kiedy wreszcie będziemy pić żętycę i jeść serek???" Krzyś, z takim poświeceniem szukający grzybków, był już bardzo głodny.:)
Pawełek zapakował dzieci do Doblowozu i potelepali się w kierunku bacówki, a ja ruszyłam w tym samym kierunku na własnych odnóżach, sprawdzając, czy coś jeszcze dla mnie po drodze nie wyrosło.
W trzech miejscach udało mi się wypatrzeć pierwsze tegoroczne pieprzniki ametystowe - niewielkie jeszcze, a już całkiem poważnie obsuszone, z niewielkimi szansami na wzrost i osiągnięcie maksymalnych dla tego gatunku rozmiarów. Oprócz kureczek, dołożyłam do koszyka jeszcze trzy poćki, znalezione już poza konkurencją.
A tutaj wspólny efekt zmagań gigantów grzybowych pozysków. Zbiór zbiorem, ale najważniejsze, że w lesie Krzysiowa noga nic, ale to nic nie bolała. Niestety cierpienie powróciło tuż po opuszczeniu samochodu na lipnickim podwórku i trzeba było znowu wymyśkić dla Krzycha jakieś ciekawe zajęcie w ramach terapii zastępczej.:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz